Artykuły

Spisek obojętnych

10 minut przed rozpoczęciem spektaklu sterczałem na rogu al. Mickiewicza i Kościuszki, klnąc na łódzką komunikację w obawie, iż nie zdążę na przedstawienie. Niestety... tramwaj przyjechał w porę.

Niestety, gdyż przez to mogłem obejrzeć spektakl, a do tego jeszcze obowiązki zawodowe zmuszają mnie do podzielenia się z czytelnikami moimi refleksjami nad tym, co widziałem. Sprawa jest tym bardziej przykra, iż chodzi o "KORDIANA", i to do tego wystawionego na jubileusz 40-lecia placówki niezwykle zasłużonej dla sceny polskiej - Teatru Nowego. Przykra, gdyż jest to po prostu - delikatnie mówiąc - przedstawienie nieudane. Nudne i mętne inscenizatorsko.

Pierwsze wrażenie nawet obiecujące. Intrygująco oszczędna scenografia - czarno obramowana pusta przestrzeń sceniczna - niosąca w sobie zapowiedź. Iż oto reżyser swą koncepcją, a widz wyobraźnią, refleksją i chłonnością wypełni ją tym, co nas gryzie, nie pozwala być obojętnymi. Zapowiada to jeszcze w prologu Anna Grzeszczak jako Czarownica, później jednak robi się strasznie. Po scenie snują się jakieś postacie, deklamujące swoje partie lub z trudem zmuszające się do robienia wrażenia, że te tyrady partnera ich właśnie dotyczą. Potem dzięki Bogu jest przerwa, a później akt II. Po nim znowu przerwa, na którą widzowie wychodzą wzdychając cytatem z kwestii tytułowego bohatera: "Jezus! Maryja!". A potem jest akt ostatni i koniec.

Jest wprawdzie w tym spektaklu kilka scen i kilka ról godnych zapamiętania. Ponieważ nie jest tego dużo, wymienię wszystkie. Zaskakujący, bardzo gorzki i pełny sarkazmu reżyserski pomysł na pokazanie intronizacji cara na króla Polski. Ciekawie (i znamionujące godny najlepszych scen warsztat aktorski) poprowadzone role przez Ludwika Benoita (Prezes - tragiczną postać, której niegdysiejsza charyzmą wynaturzyła się w garb ciążący a nie dostrzegany przez właściciela) i Piotra Krukowskiego (chłodny, wyrachowany, suchy i oślizgły zarazem Doktor). Jest wreszcie interesująca (inscenizatorsko i aktorsko) scena zmagań pomiędzy Carem,(nieco zmanierowany władzą, jednakże, zawsze czujny, podejrzliwy i przebiegły Bronisław Wrocławski) a Wielkim Księciem (spontaniczny, znerwicowany jak koń dopiero co okiełznany (Lech Gwit). Wszystko to jednak za mało na spektakl, i to na interpretację "Kordiana".

Nie wiem: ile przemyśleń i serca włożył reżyser Jerzy Hutek w przygotowanie inscenizacji tego naszego wielkiego dramatu narodowego? Nie wiem: ile swych umiejętności i namiętności dał Jacek Pawlak, zabierając się do roli Kordiana? Wiem jedno: że zarówno koncepcja reżyserska jak i propozycja aktorska głównej roli wzbudzają we mnie jedynie obojętność. Wielka szkoda, iż z takiej okazji, jak "Kordian", i to wystawiony na jubileusz tak zacnego teatru, mogę tylko zdobyć się na wzruszenie ramion. Ci, co będą mieli okazję oglądać spektakl, niech sami zawyrokują czy to moja niewrażliwość, czy też błąd w sztuce, który zdarzył się przy ul. Więckowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji