Wódz germański
Autorem kolejnej anegdoty jest PIOTR CYRWUS, z którym spotykamy się w Teatrze Polskim w Warszawie. To właśnie na tej scenie aktor debiutował 25 lat temu. Przenosimy się wraz z nim do 1985 roku, czyli czasów, w których nie było telefonów komórkowych. Wtedy wiadomość o tym, czy dostało się rolę, przychodziła telegramem.
Do Warszawy przyjechaliśmy z żoną jako para młodych aktorów, tuż po ukończeniu krakowskiej szkoły teatralnej. Wynajęliśmy mieszkanie na Jelonkach i zgłosiliśmy się do Teatru Polskiego, którym kierował wtedy Kazimierz Dejmek. Właśnie zaczynał się sezon i podczas naszego pierwszego spotkania z zespołem wszyscy deklarowali, że nam pomogą. I pani Kalina Jędrusik, i pan Andrzej Łapicki. Chęci były. Minął miesiąc, siedzieliśmy na tych Jelonkach i nikt do nas słówka nie pisnął, więc wpadliśmy w panikę. Aż tu nagle w któryś piątek dostaję telegram: "Zapraszamy na próbę Romulusa Wielkiego^, rola: wódz germański". Oniemiałem. Mówię do żony: "Maja, chyba Dejmek się pomylił, zapomniał, jak wyglądam". Ważyłem wtedy może 68 kilogramów, miałem długie włosy i byłem bardzo "przecinkowatym" chłopcem. Przeglądałem się przez dwa dni w lustrze, czy pasuję na wodza germańskiego, i w końcu we wtorek odpaliłem małego fiata. Jadę na próbę na 10 rano. Wchodzę do teatru i mówię do garderobianej: "Proszę pani, ja tu mam grać wodza germańskiego". I słyszę: "Aha, wodzowie germańscy to tam, z tyłu". Dostałem wąsy i tarczę. I to wszystko.