Artykuły

Mickiewicz według Prusa

Adam Mickiewicz "Dziady", układ tekstu i reżyseria Maciej Prus, przedstawienie Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, występy gościnne na scenie Teatru Dramatycznego - XV prezentacja Teatru Rzeczypospolitej.

KAŻDA inscenizacja tego arcydramatu staje się wydarzeniem w polskim życiu teatralnym. "Dziady", w których tak genialnie odcisnął się wieczny stygmat losu polskiego, nie są przecież tworzywem dla teatru łatwym, rzeczą dla reżysera błaha i prosta. Toteż na nowe polskie "Dziady" czekaliśmy ostatnio aż 5 lat. Nad taką, a nie inną, sytuacja zaciążyła chwila, zawisł też wielki, zasłużony mit inscenizacji Swinarskiego, niedawno także zanotowanej dla TV.

Te pięć lat, tak się składa, rozdzieliło dwie prace jednego reżysera, Macieja Prusa. Ta starsza, z teatru "Wybrzeże", pokazywana była w stolicy w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Wzbudziła wtedy kontrowersje, miała krytyków i zwolenników, ujmowała przecież logika i konsekwencją. Prus łączył tam wyimki z "Dziadów" w jedno zwarte widowisko, w obrzęd-sen, w tułaczkę-symbol. Mocno skreślał, opuszczał, pomijał i stworzył bardzo spoiste przedstawienie. Grał sceny z arcydramatu jak błysk pamięci, osadzając rzecz całą w ścianach jakiejś przydrożnej stanicy, "na etapie", w drodze zesłańców na Sybir. I tym pomysłem zapisał się na trwałe w dziejach Inscenizacji "Dziadów".

Realizując dzieło Mickiewicza w Łodzi, nie powtórzył tamtego scenariusza. Starał się szukać innego spoiwa, jakie mogłoby połączyć cztery części dramatu. I na dobrą sprawę nie znalazł. Jeśli nawet - to już nie tak efektownie, jak wówczas. Prus gra teraz "Dziady" jako walkę dobrego i złego. Jako szamotaninę świata pomiędzy tymi skrajnościami. Zgodnie ze swoją metodą, do tej intencji nagina tekst, szatkując i porządkując po swojemu, szczególnie części II, I i IV dramatu. Na pustej scenie, po której snuje się rozproszone światło (jeden z bardziej efektownych elementów spektaklu!) gra niemal moralitet, przypowieść ludzką, a układa ją w tryptyk, jakże różnymi skrzący się barwami. Te trzy części, to trzy światy: świat ducha i człowieczeństwa, świat serca i szaleństwa, wreszcie świat polityki. Nad wszystkimi toczy się beznadziejna walka złego i dobrego, złączonych w nieśmiertelnej antynomii.

Przedstawienie zaczyna się od monologu Dziewicy z cz. I. Zaraz potem obrzęd - przemieszane fragmenty części I i II. Z pierwszej także Pieśń Strzelca i monolog Gustawa, potem znowu, w innej konfiguracji wyimki z części IV i I - dziady. Guślarz ani razu nie mówi "Zamknijcie drzwi od kaplicy", bo obrzęd, będący rdzeniem tej części, dokonuje się w plenerze, na cmentarzu. Wśród uczestników daje się zauważyć witalność, nawet wesołość - Prus stara się w ten sposób wydobyć plebejski pierwiastek dziadów. A dalej już Guślarz czyta dedykację części III, tę "spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom". I kraina ducha zamyka się. Otwiera kraina serca.

Część druga w teatrze to bardzo po bożemu potraktowana część trzecia, czyli Dziady drezdeńskie. Cały Prolog, scena 1 więzienna, Wielka Improwizacja, czyli scena 2, potem trzecia, z czwartej widzenie Ewy, piąta z Księdzem Piotrem... Cały czas w więziennej celi i w okowach szaleństwa, które zwie się Polska.

Tu pomysł uzależnienia świata od walki Duchów Nocnych i Aniołów zasygnalizowany jest najmocniej.

Wreszcie trzecia część spektaklu to sceny od 6 do 9 - Pani Rollison i Senator, dwór, bal. Część najbardziej zwarta, teatralnie najefektowniejsza. Scena balu prowadzonego przy potworniejących dźwiękach menueta Boccheriniego pozostanie na długo w pamięci. Tu sprawdził się pomysł muzyczny, czego nie można powiedzieć o innych (nieznośne śpiewanki, szczególnie w części I przedstawienia). Na koniec, jak zapisał Mickiewicz, znowu dziady, dopóki Guślarz nie padnie bez ducha.

Oto bardzo skrótowy zapis tej inscenizacji.

Wszystkie zamysły reżysera dość wiernie realizują aktorzy, zostawiając na stronie udanie i patos. Opowiadanie Sobolewskiego, na przykład, to niemal szept, ale nie teatralnie dramatyczny, lecz potoczny (aktor wypowiadający te wersy trzyma nawet ręce w kieszeniach). Powszedni, bez znamienia romantycznego pomazańca jest także Gustaw-Konrad. Tyle przynajmniej wydobył z tej roli Mariusz Wojciechowski, młody aktor o dobrych warunkach scenicznych, ale jednak bez tego nieuchwytnego, wewnętrznego żaru.

Najciekawsza wydała się rola Pani Rollison - Małgorzaty Bogackiej-Wiśniewskiej. Jest to młoda Pani Rollison, i ten fakt zasadniczo zmienia optykę patrzenia na dramat polskiej młodzieży. Synowie takich matek musieli dojrzewać bujniej, wcześniej i przez to bardziej tragicznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji