Artykuły

Wieczór w operze

Obydwie strony znają zasady: widzowie wiedzą, po co przychodzą, zaś artyści mają im tego dostarczyć - o spektaklu "La finta semplice" prezentowanym w ramach XXI Festiwalu Mozartowskiego Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Nieciekawą mamy pogodę w tym roku. Lato, od którego oczekujemy, że będzie ciepłe, piękne i słoneczne, przyniosło nam kapryśną aurę bliższą raczej tej znad Tamizy niż naszej szerokości geograficznej. Niezależnie jednak od tego, pewne plany kulturalne na ten sezon ogórkowy pozostały bez zmian. I tak oto, w umiarkowanie ciepły i deszczowy lipcowy wieczór wybrałam się wraz z innymi melomanami do Warszawskiej Opery Kameralnej, gdzie od połowy czerwca trwa XXI Festiwal Mozartowski. Od razu chciałabym zaznaczyć, że impreza ta w swoim charakterze jest niepodobna do żadnego innego festiwalu teatralnego w Polsce. Po pierwsze dlatego, iż oprócz przedstawień stricte operowych, które powstały wyłącznie na jednej scenie, w jego program wchodzą także liczne koncerty. Druga sprawa związana jest zapewne z gronem uczestników tego wydarzenia. Większość z nich to stali bywalcy, którzy od lat uczestniczą w Festiwalu, są zaznajomieni z twórczością Mozarta i znają się na muzyce. Ich stosunek do oglądanego dzieła można bez przesady uznać za nabożny, zaś wizytę w teatrze potraktować jako swoisty rytuał prestiżu i życia towarzyskiego.

W tym podejściu do uczestnictwa w życiu kulturalnym stolicy jest wiele piękna, które coraz trudniej spotkać przy innych tego typu okazjach. Eleganckie stroje wieczorowe, serdecznie towarzyskie spotkania, rozmowy znawców o sztuce przeplatane plotkami z codzienności, przeciągające się w nieskończoność antrakty przeznaczone na wypicie kawy - wszystko to stanowi sztafaż dla operowego wieczoru. Co więcej, chwilami staje się nawet ważniejszy od powodu, dla którego przyszło się do teatru. I właściwie trudno się dziwić, skoro muzykę zna się na pamięć, a inscenizacja w niczym nie zaskakuje. To, co ma do zaoferowania scena, jest oczywiste, dlatego skupienie towarzyszące oglądaniu przedstawień może być tylko pozorne, zaś prawdziwą atrakcją i nowością stają się wszystkie okoliczności towarzyszące. Przedstawienia odgrywane są zwyczajnie po bożemu, każdy robi tam swoje, a po kilkudziesięciu minutach otrzymuje gromkie brawa od widzów zadowolonych z przyjemnie spędzonego wieczoru. I nie ma tu żadnego znaczenia, że po powrocie do domu wodzowie zdążą już zapomnieć, co widzieli w teatrze.

Spektakl, który miałam okazję obejrzeć, to "La finta semplice", czyli "Rzekoma naiwna". Jest to pierwsza opera buffa Mozarta, której libretto powstało na podstawie utworu Carla Goldoniego. Z jej treścią warto zapoznać się wcześniej, ponieważ w teatrze brakuje napisów, a niezwykle szybka i poplątana akcja właściwie uniemożliwia jej dokładne śledzenie. Pokrótce: dwaj bracia Cassandro i Polidoro nie zgadzają się na związek swojej siostry Giacinty z kapitanem Fracasso, a jej służącej Ninetty z jego ordynansem Simone. Aby ich przebłagać, kobiety sprowadzają do domu baronównę Rosinę, która ma za zadanie uwieść obydwu braci i tym samym pomóc w uzyskaniu od nich zgody na oba śluby. Wszystko kończy się szczęśliwie dla zakochanych, a baronówna również zdobywa męża. Ta lekka, pełna wdzięku i niezwykle zabawna opera w swoim duchu bliska jest włoskiemu teatrowi improwizacji. Nic zatem dziwnego, że dla twórców przedstawienia inspiracją stała się commedia dell'arte. Na tle bardzo prostej dekoracji, której główny element stanowi szeroki prospekt z panoramą Wenecji, w pięknych kolorowych kostiumach oraz z maskami wymalowanymi na twarzach szaleją Arlekin z Kolombiną, Capitano, Pantalone i inni. Każda z postaci ma nie tylko charakterystyczny dla siebie kostium, ale również wyróżniający ją gest czy ruch. Wiele z nich jest przerysowanych, to jednak nie razi. Uzupełnione kilkoma trikami (jak choćby gaszenie światła reflektorów przez uderzenie laską o scenę), na wpół wygaszoną widownią oraz widocznym z boku sceny klawesynem towarzyszącemu orkiestrze (choć jego obecność w tym miejscu mogła wynikać raczej z ograniczonej wielkości kanału orkiestrowego), nie pozwalają zapomnieć, że oto jesteśmy w teatrze i to wszystko to tylko zwykła gra, nic więcej.

"La finta semplice", choć jako przedstawienie całkowicie przewidywalna i nieodkrywcza, jest po prostu porządnie zrobiona. Dużą rolę w tym odegrały bardzo dobre wykonania arii i duetów w scenach zbiorowych. Niemal wszyscy soliści zachwycają nie tylko muzycznie, ale również aktorsko. Królowa sceny jest niewątpliwie Agnieszka Kozłowska wcielająca się w postać pięknej i sprytnej Rosiny. Dzielnie towarzyszy jej para zalotników: skąpy i ociężały Cassandro (Bogdan Śliwa) oraz nieporadny jąkała Polidoro (Leszek Świdziński). Uroczy, choć nie wyróżniający się specjalnie duet tworzą Mirosława Tukalska i Jerzy Knetig jako Fracasso i Giacinta. Świetny jest Andrzej Klimczak w roli Simone, którego bas współgra z sympatyczną postacią Arlekina. Nieco rozczarowuje natomiast Marta Boberska (Ninetta). Jej piejący głos drażni równie mocno, co cała postać irytującej i wścibskiej służącej. Na scenie pojawiają się jeszcze dwie nieme postaci: starzec w peruce oraz tajemniczy osobnik przebrany za śmierć z weneckiego karnawału. Częściowo wprowadzają one cień przemijania, którego brakuje w komedii Goldoniego, jednak pozostaje on tylko mglistym znakiem, z którego nic więcej nie wynika.

W efekcie otrzymujemy gotowy produkt, który przypomina wieczory folklorystyczne organizowane dla turystów. Obydwie strony znają zasady: widzowie wiedzą, po co przychodzą, zaś artyści mają im tego dostarczyć. Nikt nie spodziewa się tutaj żadnych innowacji, eksperymentów, czy - o zgrozo! - uwspółcześnień. Nikt też nie zastanawia się, jak wiele ma to wspólnego z prawdą czy rzeczywistością. Zapewne w sezonie wakacyjnym jest to cenna propozycja i jestem daleka od negowania potrzeby jej istnienia - tym bardziej, że pod względem rzetelności pracy i artystycznego efektu nie można jej właściwie niczego zarzucić. Moje wątpliwości budzi jednak co innego. Fakt, że przedstawienie jest wyłącznie zabawą, która ma służyć umileniu czasu, zwalnia je z pewnej odpowiedzialności wobec widzów. Otrzymując dokładnie to, czego się spodziewamy, stajemy się leniwi, niezainteresowani tym, co dalej i głębiej. Być może nie każdy materiał artystyczny nadaje się do tego typu poszukiwań, jednak wydaje mi się, że warto próbować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji