Artykuły

Na stojąco

Łatwiej o "Dziadach" mówić, rozprawiać, pisać: czym są, czym być mogą, niż pokazywać je na scenie. Teatr jest odporny na teorię. Domaga się zawsze i wszędzie kształtu, sugestywnej wizji, niezależnie od tego jakim modom i kierunkom hołduje. Na wystawienie mickiewiczowskiego arcydzieła porywały się znakomitości inscenizatorskie. Stale jeszcze jesteśmy pod wrażeniem "Dziadów" Konrada Swinarskiego, eksponujących z wielką siłą scenicznego wyrazu zarówno intelektualne jak i emocjonalne - a także formalne - walory utworu. Ostatnio zmierzył się z "Dziadami" - nie po raz pierwszy - jeden z naszych najwybitniejszych reżyserów, Maciej Prus.

"Dziady" - wedle jego słów - to rzecz o tworzeniu i rozwijaniu się ludzkiej kondycji, o tragizmie poznawania świata i samego siebie, to wielki dramat myśli... Już z tego wyznania wynika, że inscenizatora pociągnęły przede wszystkim tropy uniwersalnych prawd wyrastających ponad dramat narodowy. Piękna idea. Jakie jednak odbicie znalazła na scenie łódzkiego Teatru im. Stefana Jaracza?

Wydaje mi się, że reżyser przyłożył nazbyt racjonalną miarę do dzieła pełnego wzlotów ducha. Nie ma nic piękniejszego w teatrze jak zaskoczenie, odkrycie nowego sposobu widzenia, czytania. "Dziady" Prusa, za którymi kryje się zapewne wielka praca intelektualna reżysera szukającego nowej koncepcji, jawią się jednak nazbyt wyobcowane, spreparowane, chłodne. Uleciały: klimat, nastrój, poezja. "Dziady" z nich odarte zostały pozbawione swojej istoty. Można uznać jedno czy drugie oryginalne rozwiązanie, ale w teatrze liczy się przecież całokształt.

Sam obrzęd "Dziadów" wydaje się pusty, choć na scenie jest dużo ruchu i koloryt mający coś z odpustu, coś z sabatu. Zachowana została zewnętrzność tych rytuałów, forma, która jest przecież nie tylko nawykiem ale znakiem wewnętrznego przekonania.

"Dziady" rozgrywane są bez dekoracji, na pustej scenie z podświetlonym ekranem. Na tym tle wyraziście rysują się ludzkie sylwetki, co daje efekt malarski. Prusa pociągnęło wyraźnie w kierunku teatru rapsodycznego. Sceny w celi rozgrywane są na stojąco i klęcząco. Nie udało się przełamać wrażenia statyczności tej sytuacji. Konrad, który mówi wyniesiony na ramionach współwięźniów - to jest nienaturalna poza. Wielka Improwizacja wypowiadana jako traktat, albo beznamiętna opowieść Sobolewskiego - jaki w tym sens. To zaprawdę nie jest uzasadnienie uniwersalności. Podobnie zresztą jak sceny u Senatora i na balu rozregrane bez niuansów i światłocieni, na zasadzie kontrastu: białe-czarne.

Zamysłem Prusa była zapewne chęć wywyższenia samych słów Mickiewicza, skłonienie widza do ich uważnego słuchania. Dlatego nie chciał im przydawać bogatej oprawy by same świeciły szlachetnym blaskiem. Może tu właśnie nastąpiło załamanie koncepcji. Język Mickiewicza, z całą jego wieloznacznością, mocą, wirtuozerią nie niesie się na widownię. Rozumiem, że można dążyć do bardziej kolokwialnej interpretacji romantycznego dzieła. Jeden wszakże warunek stawia teatr oparty na słowie. Słowa muszą dochodzić do widza w całej ich rozciągłości, wyrazistości i mieć styl, a z niektórych kwestii tylko strzępy docierały. Idea Prusa nie znalazła dostatecznego wsparcia nawet w tak czysto technicznej sprawie jak dyspozycja głosowa aktorów, z samym Konradem włącznie. Scena ma nieubłaganą logikę.

Łódzkie "Dziady" były piętnastą premierą Teatru Rzeczypospolitej i zamknęły jego pierwszy sezon. Dla samej Łodzi pojawienie się tego tytułu na afiszu w 1984 jest prawdziwym ewenementem. Były bowiem nieobecne w tym mieście od 1965 roku, a więc blisko dwadzieścia lat. Zdążyło w tym czasie dorosnąć całe pokolenie widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji