Artykuły

Tajemnice "Dziadów"

Tyle razy wystawiane, omawiane tysiące razy, znane - zdawałoby się - na wylot, "Dziady" wciąż stanowią trudne zadanie dla teatru, a historia ich wystawień bywa zarazem historią teatralnych wzlotów i upadków. Stanowią wyzwanie dla najzdolniejszych i najambitniejszych reżyserów. Prowokują do próby sił.

Mamy oto kolejną ważną inscenizację "Dziadów" Adama Mickiewicza. W łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza reżyserował je Maciej Prus.

Łódzkie przedstawienie wciąż przywołuje pamięć o "Dziadach" w inscenizacji Konrada Swinarskiego w krakowskim Starym Teatrze. Ma się wrażenie, że Prus polemizuje z tamtą bujną, arcyteatralną, wspaniałą inscenizacją. "Dziady" Swinarskiego miały rozmach i nadobfitość zewnętrznej teatralnej urody. Były niezwykle dosłowne i zmysłowe. Zmuszały widza do uczestnictwa w narodowej psychodramie. Nie było się zresztą widzem, ale uczestnikiem obrzędu, a potem świadkiem scen rozgrywających się, czy to w salonie wileńskim, czy warszawskim, czy też scen więziennych. I w nasze plecy wymierzone były karabiny straży. Nie było właściwie szans na bycie poza tym, co się w tym miejscu i w tym momencie działo.

Maciej Prus żąda od widza znacznego indywidualnego wysiłku. Wymaga stałego skupienia i uwagi. Linie napięć i kontakt między sceną a widownią są w jego przedstawieniu znacznie trudniejsze do wywołania. Wydaje się, że reżyser nie czyni nic, aby zbudzić i ożywić leniwą widownię. Tyle każdy otrzyma, ile sam da od siebie.

Te "Dziady" bowiem rozgrywają się nie tyle na scenie i dosłownie, ile raczej przed "oczyma duszy"; budzą to, co najtrudniejsze do nazwania, co nieuświadomione i utajone. Zewnętrzne obrazy są ledwie nikłym odbiciem tego, co niewidoczne.

Mówią o dramacie świadomości. Stanowi to nić łączącą całość, zbudowaną ze wszystkich czterech części "Dziadów", części tak z pozoru niejednorodnych, że niekiedy traktowanych jako odrębne utwory. Często zresztą oddzielnie grywano "Dziady" zwane drezdeńskimi, oddzielnie kowieńsko-wileńskie. Maciej Prus łączy je w kompozycję spójną i logiczną. Nieoczekiwanego blasku nabrała część I "Dziadów", tzw. Widowisko, z której to części Prus łączy je w kompozycję spójną i logiczną.

Nieoczekiwanego blasku nabrała część I "Dziadów", tzw. Widowisko, z której to części Prus prezentuje wyjątkowo obszerne fragmenty. I tak scena ze Strzelcem (Stanisław Jaskułka), nagle okazuje się niezmiernie ważna - a choć w lekturze ciemna i niezrozumiała, tu dostarcza klucza do pojmowania postaci Gustawa-Konrada (Mariusz Wojciechowski), nie tracąc nic przy tym ze swej tajemniczości i wieloznaczności.

Z kolei Wielka Improwizacja, o której mówi się, że genialna, stanowi dla aktorów zadanie karkołomne. Gustaw-Konrad toczy wielki, tragiczny spór z Bogiem. Mariusz Wojciechowski wznosi się podczas Improwizacji na wyżyny wspaniałego aktorstwa.

Gustaw-Konrad ma niezwykłą siłę i prawdę wyrazu nie tylko w scenie Improwizacji. Za każdym razem, ilekroć się pojawia, elektryzuje widownię. Przejmujący, jako romantyczny kochanek z IV części. Sataniczny i groźny w scenie egzorcyzmów. Refleksyjny podczas spotkania ze Strzelcem. Mariusz Wojciechowski kreuje postać o bogatej, wielostronnej osobowości. Wyposaża bohatera we wrażliwość i inteligencję, w czułość i siłę, w całe bogactwo ludzkich uczuć.

Przedstawienie rozgrywane jest na pustej scenie pokrytej warstwą ziemi, gdy toczy się pełni światło, które ma własną dramaturgię, bardzo ważną dla rozwoju akcji. Ono wytycza i określa charakter zdarzeń. Jest w nim coś więcej niż tylko budowanie nastrojów i wyznaczanie terenu gry.

Choć spektakl jest ascetyczny, surowy, pozbawiony powabnych ornamentów, ma przecież w sobie wiele piękna. Rezygnacja z ozdób nie jest tu ubóstwem, raczej poszukiwaniem urody innego typu.

Przed laty miał ktoś pretensje do Konrada Swinarskiego o to, że podczas sceny Wielkiej Improwizacji uczestnicy obrzędu obierali ze skorupek i jedli jajka na twardo. W łódzkim teatrze nie ma jajek na twardo. Są natomiast słone paluszki. Jedzą je nie uczestnicy obrzędu, ale niektórzy widzowie. Celofan szeleści. Szepty, częstowania. Nikt tu jednak nie będzie mówił o profanacji świętości, itp. Pozostaje jedynie nadal otwarte pytanie - co do tych ludzi jest w stanie dotrzeć? W każdym razie pod niektóre strzechy Mickiewicz z pewnością nie dotarł i wątpliwe, czy trafi tam kiedykolwiek.

Ironiczny i gorzki komentarz bez słów w postaci owych jajek na twardo jest dziś nie mniej aktualny niż w 1973 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji