Artykuły

Warszawa. Jak uczestniczyć w "Awanturze..."

Jak poradzić sobie z najnowszym spektaklem w Muzeum Powstania Warszawskiego? Sposoby są trzy. Chodzić między pięcioma scenami i podglądać. Usiąść przed ekranem i uznać wydarzenia za film. Albo połączyć te dwie formy. Jedno jest pewne - tego przedstawienia nie da się obejrzeć w całości.

Chodzi o "Awanturę warszawską: Waszyngton-Moskwa-Londyn", którą w Sali pod Liberatorem będzie można zobaczyć co wieczór do 5 sierpnia. Premiera dziś o północy.

Co roku na obchody powstańczej rocznicy dyrekcja Muzeum zaprasza twórców, by teatralnym językiem skomentowali historię Warszawy z 1944r. Był już Marcin Liber, Jan Klata czy Paweł Łysak.

Tym razem z materią historyczną "zadarł" reżyser Michał Zadara. Zmierzył się z suchymi komunikatami oryginalnych dokumentów wymienianych między sobą w czasie wojny przez Stalina, Roosevelta i Churchila, oraz korespondencją polskich dyplomatów.

Nie należy spodziewać się jednak klasycznych dialogów. Aktorzy - w sumie ponad 20 osób szaleją po sali - grają na pięciu scenach, niemal równocześnie. Na jednej Franklin Roosevelt (Edward Linde Lubaszenko) na wózku inwalidzkim dyktuje list do Stalina. Na kolejnej Józef Wisarionowicz już mu przygotował odpowiedź. A w tym czasie Winston Churchill (Juliusz Chrząstowski) depcząc po wysypanych zapałkach (jest ich półtora miliona - czyżby symbolizowały mieszkańców Warszawy?) dyktuje list do "kalekiego demokraty". Jeszcze tuż obok Bolesław Bierut siedząc na podłodze dziurkaczem produkuje konfetti z czerwonych kartek.

To dopiero początek awantury.

A gdzie w tym wszystkim Warszawa, powstanie? Jest. Jest, choć jakby go nie było. W całym tym chaosie, który początkowo może przerazić, zaczynamy słyszeć ledwo przebijający się głos - jedyny w tej ekipie głos kobiety - informujący o kolejnych dniach walk w stolicy.

Ale Wielkiej Trójki wydarzenia w Warszawie tak naprawdę nie obchodzą. Nie reaguje. Świat w sierpniu 1944r nie chce słyszeć o powstaniu, tak jak ledwo słyszą o nim widzowie spektaklu. Wielkie polityczne gry są ważniejsze niż garstka żołnierzy i cywilów, którzy ogłosili Polskie Państwo Podziemne.

- Z całej trójki wielkich przywódców chyba tylko na Churchillu powstanie zrobiło jakieś wrażenie. On jeden próbował robić cokolwiek. Zależało mi, by pokazać brytyjskiego premiera jako człowieka, który gdzieś w Londynie, zamknięty w czterech ścianach gabinetu, przeżywa wojnę tylko na podstawie pism i depesz. Z jego strony to jest sposób na prowadzenie wojny - mówi Juliusz Chrząstowski grający Churchilla.

Widz ma trochę więcej przywilejów - może wybrać dowolny sposób obserwacji działań aktorów. Albo usiąść przed ekranem i oglądać to, co nam z wydarzeń na żywo zaserwuje operator kamery (mankament - obrazy subiektywnie przefiltrowane), albo biegać między scenami próbując nadążyć za przepływem korespondencji (wada - niewykonalne przy blisko stu widzach).

I tak - jak na wojnie - nie da się ogarnąć wszystkich frontów. Nie ma powtórek. Jesteśmy świadkami jednych wydarzeń, o innych tylko słyszymy, a kolejnych już nie mamy szans ani zobaczyć, ani wiedzieć. I jeszcze na koniec uwaga reżysera: - Każdy sposób uczestnictwa w tym spektaklu jest dozwolony. Ale jeśli widz zderzy się z aktorem, będzie to wina widza.

Premiera "Awantury warszawskiej" dziś o północy. Kolejne spektakle 2-5 sierpnia o godz. 20. Wejściówki w kasie Muzeum - 10 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji