Artykuły

"Taka pieśń jest - siła, dzielność..."

Mickiewicz tworzył prekursorsko nowe i ogromne kształty teatru przyszłości, ale współcześni mu, a także i potomni, ocenili jego "Dziady" jako poemat niesceniczny. Upłynęło sporo czasu, i trzeba było doprawdy niezwykłej intuicji i wręcz kolumbowej odwagi Kotarbińskiego - aktora i dyrektora krakowskiego teatru - by odkryć nowy ląd dla polskiej sceny. Od czasu tej prapremiery z r. 1901 (!) - w inscenizacji Wyspiańskiego - przechodziły "Dziady" różne koleje sceniczne, bo każde pokolenie teatralne kształtowało je na swój sposób. Pierwsze po wojnie przedstawienie warszawskie było widowiskiem racjonalistycznym sprowadzającym mistykę poematu do zabobonu czy majaków sennych. Eksperyment "Teatru 13-tu Rzędów" z Opola uwzględnił znów obrzędową misteryjność i dał wstrząsający obraz męczeńskiej kalwarii Konrada. Ostatnio - katowicka-realizacja ograniczyła się do "Dziadów" tylko drezdeńskich, natomiast Teatr Ludowy w Nowej Hucie podjął ambitną próbę nowoczesnej interpretacji całości poematu. Wszystkie te próby razem, przedwojenne i powojenne, świadczą, jak trudnym do realizacji utworem są "Dziady", ogniskujące w sobie wszystkie niemal środki wyrazu teatralnego, od magicznego obrzędu do dyskursu moralno-filozoficznego, od opery i baletu do wizyjnych i proroczych erupcji. Podobna przeobfitość panuje w zakresie poetyckiej formy i problematyki. Toteż ogarnięcie tego gejzeru wyobraźni jednym przedstawieniem wydaje się przerastać możliwości dzisiejszej sceny. I żaden dotychczasowy, jednowieczorowy scenariusz nie zdołał wyczerpać gigantycznej różnorodności "Dziadów".
Dwie sprawy wydają się dziś w "Dziadach" kluczowe. To - obrachunek dziejowy sumienia polskiego, niezwykle namiętny i ostry, do dziś żywy i prawdziwy. Sprawa druga - to odsłonięcie przez Mickiewicza w postaci Gustawa-Konrada tajników własnego geniuszu, owa pulsująca dialektyka żywiołu miłości i woli, wielki dramat nienasycenia twórczego i demonicznej pychy. I te dwie kluczowe sprawy ujawniły się z niezwykłą dobitnością w nowohuckim przedstawieniu, którego jasno przekomponowany scenariusz wyczerpuje podstawowe wątki poematu z fascynującą dramatycznością i pulsującą dynamiką. Może tylko zakończenie kumuluje zbyt pobieżnie i pochopnie kilka spraw w jednym obrazie. Bo i sen Senatora (jako kompromitację despotyzmu) i widzenie Księdza Piotra (jako nadzieję wyzwolenia) i kończącą apostrofę Ducha z Prologu (jako apel do ludzkiego rozumu). Pomysł to zresztą ciekawy, próbujący znaleźć akcent optymistyczny. Jednak rdzeniem i siłą napędową "Dziadów" jest niekończąca się dialektyka postaw i dramatyczna ich walka.
Główną zaletą przedstawienia jest zbiorowy nastrój zespołu aktorskiego, ogarniający także widownię. Zmienny sposób wygłaszania tekstu, zmiany rytmu i intonacji, uzależnione czujnie od sytuacji, odsłoniły urzekającą urodę poetycką tekstu mickiewiczowskiego. Nie ma w tym przedstawieniu wybitnych kreacji (zapewne także przez stonowanie patosu), natomiast jest dobre i równe aktorstwo, w stałym kontakcie wzajemnym, w sytuacjach płynnych i dynamicznych, reżysersko świeżych i pomysłowych, nieraz - odkrywczych. I wciąż wybijają się na czoło epizody zagrane niezwykle ekspresyjnie (np. Dziedzic czy Pelikan - J. Guntnera, Ksiądz - T. Szanieckiego, Dziewczyna - A. Lutosławskiej).
Równie fascynujący jest nastrój obrazu scenicznego. Awangardowa plastyka osiągnęła tu niezwykłą i komunikatywną siłę wyrazu, zarówno w otoczeniu scenicznym, jak ubiorach, w grze świateł, barw i kształtów. Eksponowanie symbolicznych rekwizytów, jak trzech świec, zegara itd., uwypukliło znakomicie głębszy sens podtekstu. Stworzono tak po raz pierwszy teatr wizyjny i ogromny, godny Mickiewicza, pozbawiony sztucznej teatralności, a pobudzający znakomicie widza. Wzmagała nastrój muzyka o powtarzającym się motywie piosenki "Nie wiem, jaka spadnie kara...", dająca też sugestywne tło akustyczne dla pojedynczych scen, jak dla Improwizacji - w orgii dźwiękowej rozpętanych żywiołów.
W scenach obrzędowych "Dziadów" zerwano z ukazywaniem zjaw, zazwyczaj fatalnie realizowanych na scenie. Każdą z nich przedstawiała - na wezwanie imperatywnego Guślarza - postać z chóru obrzędowego, traktująca sytuację jako narzucone zwidzenie, udzielające się pozostałym uczestnikom. W scenach tych na plan pierwszy wybijał się osąd moralny win przez ludową mądrość.
Gustaw u Księdza nie był postacią osiową, jak w dotychczasowych przedstawieniach, kiedy pozostałe postacie były tylko tłem dla jego wielkiego monologu. W Teatrze Ludowym rozegrano scenę u Księdza z niezwykłą żywością dramatyczną. A. Hrydzewicz grał Gustawa na przerzutach - od gorzkich, intymnych wyznań do napadów wyraźnego obłąkania.
Salon warszawski ukazano jako ekstrakt lojalizmu. Postacie były dziwacznymi kukłami o zmechanizowanych i jednakowych ruchach. Obraz ten kontrastował z buntowniczym chórem patriotów, interpretowanym żywo i realistycznie, a akcentem dominującym stało się opowiadanie Adolfa wyprowadzone z wielką dynamiką i ekspresją (R. Kotas).
Senator (F. Pieczka), zarówno w sylwetce jak i w grze, uwydatnił salonowy demonizm carskiego despoty. Otoczenie zauszników, potraktowanych jako maszkary, akcentowało w jaskrawej lub makabrycznej karykaturze służalstwo i donosicielstwo. Rollisonowa (B. Gerson - Dobrowolska) była powściągliwa w rozpaczy, raczej jak Niobe, a Ksiądz Piotr (S. Michalik) - młodzieńczy, milczący, ale żarliwy, arbitralny i nieugięty. Najtrudniejszą scenę balu rozwiązano w dwu chórach na proscenium, komentujących w rytmicznych zmianach akcję grupy środkowej, której tok menuetowy przerodził się w posępną pantomimę.
Po tych scenach ukazano dopiero więzienie bazyliańskie. Akcję rozegrano żywo i impetycznie (Sobolewski - F. Matysik). Wreszcie na schodach prowadzących wysoko w górę i donikąd, na tle muzyki żywiołów - Improwizacja Konrada (Hrydzewicz), mówiącego tekst bez romantycznego patosu, ale z wielką siłą dyskursywną i fermentującym szaleństwem, aż do katastrofy, zakończonej karkołomnym upadkiem ze schodów. I - egzorcyzmy, wstrząsające, kiedy Konrad mówi i gra tkwiącego w nim złego ducha. I sceny końcowe, o których już wspominałem.
Z tego pobieżnego opisu, w którym trudno przekazać ogólne wrażenie oraz wszystkie sposoby i pomysły, widać już, jak wiele nowości było w opracowaniu nowohuckich "Dziadów". Przedstawienie to jest w istocie bardzo współczesnym i gruntownie przemyślanym spojrzeniem na Mickiewicza. Przejawia też świeżą inwencję inscenizatorską, aktorską i plastyczną, skojarzoną w jednolitym i sugestywnym kształcie scenicznym. Jest też, w serii i ewolucji przedstawień "Dziadów" niewątpliwym etapem, a zarazem znacznym osiągnięciem Teatru Ludowego - może i osiągnięciem najznaczniejszym w dotychczasowym dorobku tej ambitnej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji