Artykuły

W akcie czysto emocjonalnym

Rozmowa z Iwoną Kempą - reżyserem "Choroby młodości"

- Panuje przekonanie, że reżyser to męski zawód...

- To jest stereotyp. Prawda, że czasami nie jest łatwo, zwłaszcza początkującemu reżyserowi - bez względu na jego płeć. Reżyseria jest trudnym zawodem, myślę, że w jakimś wymiarze trudniejszym niż inne zawody. Ale nie wiem, czy kobiecość przeszkadza mi w jakiś szczególny sposób. Czasami mam wrażenie, że raczej pomaga, zwłaszcza w budowaniu relacji między ludźmi.

- Niewiele osób dostaje się na studia reżyserskie. Mimo to start młodego reżysera wydaje się bardzo trudny i często kończy się fiaskiem. Czy przebicie się na tzw. rynek reżyserski to kwestia szczęścia czy talentu?

- Trudno o odpowiedź, pewnie jedno i drugie. To przede wszystkim kwestia bardzo wnikliwego uczenia się. Nie jest tak, że osoba kończąca szkołę zostaje od razu reżyserem. Nigdy tak nie było. Owszem, zdarzają się wyjątki, wybitne osobowości, które zaraz po ukończeniu szkoły mogą rozbłysnąć swoim talentem. Ale generalnie reżyseria to nabieranie doświadczenia, z każdym kolejnym spektaklem. W szkole nie uczymy się teatru, tylko w jakimś stopniu "uwrażliwiamy się", uczymy się dostrzegać rzeczy, których wcześniej być może nie dostrzegaliśmy. Na dobrą sprawę teatru zaczynamy się dopiero uczyć pracując z profesjonalnym zespołem. Każdy spektakl jest kolejnym etapem, bez żadnej gwarancji sukcesu - to jest praca, w którą brnie się bez jakiejkolwiek pewności, że się uda. Reżyserowanie to koszmarne ryzyko, wspinaczka na górę, z której można w każdej chwili spaść. Nigdy natomiast nie ma się pewności, że uda się osiągnąć jej szczyt.

- Czy boi się Pani ślepego zaułka?

- Mam cały czas nadzieję, że tam jeszcze nie dobrnęłam i nie dobrnę, chociaż po każdej premierze mam wrażenie, że to koniec.

- Pracuje Pani nad tekstami wyszukanymi przez siebie czy narzuconymi przez dyrektorów teatrów?

- Tylko raz zdarzyło mi się pracować nad tekstem zaproponowanym przez kogoś...

- Czy trudniej reżyseruje się tekst narzucony?

- Ku mojemu zdumieniu pracowało mi się łatwiej. W moim wypadku była to "Alicja po drugiej stronie lustra" Carroll'a. Początkowo miałam ogromne opory - wydawało mi się, że jest to forma sprzeniewierzenia się sobie... Bzdura! Każdy materiał jest dobry do nauki, do dalszego poznawania siebie, swoich możliwości. Sama napisałam adaptację, więc już na poziomie tekstu miałam możliwość ingerencji w kształt przedstawienia. W efekcie praca nad nim przyniosła mi ogromną satysfakcję.

- Dlaczego "Choroba młodości" Brucknera. Tekst niełatwy, mroczny...

- Ten wybór zawdzięczam mojej "masochistycznej" skłonności do szukania tekstów trudnych. Poza tym lubię sięgać po teksty autorów nieznanych, zapomnianych - tak było z Brucknerem. Już w czasie pierwszej lektury jego dramat zrobił na mnie wielkie wrażenie. Ale miałam też niemałe zastrzeżenia. Cały czas czułam, że jest to tekst niedoskonały, młodzieńczy, momentami nieprecyzyjny, przegadany. Jednocześnie w tym jego rozwichrzeniu drzemie jakiś niesamowity rodzaj nerwicy, wewnętrznego rozedrgania, które daje możliwość pobudzenia w aktorach niecodziennych emocji. Nerwica i emocje tego tekstu wydały mi się bardzo bliskie, pomimo zastrzeżeń do jego walorów literackich.

- Akcja "Choroby młodości" wydaje się swoistym eksperymentem psychologicznym przeprowadzonym przez jednego z bohaterów, Fredera, na oczach widzów. Można ją wręcz odebrać jako wizję lokalną pewnej zbrodni...

- Można to tak interpretować, chociaż przeczytałam tę sztukę inaczej. Myślę, że Freder nie jest tu Panem Bogiem, chociaż bardzo chciałby nim być. Na dobrą sprawę jest jednak tylko jednym z "pionków" tej partii.

Myślę, że w tym tekście najbardziej interesująca jest chęć bycia wobec drugich osób kimś lepszym, silniejszym. Bohaterowie Brucknera chcą być "manipulatorami" innych ludzi. To dotyczy nie tylko Fredera.

- Ale to chyba jednak Freder, przeprowadzając swój scenariusz zdarzeń, jest "siłą sprawczą" pociągającą za sznurki. Pozostając w tle, wydaje się ukrytym, ale rzeczywistym bohaterem...

- Faktycznie, kiedy Freder pojawia się na scenie, właśnie taką rolę ma pełnić. Ale nie jest przecież tak, że wszystkie zdarzenia są przez niego powodowane. Bardzo wyraźna jest choćby rola Desiree, która jest siłą sprawczą wszelkich działań w relacjach kobiecych. Negatywna emocja, którą zaszczepia w Marii, ma kolosalne znaczenie w dramacie. Jeśli więc mówimy o eksperymencie psychologicznym, to ma on co najmniej dwóch autorów: Fredera i Desy. Wszyscy bohaterowie są albo "manipulatorami", albo ofiarami manipulacji.

- Jak Pani odbiera tytułową "chorobę młodości"?

- Wartością wszystkich dobrych tekstów jest to, że są one niejednoznaczne, pozostawiają szansę na wielość interpretacji. Na pewno "choroba młodości" to sformułowanie metaforyczne, wieloznaczne. Z jednej strony mamy do czynienia z lekarzami, których zadaniem jest niesienie pomocy ludziom, leczenie ich z choroby właśnie. Z drugiej zaś - nasuwa się pytanie, w jakim stopniu ta choroba dotyczy ciała, a w jakim duszy? Czy w ogóle coś takiego, jak dusza, jest brane pod uwagę? A może jest to raczej choroba emocji, psychiki. Na pewno jest to rodzaj wewnętrznego upośledzenia, które nie pozwala budować normalnych relacji międzyludzkich.

- Ks. Ożóg powiedział: "Nieśmiertelnym nazywamy taki byt, który nie jest poddany prawu śmierci, czyli rozpadowi. Śmierć bowiem nie jest niczym innym, jak rozpadem na części składowe całości złożonej. Ponieważ jednak dusza ludzka nie posiada części, dlatego nie może się rozpaść, a więc nie umiera, czyli jest nieśmiertelna"...

- Mogę tylko odpowiedzieć przez pryzmat Brucknera, który wydaje się kwestionować możliwość dotarcia do duszy człowieka rozumianej w kategoriach religijnych czy nawet w kategoriach psychologii głębi. Rozpad, który został pokazany w "Chorobie młodości", dotyczy osobowości - sfery psychicznej. Nie zostaje pokazany głęboki proces duchowy. To się zatrzymuje na etapie niedoskonałych relacji międzyludzkich, emocjonalnego zagubienia, niedojrzałości do rzeczywistości. Nie ma tu miejsca na perspektywę metafizyczną, transcendentną. Bruckner przygląda się "tylko" relacjom między ludźmi.

- Pojawia się jednak wyraźne słowo "Bóg" w ustach Marii...

- Gest Marii (zerwanie krzyżyka - przyp. red.) nie jest gestem świadomie religijnym, to raczej akt rozpaczy, w której odrzuca się wszystkie znane wartości, ponieważ przestały dawać oparcie w życiu. W relacji z drugim człowiekiem te wartości nie wystarczają, być może po prostu do nich nie dojrzewamy. Maria krzycząc: "Gdzie jest Bóg?", pokazuje swoją bezradność i rozpacz. To nie jest świadome przeżycie religijne, tylko bardzo emocjonalnie napięta walka z Frederem. W sytuacji krytycznej budzi się w nas rodzaj buntu, sprzeciwu. Moim zdaniem największą wartością, jaka może zostać sprowokowana na scenie przez ten tekst, to emocje "dane do przeżycia" aktorom. Nie odbywa się tu żadna teologiczna dysputa, to się dzieje w akcie czysto emocjonalnym.

- Czy podsunięcie Desy tabletek weronalu przez Fredera można nazwać eutanazją?

- Nie przypisywałabym Frederowi tak bardzo świadomego działania na pozostałe postaci. Nie sądzę, aby Freder miał decydujący wpływ na zdarzenia - Desy jest równie silną osobą. Oboje myślą o śmierci, to jest ich wspólna namiętność. Fakt, że Freder przynosi weronal, nie przesądza przecież o tym, że ona musi połknąć te tabletki. Freder, owszem, spowodował możliwość takiego wyboru, ale z drugiej strony ten wybór byłby nierealny, gdyby Desy nie snuła wcześniej fantazji na temat śmierci. Desiree jest osobą zarażoną śmiercią. To, co robi Freder, przypomina natomiast zabawę, bez świadomości jej końcowego akordu. Myślę, że sam Freder boi się śmierci.

- Czyli - wbrew pozorom - jest on najbardziej infantylny?

- Infantylność jest najbliższa jego postaci. On wie, że to, co robi, jest złe. I sprawdza, czy ktoś go za to ukarze. Jest to rodzaj dziecięcej zabawy, perwersyjnej, niedojrzałej gry w "manipulatora", w "prowokatora", ale bez świadomości, jak daleko ludzie, którzy stają się jego ofiarami, mogą w to zabrnąć...

- Czy samobójczyni Desy była osobą bardzo samotną, szukającą bezpieczeństwa? Czy może raczej hedonistką?

- Na swój sposób hedonistką. Jej lęk przed życiem, który przybrał postać fascynacji śmiercią, powodował nieprawdopodobnie łapczywe kosztowanie tego życia, zwłaszcza w jego skrajnych przejawach, w sytuacjach niosących ze sobą jakieś zagrożenie i zapomnienie bólu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji