Obyczaje (fragm.)
Utarły się pewne zwyczaje, zależne od czasu i od środowiska, którym trudno się oprzeć. Na przykład Mrożek. Albo jest mieszany z błotem, albo - znów zależnie od czasu i środowiska - wynoszony pod niebiosa.
Żeby nie było nieporozumień, to ja osobiście skłonny jestem wynosić Mrożka pod niebiosa.
Tyle, że wyrzuciwszy go w górę, śledzę jego lot. Nie odwracam się i nie odchodzę, bez troski o to, że Mrożek wreszcie klapnie na ziemię.
Wszyscy się zachwycali "Dwiema humoreskami o stosunku do zwierząt": że axerowski debel, że wspaniali aktorzy, że podteksty, że filozofia i głębia. Nawet genialny, jak zawsze, w swych wypowiedziach przedspektaklowych Treugutt, uległ obyczajowej presji i doszukiwał się w tych właśnie skeczach Mrożka tego, czego tam chyba... po prostu nie ma.
I "Jeleń" bowiem i "Kynolog w rozterce", są bowiem - przepraszam, że się wtrącam - raczej słabszymi utworami znakomitego pisarza. Mrożek pisywał bowiem - i pisuje nadal - również utwory słabsze.
Nie oznacza to, że niedobre. Tej klasy autor niedobrej rzeczy po prostu chyba nie jest w stanie napisać. Niemniej w poziomie jego twórczości jest jakaś gradacja. Oceniając ją - należy zachować właściwe proporcje.
Wszystko powyższe nie oznacza bynajmniej, abym miał być wrogiem owego przedstawienia. Przeciwnie, bawiłem się wyborowo, jak zawsze się bawię, oglądając widowisko grane przez znakomitych aktorów, wyreżyserowane przez znakomitego reżysera i oprawione przez znakomitego scenografa. Nawet gdyby to widowisko miało być tekstowo słabsze. Nawet gdyby miało być... tylko humoreską. Co przecież sam Mrożek w tytule zaznaczył.
Aby jednak nie było nam za dobrze - telewizja utrwaliła to przedstawienie na najgorszym telerecordingu świata, co nam bardzo skutecznie odebrało część przyjemności. Czyż, u licha, w dziedzinie utrwalania będziemy już do końca świata na poziomie kamienia łupanego!