Artykuły

Wielokąt

W krakowskiej Bagateli dzieje się coraz lepiej. Po Kosmosie - kolejna udana premiera: Miesiąc na wsi Iwana Turgieniewa. Piękne przedstawienie, z doskonałymi rolami Urszuli Grabowskiej (studentka II roku krakowskiej PWST), Anny Radwan i Andrzeja Hudziaka (oboje gościnnie), spełnia oczekiwania wszystkich, którzy lubią "charakter pisma" Barbary Sass. To przedstawienie ma dużo wspólnego zwłaszcza z jej Trzema siostrami z Teatru im. Jaracza w Łodzi - równie wnikliwą analizę wzajemnych relacji bohaterów, prawdopodobieństwo psychologiczne postaci, niespotykaną ostrość napięć przebiegających między nimi, wyraziste emocje. Zresztą w samym tekście Miesiąca na wsi jest już wiele elementów charakterystycznych dla dramatów Czechowa - ziemski majątek na wsi, nuda, upał, "duszoszczipatielne" rozmowy, nienazwane tęsknoty, gęsta siatka poplątanych, niebezpiecznych związków, nie spełnione miłości...

Dwie kobiety - jedna dojrzała, świadoma swej pozycji, urody, doświadczenia, druga młodziutka, jeszcze dziecko, w którym dopiero budzi się kobieta; pierwsza trochę z nudów, druga - z młodzieńczą żarliwością charakterystyczną dla pierwszego poważnego uczucia - zakochują się w tym samym mężczyźnie. Klasyczny trójkąt: Natalia Pietrowna (Radwan), jej wychowanica Wieroczka (Grabowska) i nauczyciel synka Natalii, student Bielajew (Jakub Palacz). A właściwie - wielokąt, bo zaplątani w tę grę namiętności są jeszcze Rakitin (Hudziak), przyjaciel domu, powiernik Natalii Pietrowny, platonicznie i może nawet z wzajemnością w niej zakochany, a także jej wiecznie zajęty obejściem mąż (Piotr Urbaniak). Uczucia bohaterów dojrzewają, gwałtownieją, sytuacja coraz bardziej się komplikuje, napięcie rośnie, atmosfera gęstnieje. Akcja toczy się leniwie, w niespiesznym rytmie: jakieś przypadkowe spotkanie w ogrodowej altanie, znacząca wymiana spojrzeń... A to ktoś przejdzie z prawa na lewo, zaduma się, ktoś inny popatrzy w przestrzeń, pomilczy... Potem nastąpi pozornie nic nie znacząca wymiana zdań o gospodarstwie i popołudniowej herbacie. I wreszcie - sceny rozmów, "filozofowanie" o miłości, życiu. Filozofują zwłaszcza Natalia Pietrowna z Rakitinem. Ona mu się zwierza, traktuje go jak nadwornego psychoanalityka, on znosi to ze stoickim spokojem, choć widać, że wszystko się w nim burzy - nie o takiej roli przy jej boku marzy. Ale najważniejszą rozmowę dramatu przeprowadzą kobiety - w jednej z najpiękniejszych scen przedstawienia, gdy Natalia Pietrowna nakłania Wieroczkę do intymnych wyznań, "jak kobieta kobietę". Obie aktorki grają tu wszystko, co mają do zagrania. Urszula Grabowska pokazuje przemianę Wieroczki - z podlotka, który jeszcze przed chwilą majtał nogami siedząc na gałęzi, przekomarzał się z Bielajewem i płonił raz po raz z dziewczęcym wdziękiem - w stuprocentową kobietę, która z zaskakującą dojrzałością analizuje sytuację, potrafi przejrzeć rywalkę i realnie ocenić swoje szanse w walce o ukochanego mężczyznę. Zaś Natalią Anny Radwan miotają sprzeczne emocje: kobieca zazdrość, niepokój, że "ta druga" okaże się przeciwnikiem poważniejszym niż się zdawało, walczą w niej z tkliwym, niemal matczynym zatroskaniem o przeżywającą pierwsze zauroczenie podopieczną; ambicja, duma i godność damy poskramiają zwykłą babską ciekawość, poczucie realizmu każe tłamsić głupie objawy irracjonalnego zakochania. Natalia bawi się kieliszkiem, dolewa wina sobie i Wieroczce, widać, że skrywa zdenerwowanie i z trudem (z wyrazem twarzy "muszę się napić") przyjmuje potwierdzającą jej obawy spowiedź wychowanicy. To przytula Wieroczkę, to ją odpycha. Sass doskonale poprowadziła aktorki. Nie ma w ich grze żadnych zbędnych gestów, przerysowań, szarży. Pokazały prawdziwą, przekonującą, nie tylko literacko-teatralną, lecz także z życia wziętą sytuację. Rozmowę bohaterek Turgieniewa mogłyby prowadzić kobiety współczesne. W ogóle wszystkie dialogi w przedstawieniu Barbary Sass brzmią zaskakująco świeżo. A przecież postaci noszą kostiumy stylizowane na stroje z epoki, ganek, na którym toczy się akcja, przenosi nas w świat XIX-wiecznej, spokojnej, rosyjskiej prowincji, tej z samowarem i koronkowymi serwetkami - Czechowowskiej, chciałoby się powiedzieć. Reżyserka konsekwentnie unika nowoczesnych rozwiązań w rodzaju "reżyser ma pomysły", nie boi się długich pauz, wolnego tempa akcji, wyraźnie przywiązuje wagę do funkcji reżyserowanego światła i - w najlepszym rozumieniu tego określenia - teatralnie służebnej muzyki. (Notabene - na scenie tak dużej urody, tak "po bożemu" skonstruowanej, razi latawiec, który w finale "ulatuje" w przestrzeń - metaforycznie, jak niespełniona miłość. Nazbyt widać pracę skomplikowanej maszynerii, by za teatralną umownością dostrzec romantyzm, smutek, poczuć magię, żal minionych chwil... i wszystko, co "autor miał na myśli"). Barbara Sass założyła, że uniwersalny wymiar historii opowiedzianej w Miesiącu... "wypłynie", jeśli tekstem Turgieniewa będą mówili prawdziwi ludzie. Słowem, po raz kolejny postawiła na aktorów i po raz kolejny dowiodła, że nie bez powodu uważa się ją za mistrzynię w portretowaniu kobiet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji