Artykuły

Wielogłos o Malcie

XXI Malta Festival w Poznaniu podsumowują Marcin Kostaszuk, Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Idea: kto kogo wyklucza?

Marcin Kostaszuk

Mam już dość słowa "wykluczenie". I nie chodzi tu o brak wrażliwości- idiom tegorocznej edycji naszego flagowego festiwalu był jak mantra, której powtarzanie miało utwierdzić w przekonaniu o doniosłości całego przedsięwzięcia.

Na akcję była jednak reakcja: powszechne wrażenie, że najbardziej wykluczeni byli przygodni widzowie festiwalu. Malta schowała się przed Poznaniem, błękitne płachty na barierkach i mostach nie zastąpiły jej udziału w życiu miasta. Zbyt rzadko była okazja, by potknąć się o teatr. Wiem, że teatr uliczny nie jest już modny, ale wcześniej jakoś ten problem organizatorzy pokonali. Jedna La Fura wiosny nie czyni, a o roznegliżowanych Francuzach więcej się mówiło, niż ich widziało.

Szanuję argument szefów Malty, że po 20 latach festiwal ma prawo żądać od widzów ewolucji. Szkoda tylko, że nie było okazji, by z tym argumentem polemizować - konferencja prasowa Malty nie była debatą, ale przemówieniem. Podobnie uczynili twórcy minaretu - nie zaprosili do dyskusji o umierającym projekcie, tylko wygłosili mowy oskarżycielskie.

To nie była zła, ani kiepska Malta. Ale równie dobrze mogła odbyć się wszędzie, nie tylko w Poznaniu. I to jest niepokojące.

***

Stefan Drajewski

Lars von Trier zapowiedział, że zamierza nakręcić film pornograficzny. Szkoda, że nie przyjechał w tym roku na Maltę. Miałby kilka gotowych scen. Bohaterowie najbardziej niewinnych, niestety, zapłacili mandat za nieobyczajne zachowanie w miej scach publicznych.

Od początku byłem krytycznie nastawiony do idiomu "wykluczeni", ponieważ, kilka lat temu temat ten wyeksploatował już w Poznaniu Katarzyna Tórz, kuratorka idiomu maltańskiego, na dodatek nie rozwinęła problemu, nie pogłębiła go, nie poszła o krok dalej... Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że - biorąc pod uwagę środki użyte przez artystów- skoncentrowała się niemal na jednym rodzaju wykluczenia: na przemocy seksualnej (Gisele Vienne, Kornel Mundruczó, Jan Fabre).

Unikatowy - zdaniem kuratorki - projekt "Unplugged" nie jest odkrywczy. Teatry: Zgoda, Grupa Wizyjna Dżak Nikolson, WTZ Teatroterapia, Wiem, kiedy nie mogę... są dobrze znane festiwalowej publiczności. Współtworzą je często ludzie odrzuceni, żyjący na marginesie, którymi zainteresowali się twórcy teatru. Są to świetne działania na granicy sztuki i terapii. Udział w międzynarodowym festiwalu na pewno nobilituje zespoły, zwłaszcza to, co robią, ale nie widzę w tym nic wyjątkowego i nowego.

Nie rozumiem zupełnie, dlaczego w programie idiomu, nie zmieściły się takie przedstawienia, jak "Tragedie! Un Poeme", "Duxieme Groupe d'Interven-tion" i przede wszystkim "Osadzeni. Młyńska 1" Teatru Ósmego Dnia.

Mimo poczucia teatralnego niedosytu, po tej Malcie zostanie w mojej pamięci kilka spektakli. Najważniejszy jest "After the Battle" Pippo Delbonono, który pozwolił mi zebrać myśli o tym, co się z nami dzieje. Gonimy jak szaleńcy, nie potrafimy znaleźć właściwego wektora albo właściwych drzwi, przez które powinniśmy przejść. Nie mamy czasu, aby pomyśleć o tych, którzy odchodzą. Ważnym doświadczeniem, które we mnie zostanie na długo, będą nie tyle historie więźniów opowiadane przez aktorów, ale oni sami mówiący po swojemu metafizyczne wiersze Rilkego z więziennym korytarzem w tle ("Osadzeni. Młyńska 1"). Nie zapomnę irytującego monodramu z lalkami "Jerk" Gisele Vienne i ekspresjo-nistycznego obrazu Kornela Mundruczó "It is Hard to Be aGod".

Wreszcie długo będę jeszcze myślał o spektaklu "Prometheus Landscape II" Jana Fabre. Bardziej niż wykluczenie pociąga mnie w jego widowisku pytanie: kim są współcześni herosi i czy komuś są oni jeszcze potrzebni? Gdyby czytać linearnie widowisko Fabre, już w pierwszej scenie słyszymy, że autor odrzuca autorytety, zwłaszcza psychologów i filozofów. Ale kiedy kurtyna się rozsunie, sprawa zaczyna się komplikować. Rozpięty nad sceną Prometheus, antyczny buntownik mimo woli, ciągle wyzwala emocje, ciągle budzi niepokój, porusza czułe struny ludzkiego świata, który zaludniają "strażacy" z czerwonymi wiadrami, a może studenci z charakterystycznymi nakryciami głowy. Wystarczy chwila, a ci anonimowi bohaterowie stają się herosami antycznymi, bliskim Prometheusa, albo wrogami walczącymi o swoje racje. Czy one przystają jeszcze do współczesnego świata? Jest jednak coś w tym spektaklu, co budzi moją irytację: seksualność. Wiem, że antyczni bogowie nie mieli zahamowań w tym względzie. Dziś też te hamulce są bardzo rozchwiane, ale chyba nie o taką prostą paralelę Fabrowi szło. Za dużo dosłowności, za mało miejsca na wyobraźnię.

Malta, badając różne wykluczenie, nie odkryła jakiegoś nowego zjawiska społecznego, artystycznego, politycznego czy artystycznego, które znalazło się w ostatnim czasie poza nawiasem, na marginesie, poza...

***

Muzyka: metoda antyprzebojowa

Jacek Sobczyński

Pod względem muzycznym tegoroczna Malta była świetna i zgodzi się z tym chyba każdy, kto uczestniczył w więcej niż jednym koncercie na festiwalu.

Pomijając wpadkę, jaką zafundował nam łupiący przez dwie godziny ten sam utwór Manu Chao, wszystkie występy stały na solidnym, równym poziomie, z wyraźną tendencją wzrostową w przypadku Portishead. Ich kapitalny środowy koncert był jedną z najsmaczniejszych muzycznych uczt, jakie mogliśmy w ciągu ostatnich lat skonsumować w Poznaniu.

Tymczasem staram się przywołać wspomnienia z maltańskich koncertów, próbując przy okazji zanucić którąś z melodii muzycznych gwiazd festiwalu. I nic - może "Glory Box" Portishead, może "Bongo Bong" Manu Chao... Inżynier Mamoń z "Rejsu" powiedziałby pewnie, że taki zespół, którego nie można zanucić po pierwszym przesłuchaniu, to, proszę pana, w ogóle do niczego jest. Ale zaraz, zaraz - a może właśnie w tej antyprzebojowości tkwi metoda?

Przed festiwalem zastanawiałem się z kolegami po fachu, jakim kluczem dobrano muzyczne gwiazdy tegorocznej Malty i dlaczego akurat oni mają być "wykluczeni"? W przypadku Manu Chao [na zdjęciu] nie ma co dyskutować: niegdyś dziecię emigrantów z ciężkim dorastaniem na paryskim osiedlu, dziś obrońca uciśnionych, muzyk, dla którego dobra piosenka to zawsze najpierw przesłanie, dopiero potem melodia. Ale Fleet Foxes? Architecture In Helsinki? Hjaltalin?

Od biedy można pod to podciągnąć Portishead-jeśli dobrowolnie uciekasz z showbiznesu na ponad dekadę, wówczas wykluczasz się ze świata muzyki na własne życzenie. Mistrzostwo bristolczyków polega na tym, że po znakomitym powrocie płytą "Third" nikt nawet nie zauważył dziesięciu lat ich nieobecności.

Każda z maltańskich gwiazd ucieka od taniej przebojowości, adresując swoje utwory do słuchacza wymagającego. Ten w muzyce ceni pomysł, a nie umiejętność spłaszczenia go do formy radiowego przeboju. Obojętnie, czy dekonstruujące pop Architecture In Helsinki, czy zwiewny Hjaltalin, czy rozśpiewani indie - folkowcy z Fleet Foxes, czy świadomie rezygnująca z tanich kotletów pod publiczkę Warszawska Orkiestra Rozrywkowa, czy wreszcie zimni jak woda w Malcie Portishead - wszyscy wykluczają się z schlebiania masowemu widzowi. Jeśli chcecie Państwo hitów, idźcie na juwenalia, my opowiemy wam naszą własną bajkę.

Osobny akapit należy się staruszkom z Young@Heart, muzycznie wykluczanym przez wiek, którzy zaśpiewali tak energicznie, jakby mieli o co najmniej 60 lat mniej. Brawo, małolaty!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji