Artykuły

Pętla kuglarzy

XXIV Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych. Ulica 24 Street Art w Krakowie. Pisze Pawel Głowacki w Dzienniku Polskim.

Niesiona przez setki ludzi na wyciągniętych w górę rękach, gigantyczna, dmuchana kaczka barwy kanarka i o czerwonym dziobie, majestatycznie kreśli sobotnim zmierzchem krąg nad Rynkiem Głównym.

Od Sukiennic do Sławkowskiej, dalej - początek Szewskiej, dalej - cień Wieży Ratuszowej, znów Sukiennice - koniec napowietrznej wędrówki, lądowanie, uspokojenie. Tylko czasem, trykany powietrzem rozgrzanym przez bruk, czerwony dziób sennie faluje w górę, w dół, w górę, w dół, w górę, w dół... Tak kończy się "Utopia" Leo Bassiego, seans legendarnego "ekscentryka komedii", starego artysty, który jest niepowtarzalnym połączeniem komika, cyrkowca, klauna i bajarza. Przed chwilą opowiedział miastu dzieje jednego marzenia...

On - dziś stary, przysadzisty, o potężnym, ciemnym głosie - gdy był chłopcem, całe lata śnił o kaczce, takiej zwykłej, dmuchanej, w kształcie opony, kaczce, z którą mógłby chodzić na basen, albo buszować w morzu, kaczce dokładnie takiej, jaką teraz trzyma w dłoni - on, stary Leo Bassi - gdy na Rynku Głównym opowiada sobotnim zmierzchem historię swego odległego snu. Ojciec wreszcie zlitował się - ziściło się marzenie. I miał ją chłopiec! Piękną! Żółtą! O czerwonym dziobie! Był szczęśliwy, lecz do czasu - do chwili, gdy inny chłopiec, syn bogacza, wyszydził jego ziszczone marzenie wskazując na swoją kaczkę, może sto, może nawet dwieście razy większą. Ona też sterczała na Rynku, gdy Leo Bassi opowiadał. Nie wdajmy się w szczegóły. Kiedy chłopcy spotkali się po latach - teraz, niedawno - wyszydzony zobaczył lodowatego milionera, prezesa banku, starca o martwych oczach. A on sam? Jest starzejącym się klaunem. Tak. I ma największą kaczkę, jaka kiedykolwiek była na świecie! Gigantyczną kaczkę, którą widzowie "Utopii" podnoszą w finale nad głowy, by zakreślić nią w powietrzu tryumfalny krąg.

Opowieść o spełnionym śnie kończy się pochodem snu, co się przeistoczył w gigantyczną żółć okraszoną wygiętą w górę czerwienią i pięknymi półkulami czarnych oczu. Czy finał taki da się zestawić z finałami kilku sfilmowanych snów Federico Felliniego? Z tymi fantastycznymi pochodami cyrkowych stworów, cudownych i biednych, wzruszająco tandetnych, rodem z prowincjonalnego tingel-tangla? Da się, jak najbardziej. I gdyby Felliniemu przyszło dziś, na kanwie 24. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych, nakręcić paradokument "Kuglarze" (podobnie jak ongiś stworzył opowieść "Klauni") - cóż to byłby za korowód! Jakiż to byłby przemarsz nostalgii, melancholii i szczęścia mimo goryczy!

Klaun Ribery w wełnianym berecie niósłby swe niepokojące, puste ramy zwierciadeł. Klauni z Kijowa sunęliby za nim w rytmie tanecznych kroków Michaela Jacksona, fikając kozły dla urozmaicenia. Holendrzy z teatru Tuig wlekliby szary, wiecznie rozpadający się i na powrót klecący się w kupę dom z monstrualnym, wirującym kołem żeliwnym [na zdjęciu]. Za nimi - Gilles Defacque i Jacques Motte, klauni doskonali, na każdym kroku dowodzący, że zasadą świata jest improwizacja. Dalej - Grupa Teatralna Mystorin z Izraela, ich hebrajskie litery, które tańczą jako ludzkie ciała. Dalej - wszyscy aktorzy Teatru KTO, w przedstawieniu "Ślepcy" powtarzający całą nędzę i całą kruchość świata. Za ślepcami - istota ulotności, blaski płomieni z Teatru Ognia Mandragora. Za blaskami - sześć fortepianów Teatru Strefa Ciszy, sześć pudeł, ukrywających demony z końca II wojny światowej. Wreszcie postacie czechowowskie, znakomite indywidua "Wiśniowego sadu" z Lwowskiego Teatru Akademickiego "Woskresinnia" - ludzie, którzy dobrze znają bezsilność pamięci.

Oni wszyscy - jeszcze kilku innych klaunów, kuglarzy, ulicznych dziwaków - wędrowaliby tak w niemożliwym filmie Felliniego, chwiejąc się lekko, śmiejąc się bez ustanku, czasem patrząc bardzo smutno w kierunku niepojętym. Tak by szli, gdyż w sumie właśnie tak byli, żyli, trwali na placach miasta przez cztery dni. I chyba właśnie to jest od lat sednem festiwalu Jerzego Zonia - smak, będący pomieszaniem nostalgii z melancholią, śmiechem i garścią goryczy. Więc - tak by szli goście Zonia u Felliniego. A na samym czubie niespiesznego pochodu fantastycznej marności - płynąłby on! Leo Bassi, stary klaun na czubku głowy chłopięcego snu, co się ziścił w postaci gigantycznej żółci o czerwonym dziobie i czarnym spojrzeniu. On i reszta na tryumfalnej pętli. W ich uszach - muzyka Nino Roty. Za nimi - oklaski. Przed nimi - cały świat.

~

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji