Artykuły

Szelest żółtego papieru

Erwin Axer - reżyser niezwykle doświadczony - w "Wielkanocy" Strindberga pokazał zaledwie szkic spektaklu.

Oglądając przedstawienia reżyserowane przez Erwina Axera, często miałem wrażenie, że są to inscenizacje niejako wzorcowe - na długo ustanawiające kanon teatralnej interpretacji tego lub innego dramatu. Po "Komediancie" sprzed jedenastu lat i wielkiej kreacji Tadeusza Łomnickiego nikt dotąd nie ośmielił się zagrać roli Bruscona. Po "Ambasadorze" tytułowy bohater chyba na zawsze otrzymał twarz Zbigniewa Zapasiewicza.

Szkic spektaklu

Najnowsza premiera Axera - "Wielkanoc" Augusta Strindberga z Teatru Współczesnego - na pewno nie jest przedstawieniem tej miary. Zamiast zachwycać - nuży i irytuje. Można zapytać: co się stało? Jak to możliwe, by Erwin Axer, reżyser niezwykle doświadczony, precyzyjnie odczytujący tekst i wydobywający z niego wszystkie, nawet te najbardziej ukryte sensy - w "Wielkanocy" pokazał zaledwie szkic spektaklu?

Akcja sztuki rozgrywa się na dwóch planach. Pierwszy to historia obyczajowa: rodzina musi odkupić winy ojca, który sprzeniewierzył pieniądze. Drugi to plan pasyjny. Cierpienie rodziny Heystów jest utożsamione z ofiarą poniesioną przez Zbawiciela. Jednak w interpretacji Axera ten plan sztuki Strindberga zupełnie zniknął, wiemy o jego istnieniu tylko dlatego, że postacie mówią o nadejściu Wielkiego Piątku. Nie dość, że u Axera nie ma Pasji, to jeszcze reżyser nie daje nic w zamian, nieznośnie upraszczając koncepcję autora.

Linijki tekstu na scenie

Tak samo dzieje się z rolami aktorów. Jedna z najciekawszych postaci stworzonych przez Strindberga to przecież Eleonora z "Wielkanocy". Chora psychicznie dziewczyna jest wrażliwa na cierpienie świata, zna mowę ptaków, potrafi usłyszeć rozmowy ludzi mknące drutami telefonicznymi. Obdarzona darem jasnowidzenia przypomina świętych szaleńców średniowiecznej Europy. To nie jest dziecko specjalnej troski, lecz istota niemal święta. Czemu więc Iwona Wszołkówna wyposażyła swoją Eleonorę w cechy osoby cierpiącej na osobliwą formę autyzmu? Jak to możliwe, by tak wybitni aktorzy, jak Maja Komorowska, grająca panią Heyst, czy Olgierd Łukaszewicz w roli jej syna, przez niemal trzy godziny nie powiedzieli nam ani jednej, najmniejszej prawdy o swoich bohaterach?

Po scenie Współczesnego chodzą nie ludzie, lecz linijki tekstu. Tu chyba tkwią przyczyny fiaska tej inscenizacji. Nie udało się uwiarygodnić istnienia bohaterów ani nawet odtworzyć na scenie dręczącej atmosfery dramatu. Wszechobecny symbolizm zaczął nagle szeleścić pożółkłym papierem.

Kłopot z symbolizmem

Nie do końca jest to tylko wina reżysera - z symbolizmem w teatrze od dawna był kłopot. Chwyty dramaturgiczne, stosowane przez autorów z tego kręgu, śmieszyły już Antoniego Słonimskiego dobrych pięćdziesiąt lat temu. Nagłe zmiany pogody, tajemniczy przybysze, ponure wieczory. "Ciągle ktoś tam ma przejść pod oknem i ciągle w tej sztuce słońce jakoś dziwnie zachodzi" - pisał złośliwie krytyk.

Po spektaklu w Teatrze Współczesnym należałoby się do tych złośliwości przyłączyć. Prawdziwie o świecie Strindberga mówi u Axera tylko scenografia. Pokój Heystów utrzymany jest w szarych tonacjach: dlatego chłód tego mieszkania staje się czymś odczuwalnym nawet na widowni. Scenę zamyka horyzont nawiązujący do słynnej "Zimowej alei" Muncha.

Wielcy też się mylą

"Wielkanoc" z Teatru Współczesnego trzeba uznać za niewątpliwą pomyłkę artystyczną wielkiego reżysera. Ale bez paniki - takie rzeczy się zdarzają. Pamiętając o wielkich spektaklach Axera, poczekajmy na następne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji