Podróż przez puste kanały
"Egzamin" w reż. Wojciecha Wińskiego Teatru Usta Usta Republika na XXI maltafestival poznań. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.
Miała być "wielopoziomowa gra z przestrzenią", a wyszło kiepskie słuchowisko w lochu, płaskie jak jeden z teatralnych rekwizytów - stół. "Egzamin" - tegoroczny maltański spektakl teatru Usta Usta Republika - uważam za oblany.
W ceglanych, lodowatych wnętrzach Fortu VIII nie ma zasięgu. Wiem, bo po kilkunastu minutach najnowszego spektaklu w reżyserii Wojciecha Wińskiego kilkakrotnie sprawdzałam godzinę na wyświetlaczu mojej komórki. Z coraz bardziej gasnącą nadzieją, że to, co oglądam, jednak jakoś się rozwinie.
Nie doczekałam się. Do pierwszej, jeszcze nie najgorszej sceny, w której odziany w biały kitel egzaminator z widowni wywołuje do odpowiedzi głównego bohatera - Pana Niewiadomskiego - dołączyły następne.
Od tej chwili postaci z "Egzaminu" słuchaliśmy przez bezprzewodowe słuchawki. A one okazały się jedynie teatralnym gadżetem, ściemą i wydmuszką: przy próbie przejścia na inny kanał (do czego zachęcał raz po raz głos narratora) słychać w nich było ciągle to samo...
Oto przed widzami zjawia się tajemnicza Anna, która przeprowadza na bezwolnym mężczyźnie osobliwą terapię miłością, karmiąc go kostkami cukru i czułymi wyznaniami. Potem na scenę wkraczają dziarscy strażacy - w czerwonych hełmach i połyskujących kaloszach. Dzwoni telefon, a głos w słuchawce przypomina, że Niewiadomski też chciał zostać kiedyś strażakiem. Po chwili - ni z tego, ni z owego - stajemy się uczestnikami teleturnieju, w którym trzeba będzie zdecydować o czyimś życiu lub śmierci. Jest jeszcze najdroższa restauracja na świecie, w której nasz bohater stawia przed kelnerami coraz bardziej absurdalne wyzwania (obrus biały, nie, jednak żółty). Gdyby do spektaklu Wińskiego dołożyć jeszcze Myszkę Miki i Boba Budowniczego - nikt nie zauważyłby pewnie dramaturgicznego rozłamu.
Podczas "Egzaminu" drewniane dialogi nużą coraz bardziej. Żal kilku ciekawych obrazów (ojciec Niewiadomskiego, wkładający białą koszulę i jadący do pracy, z miejscowości A do miejscowości B, dzień po dniu, wkładający koszulę na koszulę...). Poszczególne wizje nijak nie chcą się jednak złożyć w całość. A podczas banalnego finału boli bynajmniej nie serce...