Artykuły

Frywolitki (99) czyli ostatnio przeczytałam książkę!!!

Kochane Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy, od komputera robią mi się królicze, szkar­łatne oczka, więc go starannie unikam. Jeśli bowiem chodzi o oczy, przywiązana jestem do koloru jasnoniebieskiego na białym tle, toteż nic mnie nie odwiedzie od wierności mej maszy­nie do pisania. Wystukawszy "Frywolitkę" ślę ją zaraz do redakcji "TP" za pomocą faksu. I tu się ujawnia jedyna wada mej pisarskiej metody. Gdy­bym słała teksty e-mailem, nie dochodziłoby do sytuacji suspensowych, kiedy to każdorazowo z duszą na ramieniu czytać muszę swój wydruko­wany już felieton, drżąc, czy będą błędy, ile, i jak groźne. Być może mój maszynopis ulega, z winy faksu, lekkiemu zamazaniu, więc też wiele literó­wek wybaczam bez słowa skargi, ale - czy do­prawdy korekta nie mogła dostrzec, że w tekście o Mozarcie ("F" 98), w zdaniu "ogarnia nas bez­graniczny podziw dla fenomenu jego uniwersal­ności, nie mającej żadnej apologii" ostatnie słowo jest błędne i powinno brzmieć: analogii?! I że nieśmiertelny kwartet z "Cosi fan tutte" zaczy­na się od słów "E nel tuo, nel mio bicchiero", nie zaś: "biechiero"! Może jestem drobiazgowa, ale wydaje mi się to dosyć istotne.

W zasadzie mogłabym na tym zakończyć biado­lenia i lamenty, ale pozostaje jeszcze do skomento­wania kwestia pory roku i związanej z nią pogody: poniżej krytyki, doprawdy! I kto ma to wytrzymać?! Podobno w Krakowie spadły bajeczne śniegi. Nie mogę tego powiedzieć o Poznaniu; mamy tu chmu­ry tuż nad głowami, mrok przez większość dnia, wichury z północy i to, co gwara wielkopolska na­zywa celnie chlabrą. Na działkę jechać nie ma po co i byłoby zupełnie nieznośnie, gdyby nie blask życia kulturalnego. Erwin Axer wyreżyserował w Teatrze Nowym komedię Georga Bernarda Shawa "Androkles i lew" (przekład Stanisława Barańczaka, sceno­grafia Ewy Starowieyskiej, choreografia Ewy Wy­cichowskiej). Przedstawienie jest świetne - mistrz pokazał lwi pazur, że użyję niewyszukanej frazeolo­gii. Mój podziw jest tym większy, że już wcześniej przeczytałam "Androklesa i lwa" (po raz pierwszy w życiu zresztą, bo w powojennych wydaniach Sha­wa, rzecz ciekawa, sztuki tej nie było) i wydała mi się ta komedia raczej błaha i odrobinę zwietrzała, jak zapaszek we flakonie, zawierającym niegdyś modne perfumy. Erwin Axer udowodnił, że tak nie jest. Przynajmniej nie wtedy, gdy ON się bierze do odczytywania i opowiadania.

Sam Shaw wyznał, iż tylko dlatego oddał się twórczości dramatycznej, że znalazł w niej plat­formę do głoszenia prawd moralnych i społecz­nych, i że sam czuje, iż znaczniej więcej ma w

sobie z kaznodziei, niż z autora drama­tycznego. Przemyśliwując nad proble­mami i wadami współczesnego sobie społeczeństwa angielskiego, w kolej­nych sztukach dawał Shaw analizę błę­dów i schorzeń społecznych. Był przy tym na tyle zarozumiały, by do diagno­zy dołączać własne propozycje leczenia i metod naprawy. Fabianin, socjalista, w młodości po lekturze "Kapitału" Marksa popadł w naiwny zachwyt; "Marks otworzył mi oczy na fakty historii i cy­wilizacji, dał mi całkowicie nową kon­cepcję wszechświata, obdarzył mnie celem i misją w życiu" - pisał. Kiedy po Rewolucji Październikowej fabianie atakowali ostro bolsze­wików, Shaw na otwartym zebraniu Towarzystwa Fabiańskiego wygłosił: "Jesteśmy socjalistami, strona rosyjska jest naszą stroną". "Zapadła cisza pełna oszołomienia (Pearson; "Bernard Shaw") lecz kiedy podjęto debatę, nikt już bolszewików nie atakował". W roku 1931 G. B. Shaw odbył podróż do Związku Radzieckiego i tam obcho­dził 75. rocznicę swych urodzin. "Wszystko wy­dało mu się nowe i pełne nadziei" (Pearson). Trud­no uwierzyć w zachwalane talenty Shawa w de­maskowaniu fałszywych pozorów i obłudy, gdy się zważy, że jesienią tego samego 1931 roku da­tuje się na Ukrainie początek "żniw rozpaczy", które doprowadziły do śmierci - według różnych źródeł - od 3,3 mln do 15,2 mln ludzi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Wielki Kpiarz i Demaskator zdzierał, owszem, "płaszcz cnoty z tego, co się weń dla własnej korzyści przybrało", lecz najlepiej mu to szło, gdy do zdemaskowania miał resztki obyczajowości wiktoriańskiej. Prawdziwa groza pozostawała poza zasięgiem jego ostrza. "Wesoło i błyskotliwie stawiał sceptyczne znaki zapytania nad wszystkim, nad życiem jednostek i społeczeństw" - pisze Edmund Misiołek w przed­mowie do "Pigmaliona" (PIW, 1977). Nie posta­wił ani jednego nad nową, śmiertelnie niebezpiecz­ną utopią, którą mu zademonstrowano w kuszą­cych barwach. " I w życiu i w sztuce zachował świeżość spojrzenia, które pozwala dostrzec praw­dziwe oblicze rzeczywistości, dysproporcje mię­dzy pozorami a prawdą" (Misiołek). Tak, rzeczy­wiście. Ale nie w ZSRR. Tak Wielki Kpiarz był jak małe dziecko w rękach swych złowieszczych gospodarzy, a jego przenikliwa inteligencja z nie­zbadanych przyczyn nie była zdolna przeniknąć przedstawionych mu pozorów i dostrzec tego, co się za nimi czaiło. Dreszcze chodzą po plecach, gdy się pomyśli o rozmiarach jego intelektualnej porażki. Trudno też nie odnosić się z pewną nie­ufnością do innych, stawianych przez autora "Szczyglego zaułka" z taką niezbitą pewnością, teorii i recept. Zresztą, być może każdy twórca, usiłujący wypisać recepty na zło świata, jest rów­nie naiwny jak G. B. Shaw. Może po prostu nale­ży tylko stawiać odważne pytania, a z pokorą wy­strzegać się dawania przemądrzałych odpowiedzi?

Ale pokora nie leżała w naturze tego człowie­ka. Sam się porównywał z Szekspirem. "Wielki inkwizytor mieszczaństwa (jak pisał Antoni Sło­nimski w Gwałcie na Melpomenie), rewolucjo­nista, milioner, wegetarianin, poeta businessman, wiecznie młody i stary". G. B. Shaw był człowie­kiem pełnym wigoru i rozmachu, wyzywającym ekscentrykiem słowa, uczciwym i przepełnionym słusznym gniewem moralistą, nieco też zaślepio­nym własnymi teoriami.

"Sztuka ta dzisiaj przypomina świetne malowi­dło, częściowo rozmyte przez deszcz - pisał w roku 1933 Antoni Słonimski, recenzując po­wstałą w 1906 sztukę "Major Barbara". - "Nie przez zwykły, szary deszcz czasu. To był deszcz krwi wielkiej wojny świa­towej. Shaw widział rąbek tego księży­ca, który blaskiem upiornej pełni oświe­tlił Europę, zalaną krwią. (...) Bawiąc się po omacku klawiaturą przyszłych zdarzeń irytuje nas niejednym fałszem, ale i zadziwia często trafnością uderzeń". A w recenzji z "Człowieka i nad człowieka" pisał Słonimski (swoją dro­gą - cóż to za cudowna lektura, ten zbiór recenzji, wydany przez Czytelnika w

roku 1959!): "Intelektualne zalety tego pisarza, mądry dowcip i wdzięk nie fałszowany, okupuje najzupełniej jego przysłowiowe gadulstwo. Sta­rzec ten bowiem nigdy, nawet w młodości nie odmawiał sobie rozkoszy wyczerpania raz poruszo­nego tematu. Elokwencja ta jednak nie jest nudna - zawsze słuchamy go z przyjemnością, nieraz z najwyższą satysfakcją".

Rzeczywiście - postacie Shawa nie tchną życiem, a zaledwie ucieleśniają różne jego koncepcje inte­lektualne. Ale zarazem wnoszą tyle jasności, inte­ligencji i wesołości, tak zręcznie demonstrują i kon­frontują różne idee i postawy życiowe, że w efek­cie budzą sympatię i skłaniają do myślenia. "Każdy żart jest zarodkiem poważnej myśli w łonie cza­su" - pisał Shaw. Niekoniecznie każdy, dorzucić możemy my, żyjący w latach obecnych, mieszkań­cy schamiałych miast, ale na pewno każdy dobry. Żarty Shawa, jego ironia i odważna satyra, jego apele do sumień i do rozsądku, jego chłodne i uszczypliwe widzenie świata, z pewnością i dziś zrodzą niejedną poważną myśl. Zwłaszcza, że "Androkles i lew" odczytany przez Erwina Axera i opo­wiedziany w jemu tylko właściwy sposób - spo­kojny, mądry i wyważony, ironiczny i zarazem pe­łen pobłażliwego ciepła oraz elegancji bardzo mi­łej i ujmującej - nieoczekiwanie okazał się sztuką całkiem aktualną. Osadzony w realiach starożyt­nych czytelny wykład o zachowaniu się człowieka w obliczu przemocy, pełna gama postaw ludzi, deklarujących się jako chrześcijanie, rozprawa o wol­ności, godności i dumie ("Chodź ze mną i rzuć szczyptę kadzidła na ołtarz. Tylko tyle - i wycho­dzisz na wolność" - mówi nadzorca do Androklesa, przeznaczonego na arenę, gdzie mają go roz­szarpać lwy), o słabości i jej przezwyciężaniu - pod ręką Erwina Axera rozkwitły w pełne czaru przed­stawienie. Zachwyciło ono dzisiejszą premierową publiczność, tak jak w roku 1964, gdy Axer wysta­wił tę sztukę w Warszawie. "Okazało się, że są u nas nie tylko chrześcijanie, ale jest i cezar, a nawet kilku czy kilkunastu, którzy się mają za cezarów. Chrześcijanie i poganie sto kilkadziesiąt razy wy­pełnili widownię, cezarowie i dworacy - tych było wielu - obrazili się na nas. Był czas względnej od­wilży i teatr uszedł cało. Upewniłem się wtedy, że bajka filozoficzna opowiedziana z odrobiną humo­ru bywa aktualna w każdej sytuacji i o każdym cza­sie" - pisze Erwin Axer w tekście "Od reżysera", zamieszczonym w programie poznańskiego spek­taklu. - "Bajka nie straciła na aktualności, choć tym razem - być może - nikt się na nas nie obrazi". To się dopiero okaże.

Na premierze, w każdym razie, wszyscy bawili się wspaniale tym błyskotliwym przedstawieniem, zmierzającym do wdzięcznego finału z lekkością i nieomylną precyzją. Doskonale skonstruowane, zajmujące i zabawne, spowodowało owacje na stojąco i pozostawiło zachwyconą publiczność w pysznym humorze. Zachwyt ten obejmował tak­że znakomitą scenografię Ewy Starowieyskiej, pełną prostoty formy i wyszukanego przepychu barw, pomysłową i bogatą w skojarzenia, bardzo funkcjonalną. Sympatyczny lew, przez panią Sta­rowieyską zaprojektowany, a wytresowany przez Ewę Wycichowską zapracował na eksplozje śmie­chu i brawa. Co do zespołu aktorskiego - dał praw­dziwy koncert gry, od ról głównych po nieme epi­zody. Jednym słowem, Kochane Czytelniczki i Drodzy Czytelnicy, musicie tu koniecznie przyje­chać. Wierzcie mi, że warto. Po takim przeżyciu teatralnym (zwycięstwo myśli i stylu, logiki i dow­cipu, zabawa w dobrym guście, a oprawa plastycz­na - w najlepszym) człowiek czuje się podniesio­ny na duchu (a czy dużo dziś mamy powodów do takiego stanu?) i wręcz ocalony z odmętów głup­stwa, grubiaństwa i brzydoty, które go otaczają, jak wody potopu.

Dla tych samych celów należy koniecznie prze­czytać Słonimskiego "Gwałt na Melpomenie" - dwa tomy Czytelnika z roku 1959, lub (o tej sa­mej zawartości) Wydawnictw Artystycznych i Filmowych, 1982. Ten to się w ogóle nie starzeje!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji