Artykuły

Konfrontacje - współczesne "Bezimienne dzieło"

Konfrontacje Teatralne w toku. Towarzyszy im ogromne zainteresowanie mieszkańców miasta, a i gości sporo przyjechało tutaj z całej Polski. Na widowni - bardzo wiele młodzieży, reagującej żywo i spontanicznie, nie zawsze też zgadzającej się z propozycjami realizatorów.

Na podsumowania oczywiście za wcześnie, ale przypomnijmy może, że do przeglądu zaproszono teatry z całego kraju, kierując się - jak zapewnił szef artystyczny konfrontacji, a "w cywilu" dyrektor Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu, Wojciech Zeidler - kryterium "umiejętności odniesienia się poprzez klasykę do problemów naszej współczesności". W wyborze pomagała specjalna komisja programowa, której składu nie ujawniono, wychodząc z założenia - być może słusznego - że ostatecznej kwalifikacji dokonali jednak organizatorzy i na nich spada odpowiedzialność zarówno w przypadku sukcesu, jak i - co nie daj Boże - klęski.

Nie wszystkie zaproszone zespoły mogły, z różnych zresztą przyczyn, do Opola przyjechać. Te które pokażą swoje propozycje, oceniane będą przez jury. Przewodniczy gronu oceniającemu znakomity specjalista - Jerzy Kreczmar, a w skład jury wchodzą: Bohdan Cybulski, Marek Jodłowski, Jan Maciejowski, Edward Pałłasz, Jerzy Sokołowski i Zenobiusz Strzelecki. Na wyniki ciężkiej pracy jurorów trzeba będzie jeszcze poczekać (ogłoszenie werdyktu zapowiedziano na wtorek, 26 kwietnia). Na razie, co wieczór, w pięknym, rozległym foyer Teatru im. Jana Kochanowskiego, gdzie można obejrzeć wystawę ze zbiorów Janusza Guni pt. "Polska klasyka teatralna w plakacie", gromadzi się żądna wrażeń, serdeczna opolska publiczność.

Obecne są w "Bezimiennym dziele" wszystkie lęki i obsesje jego autora - Stanisława Ignacego Witkiewicza. Obecne są w scenicznej wizji tego dramatu - przedstawionego na opolskim przeglądzie przez Stary Teatr z Krakowa - wszystkie składniki charakterystyczne dla jej twórcy - Krystiana Lupy. Dla twórcy, bowiem Krystian Lupa jest reżyserem spektaklu, jego scenografem i autorem opracowania muzycznego. Rzecz jest o sztuce i o rewolucji. Rewolucji niejako podwójnej, a nawet, w domyśle, permanentnej - bowiem dochodzących do władzy wielbicieli Mieduwała, niszczy kolejny przywódca, lepiej, sprawniej wyzyskujący nastroje i siłę ciemnego tłumu. Czy jednak po stronnictwie Szpiczastych Czapek nie przyjdzie czas następnych rewolucyjnych demiurgów, sięgających w jeszcze niższe pokłady ślepego instynktu szarych mas? Czy zdeterminowany groźny motłoch nie ulegnie kolejnej sile, nie zniszczy swoich przywódców, którzy tchnęli weń siłę i wytknęli cel działania? Manipulowanie tłumem przyrównuje Witkacy do procesu twórczego w sztuce i obie te dziedziny splatają się w dramacie nierozłącznie. - Władza zostanie - mówi jeden z bohaterów - zmieni się tylko jej forma. Ale końcowa sekwencja przedstawienia ukazuje społeczeństwo zdegenerowane, w którym panoszy się mord, rozpusta, w którym zanikają wszelkie prawa pisane i moralne, a ludzie mogą już trafić tylko do więzienia lub szpitala wariatów.

Katastrofa narasta od pierwszych, nieskończenie długich chwil konania grobu, chwil, które napinają nerwy widowni. Poza leniwym wyrzucaniem piachu nie dzieje się na scenie dosłownie nic, a przecież już wtedy rodzi się atmosfera ponurego dramatu, którą reżyser zagęszcza konsekwentnie przez całe trwające ponad 3 godziny przedstawienie. - A jednak jest w tym Lupie coś z artystycznego sadysty - powiedział ktoś w kuluarach i chyba jest w takim stwierdzeniu odrobina prawdy, gdyż inscenizator istotnie nie oszczędza widowni, docierając poprzez działania sceniczne do najtajniejszych zakamarków osobowości ludzkiej. Nie do wszystkich taka gra na podświadomości trafia, wielu odczuwało po "Bezimiennym dziele" wyłącznie zmęczenie.

Spektakl zbudowany jest w charakterystycznym dla Krystiana Lupy pulsującym rytmie, w którym leniwa narracja przeplata się z wybuchami egzaltacji. Ale całość tej sinusoidy podporządkowana jest jakby zasadzie nadrzędnej - narastaniu napięcia dramatycznego. Determinuje ono działania zbiorowości i poszczególnych jednostek. W tej dziwnej panoramie społecznej, w której Witkacy portretuje wszystkie warstwy od arystokracji po zdegenerowane "doły", każdy ma swój indywidualny dramat. Serio i w karykaturze, ale los każdego biegnie nieuchronnie ku tragicznemu końcowi. I trudno sie oprzeć niesłychanemu przygnębieniu sceny końcowej, gdy szary tłum, wieszając dotychczasowych przywódców, odchodzi podjąć - być może - kolejne bezimienne dzieło, a my zostaniemy sam na sam z ruiną dotychczasowego porządku.

W pajęczynę zdarzeń jaką rozsnuwają Witkacy i Lupa z wyczuciem wplatają się aktorzy, uwrażliwieni na tekst i podtekst, na to, co na scenie i poza nią. To są losy jednostkowe ale i składniki całości zwanej społeczeństwem. Pułkownik Giers, o skomplikowanym wnętrzu, do końca pełen złudzeń - Edward Lubaszenko, przebiegły, pewny siebie a nie umiejący ponieść klęski Cynga - Ryszard Łukowski, poddająca się biegowi wydarzeń w złudnej nadziei zostania prominentową Róża van der Blodestaug - Monika Niemczyk, manieryczna w swej arystokratyczności księżna Barbara - Ewa Lassek, znerwicowany a przecież odnajdujący, w okrutny sposób, siebie Plazmonik - Piotr Leszek Skiba.

W krakowskim przedstawieniu ogromną rolę odgrywa ruch sceniczny - opracowany co do szczegółu, bez względu na to, czy reżyser "operuje" tłumem czy tylko dwójką aktorów. Jest to integralny składnik spektaklu a precyzja opracowania scen zbiorowych, w których każdy aktor i statysta ma swoje ściśle określone i uzasadnione miejsce, pogłębia ich siłę wyrazu. Działania sceniczne współgrają także z ponurymi, w swoim wyrazie dekoracjami i przejmującymi efektami dźwiękowymi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji