Artykuły

Seweryn pierwszy etap

"Wieczór Trzech Króli" w reż. Dana Jemmetta w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Przekroju.

"Wieczór Trzech Króli" w Teatrze Polskim w Warszawie to wreszcie spektakl dla każdego

Bilans wygląda tak: pół roku, sześć premier, uruchomienie Salonu Poezji oraz cyklu światopoglądowych debat towarzyszących każdemu nowemu przedstawieniu. Nowi reżyserzy, nowi aktorzy. Pierwszy etap dyrekcji Andrzeja Seweryna w budynku przy ulicy Karasia to zatem intensywny czas, czego zdają się nie zauważać koledzy recenzenci. My także dotąd pisaliśmy o nowym Polskim mało. Nadrabiamy zaległości.

Zaczęło się od wieczoru Beckettowskiego. W "Końcówce" sam Seweryn wraz z Jarosławem Gajewskim dali pokaz aktorstwa opartego na sile odbywającej się na oczach widzów przemiany, a przy okazji lekcję wytrawnego rzemiosła. Potem przyszła seria porażek. Nie udał się "Nowy Don Kiszot", w zimnej obojętności pozostawili mnie "Polacy", a "Żeglarz" miał jedynie tę zaletę, że przypomniał o istnieniu Jerzego Szaniawskiego. Teatr Polski wciąż potrzebował spektaklu, który pogodziłby krytykę i przyciągnął publiczność. Aż nadszedł "Wieczór Trzech Króli".

Wcześniej jednak mieliśmy przy Karasia "Cyda" Corneille'a w reżyserii francuskiego specjalisty od opery Ivana Aiexandre'a. Nieprzygotowani do odbioru takiego teatru krytycy rzecz odnotowali zdawkowo. Zarzucali widowisku wykopaliskowy charakter, śmiali się, że odbyliśmy podróż w czasie do roku 1662, kiedy na dworze Jana Kazimierza odbywała się polska prapremiera tragedii. To prawda, spektakl trzymał się rygoru historycznej rekonstrukcji, stanowiąc jednocześnie lekcję zapomnianego, a wspaniałego języka. Narzucał przy tym aktorom karkołomne zadania, a ci wywiązywali się z nich więcej niż dobrze. No bo i fraza Corneille'a, i krańcowa statyczność inscenizacji czyniąca z nich nieruchome, ale naładowane emocjami figury, i gesty oraz pozy nawiązujące wprost do klasycznego malarstwa.

Debiutujący tu Marta Kurzak i Paweł Krucz długo nie dostaną nic równie trudnego do zagrania. Ten ostatni w "Wieczorze Trzech Króli" gra Błazna. Z początku niczym didżej puszcza płyty na wielkim patefonie. Potem wychodzi na proscenium i zaczyna opowiadać dowcipy z cyklu "Przychodzi baba do lekarza". Widzowie patrzą na siebie, jakby aktor zepsuł powietrze. A ten nie rezygnuje, z determinacją powracając do "zabawiania" publiki. Na końcu jego twarz pokrywa rozmazany makijaż smutnego klauna. I już nam nie jest do śmiechu. Spektakl Anglika Dana Jemmetta jest, co się zowie, eklektyczny. Jedni odnajdą w nim kulturowe gry, inni czystą zabawę. Najważniejsze, że realizatorzy z aptekarską dokładnością wyważyli proporcje. Tyle melodramatu, tyle goryczy. A nad tym wszystkim refleksja, że bawiąc się Szekspirem, na zgliszczach klasycznych budowli stawiając nowe dekoracje, wciąż tylko tasujemy dobrze znane karty. A teatr się obroni chociażby siłą aktorskich kreacji. Tour de force daje Gajewski, który po śmiesznym i tragicznym Malvoliu powinien teraz zagrać Artura Ui. Uwagę skupia Lidia Sadowa jako zmieniająca płcie i kostiumy Viola/Sebastian; Agnieszka Grochowska gra Oliwię bardzo ostro, zrywając z wizerunkiem etatowej cierpiętnicy; Radosław Krzyżowski celowo przerysowuje amanta Orsina, a Piotr Cyrwus i Marcin Jędrzejewski bawią się partiami szekspirowskich obiboków i opojów. Publiczność w lot chwyta proponowaną konwencję, co sprawia, że "Wieczór Trzech Króli" powinien się doczekać długiego żywota. Dla Teatru Polskiego stanowi zaś punkt orientacyjny. Główny kurs został obrany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji