Artykuły

Matczyno-ojczyźniany musical rytualny

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" w reż. Jana Klaty z Teatru Polskiego we Wrocławiu na IV Festiwalu Wybrzeże Sztuki w Gdańsku. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

"Utwór o matce i ojczyźnie" Bożeny Keff, jednej z pierwszych w Polsce badaczek związków między nacjonalizmem a kulturową konstrukcją płci, zyskuje sobie coraz większe uznanie. To jeden z nielicznych współczesnych tekstów, które zostały wystawione więcej niż przez jeden teatr lub jednego reżysera. Już szczecińska prapremiera z 2010 roku zebrała wiele pochwał i nagród, ale dopiero inscenizacja Jana Klaty we wrocławskim Teatrze Polskim ukazała potencjał tekstu i w efekcie dostaliśmy jeden z najlepszych polskich spektakli ostatnich lat.Propozycja dwukrotnie nominowanej do literackiej Nagrody Nike ma pełne szanse stać się nowym, klasycznym utworem polskiej dramaturgii, a prezentacja Klaty zajmie wyjątkowe miejsce w scenicznej historii tytułu.

Toksyczna relacja matka-córka, podlana sosem historycznych i polskich archetypów oraz traum, zbiera ogólnie znane prawdy: najbardziej bolą uderzenia od osób najbliższych. Córka może być dla matki medium, wyzwolicielką, konfesjonałem lub workiem treningowym. Rodzicielstwo to trudna sztuka umiejętnego odchodzenia od dzieci, dla wielu zbyt trudna. Dla toksycznej matki córka na zawsze pozostanie własnością, niewolnikiem, ubezwłasnowolnionym, podrzędnym bytem. Brak odwagi w odcięciu się od wampirycznej, straumatyzowanej matki uzależnia córkę na zawsze, nie ma szans na dojrzałą, zdrową relację, jest tylko niebezpieczeństwo przeniesienia zła na własne dzieci. Fizyczne odcięcie się, zabicie matki w sobie, jest najczęściej rozpaczliwym i jedynym, ale połowicznym rozwiązaniem, bo pustka po matce jest nie do wypełnienia jakimkolwiek substytutem emocjonalnym. Nie da się zamknąć figury, choć rachunki między rodzicami mogą być rozliczane w bardzo niebanalny sposób (Salvador Dali przesłał swojemu ojcu woreczek z własną spermą jako zwrot ojcowskiej inwestycji, wiosną 2012 roku w Sztokholmie ma dojść do niecodziennego przeszczepu: 56-letnia matka chce odstąpić 25-letniej córce, cierpiącej na zanik narządów rodnych, własną macicę i w ten sposób umożliwić jej rodzenie dzieci). Beznadziejność sytuacji może doprowadzić do sublimacji artystycznej, podobno większość wielkich twórców miała problemy z rodzicami, choć samo tylko posiadanie tych problemów nie wiąże się jednoznacznie z sukcesem artystycznym. Gdyby tak było, z pewnością Polska byłaby światowym liderem we wszystkich dziedzinach artystycznej aktywności.

Jan Klata rozpisał tekst Bożeny Keff na sześć osób: 5 kobiet i jednego mężczyznę, czyli matkę matek. Inscenizacja reżysera "Orestei" to 90-minutowy rytuał odmatczenia i odcórzenia. Rytualny makijaż, szamańskie fryzury i tańce, motywy graficzne i malowidła dopełniają zewnętrznie całości. Szóstka aktorów przemieszcza się po scenie, której scenografię stanowią cztery duże, metalowe szafy, dwie z nich bez ozdobników w środku, pozostałe oklejone są wewnątrz butami lub sztucznymi kwiatami. Cała szóstka postaci wchodzi ze sobą w wielopoziomową plątaninę relacji, dzięki czemu, w odróżnieniu od propozycji szczecińskiej, która rozgrywała się tylko między dwiema postaciami, czyli matki i córki, uzyskujemy wielopoziomową, pogłębioną, zuniwersalizowaną wypowiedź na temat. Po raz kolejny, jak w "Trylogii", zakończenie zmienia wymowę całości. W krakowskiej, obrazoburczej inscenizacji Sienkiewicza, pozostawia na koniec jakąś nadzieję, jakąś wartość, przytaczając na serio laudację Wołodyjowskiego; "Utwór..." ma zakończenie feministyczne, przebrane w suknie z turniurą postaci sceniczne wygłaszają oskarżenie mężczyzn wzmocnione odśpiewaniem symbolicznego, psalmu 137.

Wrocławski "Utwór o matce i ojczyźnie" to kolejne spotkanie z niezwykłą wyobraźnią najbardziej popkulturowego, muzycznego i dowcipnego, obok Grzegorza Jarzyny (choćby niezapomniane "Śluby panieńskie" i "Bzik tropikalny"), reżysera współczesnego polskiego teatru artystycznego. Po raz kolejny śmiało sięga do historii filmu i muzyki, łącząc w jednym dziele fragmenty lub parafrazy Rolling Stonesów, Slayera (Raining Blood!), Hitchcocka (fragment muzyczny ze słynnej sceny "prysznicowej" z "Psychozy") czy muzykę defiladową i, co najważniejsze, ciągle kontroluje całość ! Tak jak muzyka zawsze odgrywała niezwykłą rolę u Klaty, tak tym razem modny reżyser poszedł jeszcze dalej: dodał pieśni i taniec, czym zbliżył się do formuły teatru muzycznego, tworząc, podobnie jak Wojciech Kościelniak, formę hybrydyczną, międzygatunkową. Czas na pełnowymiarowy musical lub operę !

"Utwór..." to kreacja zespołowa, ale najbardziej w pamięć zapada gra bardzo korzystnie odmienionej fizycznie Kingi Preis, świetnej wokalnie i ruchowo. Niewiele ustępuje jej pozostała piątka:Paulina Chapko, Dominika Figurska, Anna Ilczuk, Halina Rasiakówna i Wojciech Ziemiański. Brawa dla Magdaleny Śniadeckiej odpowiedzialnej za fonosferę, Justyny Łagowskiej za scenografię i reżyserię światła i kostiumy oraz Mateusza Stępnia współodpowiedzialnego za kostiumy i choreografa Maćko Prusaka. Wrocławski spektakl trzyma w zainteresowaniu przez 90 minut, pełen jest smakowitych drobiazgów, choćby przebrani za baletnice techniczni, którzy przy dźwiękach "Jeziora łabędziego" pląsają zabawnie i wnoszą rekwizyty. Dowcip nie spłyca, ale wyostrza problem, to sposób na nudę i "watę" teatralną. Porównania ujawnień szczecińskiego i wrocławskiego prowadzą do banalnego, ale koniecznego przypomnienia: nieważne co, ale jak. Bezapelacyjne zwycięstwo Klaty i Wrocławia!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji