Artykuły

Kordian bez Słowackiego

"Mit: Kordian" w reż. Macieja Sobocińskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Dariusz Kosiński w Didaskaliach.

O przedstawieniu Macieja Sobocińskiego "Mit: Kordian" mówiło się i pisało na długo przed premierą jako o nowoczesnym, a nawet nowatorskim i - jakżeby inaczej - multimediainym spektaklu, zderzającym poszukiwania romantycznego bohatera z nieromantyczną polską współczesnością. Miała to więc być raczej próba wykorzystania go do zdiagnozowania stanu ducha Polaków początku XXI wieku.

Że będzie multimediainie i aktualnie, potwierdziły już pierwsze sekwencje. Właśnie - sekwencje a nie sceny, bo początek spektaklu to film wyświetlany na zasłaniającej scenę kurtynie przeciwpożarowej. Oglądamy panoramę Wrocławia widzianą z dachu Teatru Polskiego i diabłów odprawiających na nim Przygotowanie. Diabły są groteskowe i pewne siebie, wybuchają głośnym teatralnym śmiechem i popijają drogie alkohole, z drwiną spoglądając w dół, na ludzki świat. Ot, tandetne zło epoki w zło niewierzącej. Nic więc dziwnego, że ci tandetni szatani zamiast wodzów, o których stwarzaniu nie wiedzieć dlaczego coś majaczą, zrzucają na ziemię śmieci. Kurtyna podnosi się i widzimy jakby zaplecze dużego plajtującego sklepu: po lewej stronie rzędy pustych półek, a po prawej równie puste, przeszklone gabloty. Nieco w głębi, po lewej, od tylnej ściany sklepu ku przodowi sceny biegnie taśmociąg. Nad otworem, z którego wychodzi, znajduje się rodzaj balkonu: obok niego, na prawo - ekran, zaś pod nim szklane drzwi obrotowe. Przestrzeń sprawia wrażenie funkcjonalnego, skomponowanego w sposób przemyślany miejsca do grania, dającego spore możliwości, a nie narzucającego z góry określonych skojarzeń.

Szatani - widoczni teraz na ekranie w głębi - nadal zrzucają śmieci, które spadają na scenę-ziemię. gdzie ci sami szatani (demony mają, jak wiadomo, zdolność translokacji) rozrzucają je. zamieniając sklep w śmietnisko. Nagle na ekranie pojawia się współczesny supermarket. Kordian (Wojtek Przywara) - mniej więcej dziesięcioletni chłopiec - przepytuje jego klientów, kim jest Kordian. Ludzie, jak to ludzie - najczęściej nie wiedzą, próbują coś wymyślić i gadają albo głupoty, albo formułki z bryków (drugie bardziej przerażające niż pierwsze). Sondę kończy starsza pani, z powagą i ciepłem mówiąca o wolności i patriotyzmie. Rozlega się anielski śpiew "Ziemia to plama na nieskończoności błękicie", który towarzyszy pojawiającym się na ekranie nagraniom z domowego wideo. Sceny z domowego życia dziecka (Kordiana?) mieszają się z obrazkami z papieskich pielgrzymek, tworząc jakby szkic dzieciństwa w III RP. Gdy ekran ciemnieje, na scenie jest Kordian (Wojciech Mecwaldowski), wygłaszający najpierw fragment przedśmiertnego monologu z aktu III i dopiero później powracający do początkowego monologu "Zabił się młody...", w którym bardzo poważnie akcentowana jest prośba o zdjęcie "jaskółczego niepokoju". Pojawia się Grzegorz, ale jakże przemieniony! Wjeżdża na taśmociągu, ubrany w różowo-biały kostium pluszowego królika z wielkim napisem "Okazja" na piersi. Opowieści tego groteskowego piastuna. kluczowe dla dramatu Słowackiego, nie mają nawet szansy wybrzmieć. Bajkę o Janku Kordian przerywa przy stwierdzeniu, że mu w ciemię "nic nie wbito", a opowieść o Egipcie porzuca sam Grzegorz już po kilku słowach. Wygłasza natomiast całą martyrologiczną opowieść o Kazimierzu, która - zważywszy na kontekst - brzmi wyjątkowo gorzko i obco: legenda o męczeństwie głoszona przez wiarusa z wyprzedaży.

Po tym drapieżnym początku przedstawienie stopniowo się ugrzecznia. Aktorzy wygłaszają kolejne kwestie, odgrywają kolejne sceny, ale z każdą chwilą scenę i widownię zagarnia coraz większe poczucie pustki i niemocy. Nawet tak atrakcyjne i aktualne sceny, jak nocna rozmowa w St. James' Park i dynamiczna rozmowa z Violettą zostają rozmontowane przez widoczny brak pomysłu i reżysera, i aktorów pozostawionych samym sobie. Fatalne wrażenie robi zwłaszcza wyprana z namiętności i erotyzmu scena włoska, w której aktorzy prężą się i wiją. ale istnieją całkowicie obok siebie. Czekam więc na scenę watykańską, skandaliczną w roku 1830. może jeszcze bardziej kłopotliwą dziś, gdy na Stolicy Piętrowej zasiada papież Słowianin przez Słowackiego przepowiedziany. Poprzedza ją monolog Archanioła z Przygotowania o obłąkanej gwieździe. Kordian idzie przez scenę po przekątnej, zbliżając się po smudze światła do ustawionego tyłem na taśmociągu papieskiego tronu. W gablocie pojawia się papieski strój, a w klatce, w którą zmieniła się inna gablota, widnieje zwierzoczłekoupiorowaty stwór. Kordian mówi swój monolog - prośbę o błogosławieństwo dla polskich relikwii. Odpowiada mu cisza. Powtarza go jeszcze raz. gwałtowniej. Cisza. Z okrzykiem "Ojcze!" odwraca fotel i gdy widzimy, że jest on pusty, z klatki rozlega się krzyk Mefista "De profundis clamavi". Więc nie tyle prowokacja, ile sugestia pustego Watykanu, braku istotnej obecności Kościoła. Dyskusyjna i z pewnością oparta na uproszczeniu, ale przecież jesteśmy w teatrze, nie miejsce i czas na subtelności. Gorzej, że środki użyte w tej scenie znów rażą banalnością, a teatralna gwałtowność ekspresji aktorskiej skutecznie uniemożliwia widowni żywszą reakcję emocjonalną.

Docieramy więc do kulminacji - monologu na Mont Blanc, który Kordian mówi, siedząc na stołku blisko widowni w sposób jasno dowodzący, że Wojciech Mecwaldowski nie potrafi mówić wiersza ani romantycznie, ani klasycznie, ani nowocześnie, ani w żaden inny sposób. Niby sygnalizuje, że coś tam się z nim dzieje, że budzą się w nim jakieś myśli, ale doprawdy lepsza byłaby już szkolnie poprawna deklamacja. W męce i trudzie udaje się dotrzeć do okrzyku "Polacy!", po którym rozlega się We're all living m America zespołu Rammstein, a na scenę wychodzą wszyscy aktorzy i, zwracając się w stronę ekranu, oglądają wraz z nami część drugą "sondy". Najpierw migają przemontowane fragmenty wypowiedzi z części pierwszej, potem pojawiają się twarze znanych aktorów (przede wszystkim niedawnych wykonawców roli Kordiana: Jana Englerta i Michała Żebrowskiego), polityków (są między innymi Leszek Miller i Władysław Frasyniuk), uczonych autorytetów (Jerzy Bralczyk, Jan Miodek). Jest nawet wypowiedź biskupa Tadeusza Pieronka. Niemal wszyscy twierdzą, że Kordian jest jak najbardziej żywy, że ta postawa jest nam wciąż bliska, że patriotyzm i umiłowanie wolności, która nie jest dana, ale zadana (wielokrotnie powtarzana wypowiedź profesora Miodka). Cały ten montaż uczonych banałów kończy wypowiedź Jerzego Treli, mówiącego spokojnym i jak zwykle gorzko brzmiącym głosem, że chodzi o to. żeby nie być maszyną, programem komputerowym, l gdyby w tym momencie jakiś litościwy duch opuścił kurtynę, można by uznać spektakl Sobocińskiego za niekoniecznie udaną, cepowo-łopatologiczną, ale przynajmniej wyrazistą próbę prowokacji. Można by mieć nadzieję, że młódź, zgoniona do teatru po całodziennej wycieczce, przynajmniej zdziwi się. że oprócz Kordiana z bryków jest jeszcze jakiś inny, mało subtelny i walący banałem na oślep, ale trafiający jeśli nie w samo sedno, to choćby w słabiznę. Niestety, dobre duchy najwyraźniej uciekają na dźwięk nazwiska Sobociński, bo reżyser ten, oprócz skłonności do łopatologii, cierpi na chorobę o wiele poważniejszą - nie wie. kiedy skończyć.

Gdy gaśnie ekran, stojące na balkonie Anioły śpiewają "Marsz, marsz Polonia". Z przodu sceny pojawia się mikrofon, a zza kulis wybiega ubrany w dres i ciemne okulary korpulentny facet, który ni z tego, ni z owego mówi lekceważąco "Przysięgam". Stojący obok gość w garniturze coś szepce mu do ucha i facio powtarza to samo słowo z teatralną emfazą i kabotyńskim gestem. Dresiarz i garniturowy wyjeżdżają na taśmociągu, Anioły jak kibice wydzierają się "Polska! Polska!". Kurtyna spada, a na niej pojawia się Mefistofeles (Wojciech Ziemiański) i mówi o Carze. Więc to był Car? A skądże Najjaśniejszy Pan przypałętał się do tego polskiego śmietnika? l czemu w dresie? Czyżbyśmy mieli doczekać się na śmietniku "Spisku koronacyjnego"?

Tak! Niestety tak! Kurtyna podnosi się i Kordian przystępuje do dysputy ze spiskowymi, których grają szatani. Od tej pory nikt już nic nie wie. Aktorzy nie wiedzą, czy grają nowoczesny, multimedialny spektakl "Mit: Kordian" czy "Kordiana" Słowackiego - dramat wspaniały, ale piekielnie trudny, a do zagrania niemożliwy, gdy zostawi się w nim temat historyczny (spisek), usuwając jednocześnie historię z przedstawienia. Widzowie też nie wiedzą, co oglądają, bo kompletnie nie rozumieją, gdzie, po co lezie Kordian nocą i czemu miła starsza pani (Krzesisława Dubielówna) opowiada mu swoje senne koszmary. W pewnym momencie nawet wydaje się. że coś zaczyna się klarować, bo skoro mowa o domu wariatów, to zawsze można mieć nadzieję, że chodzi o zanurzanie się w obłęd. Tylko on może tłumaczyć urojenia mężczyzny, który miota się po scenie, krzycząc, że jest Wielkim Księciem i rozkazując biednemu Kordianowi skakać na niewidzialnym koniu przez niewidzialne bagnety. Jedynym wyjściem jest oczywiście ucieczka i nic dziwnego, że Kordian zeskakuje ze sceny i siada na widowni. A więc obłęd. Ale nie. nic z tego! Pieczołowicie wykastrowawszy w pierwszej części historię, wpisawszy swego Kordiana we współczesność, Sobociński zostawia prawie całą scenę rozmowy Cara (Zbigniew Lesień) z Wielkim Księciem (Paweł Okoński). Scena ta sprawia wielkie trudności nawet wtedy, gdy interpretuje się dramat Słowackiego historycznie i patriotycznie. Demaskacja twarzy zła, tak atrakcyjna dla współczesnych, jest dziś i nieczytelna (bez gloss i przypisów trudno zrozumieć sens wzajemnych ataków braci), i mało ciekawa. Wydawałoby się. że gdzie jak gdzie, ale w przedstawieniu zderzającym mit i współczesność tę aktualną satyrę należałoby skreślić w pierwszej kolejności. Sobociński ją zostawia i dzieje się coś, co świetnie znam z teatru XIX-wiecznego. Pozostawieni sami sobie doświadczeni aktorzy grają tę scenę psychologicznie i tradycyjnie, tworząc wyrazisty (może aż nadto) obraz braterskiego konfliktu, i za swoje popisy jako jedyni dostają brawa od tej części publiczności, która w końcu się obudziła. W coraz bardziej letniej zupce pojawił się kawałek mięsa. Cóż z tego. że wpadł tu przypadkiem z zupełnie innego talerza, skoro wreszcie jest w co wbić zęby. Jednak i to mięsko okazuje się niedogotowane, a jego przydługie przeżuwanie staje się tak męczące, że zaczynam się cieszyć, że Kordian za chwilę zginie.

Bo oczywiście w spektaklu Sobocińskiego ginie, zabity przez Mefistofelesa strzałem w głowę. Rzecz ma miejsce za kulisami a przedśmiertne występy Kordiana oglądamy na ekranie wraz z wszystkimi aktorami. Na szczęście bohater nie mówi swego najpiękniejszego monologu pożegnalnego ("Niechaj się teraz w jednej myślnej chmurze..."), bo chyba nie dałoby się wytrzymać sposobu, w jaki zostałby on w tym wykonaniu zniszczony. Słyszymy tylko fragment "niech będę z nimi...", a na koniec, przy akompaniamencie Marszu Polonii na scenę wychodzi Kordian' 90, staje na samym przedzie i odwraca się tyłem, by pokazać zadrukowaną bluzę, na której napisano coś o wolności. Nie wiem jednak co. bo literki są małe i nawet rzutowane na ekran nieczytelne z mojego rzędu.

Koniec. Chyba najsmutniejszy koniec przedstawienia, jakiego od lat dane mi było doświadczyć w teatrze. Sobocińskiemu udała się rzecz wprost niesłychana: skrócił Kordiana do wymiarów dwugodzinnego spektaklu, a i tak trwał dwa razy za długo. Widzowie mają dość. Aktorzy, którzy świetnie wiedzą, w jakiej klęsce wzięli udział, są smutni i zmęczeni. Wygląda na to. że wszystkim jest ich żal. jeden z moich wrocławskich przyjaciół przeprasza, że nie odprowadzi mnie na dworzec, ale musi pocieszyć znajomego grającego w przedstawieniu. W kuluarach cisza jak na stypie. Na zewnątrz mróz i czuję się tak jak wtedy, gdy ostatni raz byłem na Wawelu w krypcie wieszczów. Nie ma Kordiana, nie ma Juliusza, nie ma Adama, jest tylko marmurowa trumna, metalowy wieniec i Maciej Sobociński bezkarnie hasający po cmentarzu. "Trucizny, o bogowie moi, trucizny!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji