Artykuły

Czas przeszły dokonany

Wychowałem się na radiu. Telewizja zauroczyła mnie przejściowo i na krótko oderwała od głośnika. I dlatego pierwszy raz zetknąłem się z Ireną Kwiatkowską w początku lat sześćdziesiątych, gdy w audycji dla dzieci dawała głos Koziołkowi Rududu. Potem w teatrze mojej wyobraźni była Plastusiem, a nieco później Mikołajkiem... Potem, gdy miałem jakieś trzynaście czy czternaście lat, przypadkowo usłyszałem ją w scenkach audycji literackiej "Jarmark cudów" i stałem się admiratorem Aktorki i wiernym słuchaczem tego programu.

Pierwszy raz zobaczyłem panią Irenę w rolach-perełkach w "Kabarecie Starszych Panów". Zaraz potem w "Dudku". Potem były niezapomniane role kobiety pracującej w "Czterdziestolatku", brawurowo zagranej swatki z telewizyjnej adaptacji "Ożenku", roztańczonej bufetowej ze"Szpicbródki"i przejmujący epizod w"Jeszcze nie wieczór". I wiele, wiele innych. Kilka lat temu, z wielkim wzruszeniem, obejrzałem jej benefis w Teatrze Polskim... Niestety, nie udało mi się zobaczyć pani Ireny w ostatniej teatralnej roli Hermenegildy Kociubińsiej - roli, którą specjalnie dla niej napisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Roli, którą Artystka zaczęła swoją karierę sceniczną. A ja, dzięki usłyszanych w radio jej recytacjach, poznałem twórczość Zielonego Konstantego i rozsmakowałem się w niej niebotycznie.

Ale od kilkunastu dni nie będzie żadnego "potem"... Będzie tylko "kiedyś"... Jest mi smutno; tak jak było po stracie serdecznego przyjaciela z lat dziecięcych. Ale też i byłem z nią w wielkiej przyjaźni. Czyż nie towarzyszyła mi przez całe moje świadome życie - od pętaka do wapniaka? Uczyła mnie polszczyzny i zainteresowała poezją. Wzruszała, zaciekawiała i przede wszystkim bawiła. Była ze mną w swoich różnych aktorskich wcieleniach przez nasze wspólne pół wieku. Była - czas przeszły dokonany...

Choć miałem dość czasu, by oswoić się z nieuchronnością odchodzenia - także osób najbliższych, to nadal czegoś nie rozumiem. Tak jak nie rozumiał Jan Himilsbach odejścia Zdzisława Maklakiewicza. Żona aktora opowiadała, jak wiele dni po śmierci jej męża pan Jan dzwonił, zadając ciągle to samo pytanie: "Jest Zdzicho?". Odpowiadała: "Jasiu, przecież Zdzisiek nie żyje..." i zawsze słyszała tę samą odpowiedź: "Wiem, tylko, k..a, to do mnie nie dociera..."

Jak pożegnać Artystkę takiego formatu, by nie popaść w lukrowany banał? Czy można pożegnać część swego duchowego życia?! Nie będę się silił na oryginalność za wszelką cenę. Pani Ireno, dziękuję za wszystkie dobre chwile, które przeżyłem za Pani sprawą. A było ich bardzo wiele...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji