Artykuły

O PRAWDĘ EPILOGU

MIARĄ zainteresowania, jakie skupiła na sobie sztuka Kruczkowskiego "Niemcy", jest niewątpliwie - obok żywego oddźwięku w szerokim kręgu widzów w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Berlinie, a więc wszędzie tam, gdzie niemal równocześnie weszła na deski sceniczne - przede wszystkim pilna uwaga, jaką darzy ją nasza prasa literacka. Omówieniu sztuki Kruczkowskiego poświęca "Kuźnica" nr 46 aż cztery artykuły: "Komentarz "socjologiczny" samego autora dramatu, Juliana żuławskiego "Niemcy w Warszawie", Stefana Heymanna, więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych, "W oczach Niemca" oraz "Spojrzenie historyczne i polityczne" Stanisława Witolda Balickiego. Równoległy, 46 numer "Odrodzenia" zamieszcza niemal pełnokolumnowy artykuł Edmunda Osmańczyka pt. "Niemcy w Berlinie". Trzeba stwierdzić, iż to skupienie zainteresowania jest w pełni uzasadnion; sztuka Kruczkowskiego jest wydarzeniem dużej wagi w naszym życiu kulturalnym. Jest również w niemniejszej mierze wydarzeniem politycznym.

Pięć wymienionych na wstępie artykułów poddaje "Niemców" gruntownej krytycznej analizie; zawarte w nich oceny i sądy mieszczą w sobie obok w większości słusznych, a więc pokrywających się - również stwierdzenia niesłuszne, sprzeczne. Zdając sobie jednak w pełni sprawę, jak wielkie niebezpieczeństwo kryje w sobie rozpoczynanie polemiki z pięcioma naraz autorami, chciałbym omówić krótko parę najbardziej moim zdaniem zasadniczych momentów we wspomnianych wypowiedziach. Punktem wyjścia dla moich uwag będą niezwykle cenne dla krytyka wynurzenia samego autora dramatu zawarte w "Komentarzu "socjologicznym". Kruczkowski na wstępie swojego artykułu wychodzi z założenia, iż nie ma dysproporcji między tytułem sztuki a jej konkretną zawartością treściową; stwierdzenie to oznacza, jak sądzę, że to, co mówi on o rodzinie Sonnenbruchów, chce powiedzieć również o wszystkich innych Niemcach, że sens zjawisk i przeobrażeń dokonywujących się na scenie, to sens zjawisk i przeobrażeń zachodzących w Niemczech. Sąd ten opiera autor na dwóch przesłankach: po pierwsze, klasa robotnicza została przez brutalny i bezwzględny brunatny faszyzm tak skutecznie i gruntownie obezwładniona, że przesądziło to - obok zdradzieckiej polityki socjal-demokracji - jej faktyczną polityczną eliminację z areny walki; po drugie, inteligencja niemiecka - liczniejsza tam niż w jakimkolwiek innym kraju - odgrywała w Niemczech znaczną i znamienną rolę, stanowiąc na skutek ubóstwa postępowych i rewolucyjnych tradycji bazę rekrutacyjną aktywnych i w większej mierze biernych popleczników hitleryzmu. Zupełnie inaczej podchodzi do tego zagadnienia Juliusz Żuławski pisząc w swojej recenzji: "Jeżeli są to "Niemcy" - to Niemcy wybrani zbyt jednostronnie, Niemcy jednej tylko warstwy społecznej, Niemcy - mimo założenia zawartego w tytule - niedostatecznie reprezentujący cały naród niemiecki".

Osobiście byłbym skłonny zgodzić się z tym raczej stanowiskiem; Żuławski wychodząc ze słusznego założenia, w dalszym ciągu swego artykułu dochodzi jednakowoż do niesłusznego moim zdaniem wniosku, iż błąd polega jedynie na niezgodności tytułu sztuki z jej treścią. Aby rozwikłać tę niejasność, sięgnijmy zatem do najbardziej obiektywnego sprawdzianu: do samej sztuki i jej wymowy.

Środowisko profesora Sonnenbrucha pokazane jest w sztuce Kruczkowskiego z drapieżną przenikliwością; z wyjątkiem tylko Berty i Liesel, postaci może nie tyle ubogich, ile niemal całkowicie zdekonspirowanych już w pierwszych momentach pojawienia się na scenie - złożony mechanizm działania innych osób rozszyfrowywany jest krok po kroku w trakcie rozgrywających się na scenie wypadków niemal bez reszty. Niepokojąca zagadka cywilizowanych wykonawców nieprawdopodobnych w swym zimnym okrucieństwie zbrodni przestaje być dla widza tajemnicą. Postawione sobie przez autora założenie znalezienia odpowiedzi na pytanie: nie jak wyglądali i postępowali winni czy tylko współwinni hitlerowskiego bestialstwa, ale d l a c z e g o tak właśnie postępowali - zostało rozwiązane prawidłowo. A że tak właśnie postawione było założenie, świadczy o tym to, jak autor uzasadnia punkt wyjścia przy pisaniu sztuki, zawarty w pierwotnej formule tytułu "Niemcy są ludźmi": formuła ta miała pewne ostrze polemiczne - stwierdza Kruczkowski w swoim "Komentarzu":

"Polemiczne w stosunku do ujmowania w dotychczasowej naszej literaturze powojennej spraw i ludzi niemieckich tylko i wyłącznie od strony doznaniowej, urazowej, emocjonalnej. Literacki obraz Niemca w naszych współczesnych powieściach, nowelach, dramatach i filmach na tematy okupacyjne był obrazem o bardzo nikłej lub zgoła żadnej wartości poznawczej, mówił o gestach i minach, o funkcjach i uczynkach - nic jednak albo prawie nic o motywach działania, o mechanizmie wewnętrznym "funkcjonariuszy zbrodni", tym mechanizmie, na którym hitlerowski imperializm grał swoje potworne "imbrioglio".

Czy jednak na stwierdzeniu prawidłowości odpowiedzi na pytanie: dlaczego? - zakończyć można całą kwestię? Oczywiście nie. Prawda bowiem w niej zawarta jest tylko prawdą psychologiczną poszczególnych bohaterów dramatu, a zatem prawdą częściową. Znać psychologię oportunisty to nie znaczy jeszcze poznać sens ideologii oportunizmu. To też prawda ta okaże się niepełna, połowiczna przede wszystkim tam, gdzie od analizy trzeba przejść do zobrazowania mechanizmu pozytywnych przemian, gdzie chodzi o syntezę - a więc w epilogu sztuki. Jeżeli zatem dotychczas przytoczone argumenty nie byłyby dość przekonywujące, to niemal dowodu słuszności swojej tezy co do podstawowego założenia sztuki i głównej intencji autora szukałbym w tym, że Kruczkowski w swoim "Komentarzu "socjologicznym" o epilogu właśnie zapomina całkowicie. W przeciwieństwie - jakże charakterystycznym - do wypowiedzi Stefana Heymanna, który "oczyma Niemca" słusznie chce widzieć sens dramatu Sonnenbrucha jedynie poprzez pryzmat epilogu. Czemuż wreszcie służy potraktowanie postaci Petersa, o którym autor pisze, iż: "symbolizując tragizm niemieckiego ruchu oporu, jego zaszczuta samotność i brak zaplecza, spełnia głównie rolę katalizatora zagęszczającego lub wyzwalającego" treści wewnętrzne "tamtych" - jeżeli nie tylko wypracowaniu pełnego obrazu psychologii Sonnenbrucha i jego otoczenia? Tutaj, wydaje mi się, tkwi błąd Żuławskiego. Nie odbierając sztuce nic z jej wielkich, nieprzeciętnych wartości sądzę, iż samo zwężenie tytułu - dokonane zresztą na scenach niemieckich - nie może jednak sprawić, że "Niemcy" staną się "dramatem na miarę wielkich realistów sztuki scenicznej, wzbogaconym w doświadczenia polityczne, w ideologiczną jasność widzenia", świadectwem bowiem bogactwa doświadczeń politycznych i ideologicznej jasności widzenia może być jedynie treść sztuki.

Niezależnie od wyznaczonej przez autora Petersowi roli papierka lakmusowego, którym sprawdza się jedynie prawidłowość psychologicznych reakcji określonego środowiska, i Żuławski i Balicki w swoich recenzjach wskazują słusznie na ułomną symbolikę tej postaci. Ułomność ta uzewnętrznia się znowu najsilniej w epilogu: nie będąc bohaterem dramatu 1943 roku, Peters nie może stać się nim w roku 1949. Jego dramatyczne wyłonienie się z mroków niemieckiej nocy obnażyło z całą siłą nikłość i słabość pancerza niewiedzy, jakim otoczył się inteligencki liberał profesor Sonnenbruch. Pojawienie się jego nazwiska w dialogach epilogu nie może symbolizować wielkości i autorstwa przemian, jakie dokonywują się w narodzie niemieckim; nie mówi nic o siłach, które toczą i wygrywają walkę o nowe, demokratyczne Niemcy. Proletariat na szlakach swej heroicznej walki spotyka często - może na różnych etapach - Petersów i Sonnenbruchów i z radością włącza ich w swoje szeregi. W walce tej jednak nie przestaje być hegemonem, nie przestaje być potężnym magnesem przyciągającym drobnomieszczańskie opiłki. "Niemcy" dają nam wiedzę o losach opiłków. Nie dają nam odczuć potęgi magnesu.

Postacią wreszcie, która we wszystkich recenzjach budzi najwięcej zastrzeżeń, a której "uczytelnieniu" Kruczkowski w swoim "Komentarzu" poświęcił najwięcej miejsca, jest Ruth. "Uczytelnienie" to jednak - jakkolwiek jest cenną wskazówką interpretacyjną, jak słusznie pisze autor, dla samych teatrów i dla widzów - nie może przecież zmienić scenicznego wydźwięku tej postaci. A Ruth na scenie - to bezsporna bohaterka dramatu 1943 roku. Sądzę, że najistotniejsze korzenie jej bohaterstwa to zrozumienie i jednocześnie pogarda dla tchórzliwej dezercji ojca; to zarazem leżąca u podstaw tej pogardy miłość dla niego jako autora jej własnej duchowej niepodległości. Prawda psychologiczna tego rodzaju odruchu wydaje się możliwa do przyjęcia, tym bardziej, że Ruth jest aktorką. W wielkiej scenie swojego życia gra frapującą rolę. Można wątpić, czy naprawdę zdoła w niej wytrwać wtedy, gdy zniknie podniecająca sceneria rodzinna i trzeba będzie stanąć samotnie w katowni Gestapo a potem w Ravensbruck - naprzeciwko śmierci. Ale wątpliwości co do postawienia tej postaci w sztuce nie pokrywają się z być może uzasadnionymi w ten sposób u widza zastrzeżeniami, czy los Petersa znajduje się w pewnych rękach. Chodzi raczej o to, że ten "indywidualny odruch bezwiednego może heroizmu jednostki" nie znajduje żadnego przedłużenia w epilogu, pozostając w ten sposób nawet nie "sportową odwagą", ale raczej "sportowym kaprysem", jakie "miewają nieraz młode, piękne kobiety" podniesionym niezasłużenie na wysoki moralnie piedestał bohaterstwa.

W ten sposób w epilogu zbiegają się wszystkie nici zastrzeżeń; w kręgu zdarzeń 1943 r. w rodzinie Sonnenbruchów, w świetle choćby najbardziej gruntownej i prawdziwej psychologicznie analizy nie można zamknąć naszej wiedzy o Niemcach. O nowe Niemcy nie walczy samotnie stary, złamany rodzinną tragedią profesor Sonnenbruch; walczy o nie klasa robotnicza na Wschodzie przede wszystkim, ale i na Zachodzie - walczy o nie nowa niemiecka młodzież. "To, że ci młodzi ludzie stanowią dziś jeszcze mniejszość, nie zmienia w niczym prawdy ich istnienia" - pisze w swoim artykule Osmańczyk - o młodzieży zachodnio-niemieckiej. Uwaga niewątpliwie słuszna - tak jak słuszna jest również jego generalna, zawarta w recenzji z berlińskiej premiery, ocena epilogu.

Niesłuszny byłby jedynie wniosek, do którego - może tylko pozornie - daje asumpt samo zakończenie artykułu, jakoby epilog był w ogóle niepotrzebny. Epilog bowiem jest w "Niemcach" niezbędny. Tylko inny. Taki, jaki w naszych oczach pisze życie.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji