Artykuły

Ważka rzecz w Krakowie

CHOĆ w Warszawskich Spotkaniach Teatralnych stara stolica krakowska była reprezentowana przez aż 3 zespoły, na ogólną liczbę 10-u biorących udział w tym festiwaliku, zabrakło przecież w owej reprezentacji tamtejszej sceny drugiej co do znaczenia, obok Teatru im. Słowackiego, mianowicie Starego Teatru im. Modrzejewskiej. Tymczasem ma on właśnie w repertuarze pozycję, która jeśli nawet wzbudza kontrowersje, jest niemożliwa do pominięcia w kronikach tego roku, i ze względu na wystawione dzieło, i ze względu na inscenizację, jeśli nawet sporną, to w każdym razie konsekwentną.

Mowa o "Nieboskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego w inscenizacji Konrada Swinarskiego, scenografii Krystyny Zachwatowicz, choreografii Zofii Więcławównej, co stanowi jeden z istotnych filarów przedstawienia, i z muzyką nie byle kogo, bo Krzysztofa Pendereckiego.

Wystawienie najgłębszego i najczytelniejszego z arcydzieł naszej klasyki już byłoby dostatecznym powodem do odnotowania. Krasiński tak rozszyfrował dramat swego stulecia, zajrzał w mechanizm przewrotów koniecznych i nieuniknionych, ale budzących nieufność przez perspektywę bonapartyzmów, że to z pozoru katastroficzne jego dzieło pasuje jak dobry klucz do tajemnic historii. Był niby-konserwatystą, ale tak jak Tołstoj bezlitosnym dla spraw zmurszałych. Z równą racją można by go nazwać niby-postępowcem, ale ostrzegającym przez szulerami haseł. A w istocie był filozofem, który zazdrość i nienawiść zakwestionował jako siły wiodące ku poprawie świata, a jednocześnie spostrzegł samospalającą się siłę zła, która wbrew sobie toruje drogę ku nowym perspektywom dobra, które, będąc dzieckiem doby romantycznej, przedstawił w formie anielstwa.

Takiego właśnie filozoficznie przekornego anioła, który akcentuje figle historii gra Izabela Olszewska oszczędnymi środkami wyrazu, upolowana jako figura w świątyni. A drugim biegunem tego romantycznego misterium jest równie doskonale grający swą bardziej rozbudowaną rolę Diabła, zarazem Filozofa i Przechrzty Antoni Pszoniak. Ci dwoje stanowią oś aktorską przedstawienia, przydając życia temu, co mogłoby być łacno martwą symboliką.

Nie brak w tym przedstawieniu także innych sytuacji, cennych pod względem układu i aktorstwa. Wymienię choćby karmaniolę tańczoną przez byłe arystokratki w wykonaniu M. Dubrawskiej, H. Kwiatkowskiej i M. Stebnickiej, scenę wariatów (m. in. E. Luberadzki i R. Wójtowicz), lokajów w wykonaniu J. Adamskiego, S. Gronkowskiego i W. Olszyna. Z tłumnego przedstawienia wszystkich przecież nie powymieniam, choć nie brakło pięknych epizodów, granych przez tak świetne firmy aktorkie, jak M. Jastrzębski czy J. Żmijewska.

Natomiast mogły wzbudzić dyskusję te postacie, które w utworze są potraktowane nie tylko jako symbole, ale także jako charaktery. Mnie osobiście Anna Polony w roli Orcia trafiła do przekonania, ale niektórzy moi dyskutanci upierali się, że przydała za wiele cech karykaturalnych temu uosobieniu degeneracji, czyniąc z wątłego dziecka kalekę. Sądzę więc, że tu nie wykonanie, lecz sam zamiar inscenizacyjny może budzić opozycję przeciw rzeczy strawnej dla mnie i dla otrzaskanych z piwnicami studenckimi. Mógł także niektórych szokować Jerzy Nowak w postaci Pankracego z brodą Rasputina. Ale ja to rozumiem, jako podkreślenie mistycyzmu, jakim podszył autor tego rewolucjonistę.

Ewa Lassek jako Żona prawidłowo romantyczna, Marek Walczak jako Henryk wyraźnie konwencjonalny, natomiast, kreacja Anny Seniuk jako Dziewicy, sama w sobie bardzo efektowna, wybiegała poza ramy typowego romantyzmu, wprowadzając do sztuki akcent secesji. Ale to znów sprawa do dyskusji: czy szło o świadomy pomost między romantykami, a Wyspiańskim, czy też nastąpiło mimowolne odezwanie się nuty młodopolskiej?

Cóż można jeszcze w krótkich słowach powiedzieć o inscenizacji? Wraz ze scenografią była bardzo konsekwentna. W ramach masywnej świątyni, działy się sprawy kończącego się układu społecznego i sądu nad ludzkością. Budziło to dreszcz, ale jednocześnie przygniatało. Obok secesji przebłyskiwał także ekspresjonizm w guście bardzo niemieckim. A więc jeszcze jedna sprawa do dyskusji. Romantyzm polski miał spore związki także z niemieckim, więc mogą się znaleźć obrońcy także tej zasady inscenizacyjnej, jaka dominowała w przedstawieniu, choć inni powiedzą, że mniejsza dosadność scen odpowiadałaby bardziej tej wypadkowej między stylem epoki, a naszym smakiem, która mogłaby dać przedstawienie w pełni nas radujące.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji