Artykuły

Miłość w kosmosie

"Solaris" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Aleksandra Czapla-Oslislo w Gazecie Wyborczej - Katowicach.

Z Jaworzna-Szczakowej do stacji kosmicznej. Po trzech latach od "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej" reżyser Jarosław Tumidajski wraca na Scenę Kameralną do Teatru Śląskiego, tym razem z "Solaris" Stanisława Lema. Jego inscenizacji bliżej jednak do love story niż filozoficznego traktatu.

Jego "Barbarze Radziwiłłównie z Jaworzna-Szczakowej" zarzucałam zbyt bezpieczną wierność wobec świata Michała Witkowskiego. Czułam niedosyt z powodu braku jego wyrazistego, odważnego, autorskiego komentarza do rzeczywistości mu tak bliskiej, bo znanej z autopsji. Po trzech latach Tumidajski wraca do Teatru Śląskiego z zupełnie innym podejściem do tekstu. Na warsztat wziął "Solaris" Stanisława Lema i kosmiczną odyseję pokazał podczas zaledwie 70-minutowego spektaklu. Tym razem jego reżyserskie decyzje są radykalne - ogranicza historię do kilku dialogów Kelvina (gościnnie Jakub Kamieński) i Snauta (Grzegorz Przybył), Sartorius (Andrzej Warcaba) pojawia się dosłownie na kilka minut, zaś krótkich zeznań Bertona (Tadeusz Bradecki) odsłuchujemy z kilkuminutowego zapisu wideo. Tumidajskiego nie interesują kosmos, myślący ocean, filozofia i teoria pojawiania się tworów F. Reżyser konfrontuje widza z love story, z opowieścią o trudnej, uzależniającej, chorobliwej miłości.

Dlatego stworzonej na Scenie Kameralnej stacji Solaris bliżej do szpitalnego oddziału dla chorych psychicznie niż do placówki kosmicznych badań. Oglądamy Kelvina, który stopniowo popada w obłęd, szukając odkupienia za to, co kiedyś zrobił Harey. Kamieński traumatyczne doświadczenia próbuje zastąpić miłością do nowej Harey (w tej roli Karina Grabowska), której wyimaginowany, sztuczny obraz podsuwa mu wyobraźnia.

Kiedy Kelvin choruje na nową miłość, Snaut choruje na jej dotkliwy brak. Cynicznie broniąc się przed jakimkolwiek kontaktem z innymi, emocjonalnie okaleczony bohater Grzegorza Przybyła odrzuca wszystko, co mogłoby go lub innych uratować przed szaleństwem.

Tumidajski nie znajduje lekarstwa na traumatyczne doświadczenia, nie ma u niego miejsca na nadzieję, Boga, odkupienie. Zapętlona historia zaraz się powtórzy, a specjalistyczna aparatura wydrukuje kolejny raport: stan chorobowy bez zmian. I podobnie będzie z teatrem - spektakl Tumidajskie-go (ze świetnie dobraną warstwą muzyczną) nie wydaje się być ostatecznie lekarstwem na kończący się sezon. Pewnie znajdzie się grono teatromanów, którzy będą w stanie misternie ułożyć w całość wyrojone przez Tumidajskiego skrawki historii Lema. Jednak kolejek po bilety jak na "Barbarę Radziwiłłównę" raczej nie wróżę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji