Artykuły

Ja jestem "pies na operę"

- Najbardziej lubię ten moment, kiedy widzę że publiczność wstrzymuje oddech i jest cisza, a potem jest taki wybuch oklasków... - mówi mezzosopranistka MAŁGORZATA WALEWSKA.

W specjalnym wywiadzie dla RMF Classic mezzosopranistka Małgorzata Walewska [na zdjęciu] opowiedziała Magdalenie Smęder o kulisach swojej pracy, o planach artystycznych i o muzyce, której słucha na co dzień.

Śpiewała Pani z największymi głosami tego świata. Na scenie zazwyczaj są to zakochani amanci, pełni namiętności kochankowie, którzy wyznają Pani uczucia, albo zatruwają zazdrością. Ciekawa jestem jak to wygląda za kulisami... Kim są Pani ulubieni partnerzy sceniczni?

To trudno powiedzieć, oczywiście prawdziwym przeżyciem dla mnie był występ zarówno z Pavarottim jak i Domingiem, natomiast wolę mieć partnerów, którzy wiekowo bardziej się do mnie zbliżają, i z którymi mogę się poczuć dobrze na scenie. Ja mam takiego jednego z ulubionych tenorów, z którym chętnie śpiewam "Carmen". To jest Mario Malenini, włoski tenor, który jest też bardzo przytomny na scenie. Z tymi tenorami to jest ciężko, bo oni są tak bardzo skoncentrowani na śpiewaniu, że już jakby gra aktorska bardzo im przeszkadza. Miałam taki przypadek w Montpellier, gdzie tenor jak śpiewał, to już nie był w stanie wykonać żadnego ruchu, ponieważ był tak zestresowany i skoncentrowany tylko i wyłącznie na śpiewaniu. Takie zachowanie mi trochę przeszkadza, wolę ludzi, którzy mają swobodę wykonawczą. Pavarotti, przepiękny głos, lawina takiego złotego miodu który wydobywa się z jego gardła. W tej chwili to już jest starszy pan, ale miałam szczęście śpiewać z nim w Wiedniu, kiedy był jeszcze w bardzo dobrej kondycji. To był "Andrea Chenier". Zaczynaliśmy próby z Pavarottim do "Andrea Chenier" i w momencie, kiedy on musiał stoczyć walkę, to sam o mało nie umarł ze śmiechu. To naprawdę zabawnie wyglądało, bo on nie był specjalnie ruchliwym młodzieńcem, ale miał dystans do siebie, tak że pośmialiśmy się z tego wspólnie trochę.

Czy ma pani swoje popisowe role operowe, z którymi można się nawet identyfikować. W końcu to są zwykle niesamowicie intrygujące kobiety.

Myślę, że trzeba tu wyważyć która z nich do nas najlepiej pasuje. Ja, jak mam w perspektywie śpiewanie Carmen, to natychmiast przechodzę na dietę, żebym nie wyglądała jak ciotka tych wszystkich śpiewaków, którzy stoją obok mnie na scenie, bo jednak Carmen musi...nie tylko przekonywać głosem. Widz powinien też uwierzyć w to, że jest ona młodą dziewczyną. My- śpiewacy operowi i tak mamy lepiej niż aktorzy dramatyczni, dlatego że kontakt z aktorem w teatrze albo w telewizji, jest tak bezpośredni, że się wieku nie da ukryć. W przypadku śpiewaków operowych jest łatwiej, bo pierwszy rząd jest oddalony od widza o cały kanał orkiestry i nawet jeśli ktoś ma te parę lat, a dba o figurę to może oszukiwać trochę dłużej. Moja wspaniała koleżanka, Iza Kłosińska, która śpiewa Madame Butterfly / jest to uważam najlepsza Madame Butterfly i polecam wszystkim przedstawienie z jej udziałem/ jest parę lat starsza ode mnie, ale w momencie kiedy ujawnia, że ma 16 lat to oczywiście przechodzi przez salę salwa radości. Nie mniej można w to uwierzyć ponieważ jest drobna, malutka, szczuplutka, a i makijaż robi swoje. Naprawdę bardzo mi się podoba w tym zawodzie to, że możemy nieco dłużej oszukiwać publiczność .

Carmen to postać, z którą najczęściej jest Pani kojarzona, czy Pani Carmen dojrzewa, ewoluuje razem z Panią?

Carmen jest rolą bardzo rozwijającą. Jestem bardzo ambitna w związku z tym, kiedy śpiewam Carmen, to chcę żeby nikt nie miał wątpliwości, że to jest Hiszpanka, która tylko przypadkowo posługuje się językiem francuskim. Lubię żeby wszystko było doprowadzone do perfekcji. Jeżeli słucham swojej płyty pierwszej - "Voce di Donna" - na której są zebrane różne nagrania z różnych lat, to tak jakbym słuchała " studium rozwoju artysty". Jeżeli słucham swojej Carmen z tej płyty, co mi się nie często zdarza - słuchać swoich nagrań, to tam przeszkadza mi właśnie moja niedoskonałość języka francuskiego. Poprawiłam ten francuski znacznie na płycie "Mezzo". Myślę, że w tej chwili już byłabym gotowa podjąć wyzwanie śpiewania po francusku we Francji tak, jak niedawno podjęłam wyzwanie śpiewania po włosku we Włoszech. I udało się.

Ma Pani swoje ulubione postaci kobiece wśród bohaterek oper?

Oczywiście takich ról jest bardzo, bardzo wiele. Ja jestem " pies na operę" i najlepiej czuję się i realizuję na scenie operowej. W teatrze czuję się najlepiej. Natomiast moje ulubione bohaterki, to moje role. To będzie Carmen, którą już nie długo będę mogła śpiewać, właśnie ze względu na to, że lata lecą. Ale jest w operowym repertuarze parę dojrzałych kochanek, bardzo pięknych, które mi się też podobają.

Na przykład Dalila w "Samsonie i Dalili"... Jaka to jest przepiękna rola... ma tyle niuansów. W ogóle uważam, że role kobiece są bardzo ciekawe, bo mają tyle...

Dwuznaczności...?

Tak i tajemnic. Można to wszystko wygrać. Podoba mi się też rola Amneris w "Aidzie" - rola władczej królowej. Ja szukam, że tak powiem psychologicznych różnych wartości, które...

Małgorzata w Fauście też?

Oh tak. Oh jaka to cudna rola. Bardzo dużo miałam przyjemności właśnie ze śpiewania tej roli i miałam takiego ładnego Fausta, troszkę on tam był przykryty makijażem i nie było widać jaki jest ładny, ale to też jest przyjemne, jak ja mam tenora, na którego patrzę do góry. Ci tenorzy to jest naprawdę taka moja bolączka. Z mało którym partnerem czuję się dobrze na scenie, bo na wszystkich muszę patrzeć z góry.

Aktorzy noszą ze sobą łapki zajęcze i cały zestaw odpędzający pecha. Jest pani przesądna?

Nie, nie, nie. Nie jestem przesądna. Natomiast wierzę w to, że jeżeli się jest dobrze przygotowanym, to się musi udać.

Zdarzyła się Pani jakaś wpadka na scenie?

Pewnie! Wpadki bywają. Takie rzeczy są nieuniknione i jesteśmy jakby tylko ludźmi, a to jest zabieg na ludzkim organizmie, w związku z tym dużo różnych rzeczy się zdarza.

Zaczęło się palić, zawaliła się dekoracja?

Ja jestem dosyć skoncentrowana na scenie i nawet jak się pali... Zdarzyło się jednak tak w Operze Wiedeńskiej, jak śpiewałam Carmen. Ponieważ śpiewałam bez żadnej próby, scenografię i kostiumy zobaczyłam dopiero na scenie i właśnie weszło kilku takich panów w dziwnych strojach, które w ogóle nie pasowały do reszty. Wydawało mi się, że to jest klasyczna produkcja, a tu widzę, że jednak bardzo dziwne kostiumy w tym przedstawieniu się też pojawiają. Okazało się, że to byli strażacy, ponieważ był jakiś wybuch reflektora pod sceną i tam się właśnie coś zaczęło palić. A ja zeszłam po Habanerze za kulisy, wpadłam na przerażoną sekretarkę i pytam: "Boże, aż tak źle było?" A ona mówi: "Nie, nie. Mamy pożar pod sceną". Ja na to: " A pożar, to nie szkodzi." Dla mnie pożar w tym momencie był absolutnie drugorzędną sprawą.

Śpiewacy operowi, obdarzeni pięknymi głosami muszą o nie dbać jak o coś bardzo cennego. Wielu z nich odmawia sobie trunków, nieprzespanych nocy i sytuacji w których narażeni byliby na przykład na przeziębienie.

Jak jest w Pani przypadku?

Nie, nie, to wszystko nie prawda. Faktycznie jest tak, że ja o głos dbam za mało i w momencie kiedy zaczynam chrypieć, albo chorować, to wtedy właśnie sobie uzmysławiam, że trzeba było jednak szalik założyć, albo trzeba było nie gadać całą noc i nie przekrzykiwać muzyki. Ostatnio miałam taką właśnie sytuację. Byłam chora, ale dałam się namówić na wyjście do kasyna. W kasynie graliśmy w ruletkę. To były takie zawody: gwiazdy kontra dziennikarze. Ponieważ grałam w ruletkę pierwszy raz w życiu, jak można się domyśleć - wygrałam. Niestety, nadwyrężonym chorobą głosem, cały czas operowałam bardzo intensywnie, w przeświadczeniu że mam wolne kilka dni i będę się mogła wyspać i odchorować. Wróciłam do domu nad ranem, a już o dziesiątej zadzwonił telefon od Dyrektora Opery Deutsche Oper Berlin z błaganiem, żebym przyjechała na wieczorny spektakl uratować "Falstaffa". A ja odebrałam i mówię basem: " Ale panie dyrektorze, ja chora jestem." Nie przyznałam się oczywiście, że - rano wróciłam. I dalej się tłumaczę: "Nie mogę panu zagwarantować, że to będzie przedstawienie wysokiej klasy i mam taką propozycję, że jeżeli nie znajdzie pan nikogo innego, to proszę zadzwonić za pół godziny, to jeszcze wtedy zdążę na samolot o dwunastej, który jest przez Monachium, no i przyjadę, zaśpiewam panu tak, jak najlepiej potrafię. Natomiast jeśli do wieczora nie odzyskam głosu, będziemy musieli skasować spektakl." A on do mnie dzwoni za pół godziny i mówi: "Proszę przyjechać". W związku z czym ja jeszcze na lotnisku w ogóle miałam może pół oktawy wszystkiego. Przyjechałam do tego teatru. Wylądowałam dwie godziny przed spektaklem. Na lotnisku dyrektor wezwał lekarza. Dostałam osiem centymetrów jakiś różnych wzmacniających rzeczy. Lekarz stwierdził, że struny głosowe są zdrowe, tylko są zmęczone. No pewnie, że są zmęczone, jak ktoś do drugiej nad ranem zasuwał na strunach przekrzykując muzykę w kasynie w dymie papierosowym. To jest właśnie to, czego nie powinno się robić!

Ale dałam radę zaśpiewać to przedstawienie choć miałam trochę kłopotów w średnicy z pianem, to znaczy z cichymi dźwiekami w takim średnim rejestrze głosu, ale to jakoś tam starałam się zagrywać aktorsko. Tym sposobem udało mi się pomóc operze berlińskiej, co zresztą zaowocowało dalszą współpracą z Deutsche Oper Berlin.

Co sprzyja sukcesowi na scenie. Dobra akustycznie sala, gorąca widownia czy koncentracja i adrenalina?

Śpiewałam w operze w Montpellier. Tam jest przepiękna stara opera, taka w stylu włoskim- no taki cukiereczek. Niestety była za mała i nie w niej śpiewaliśmy, tylko w nowej kongresowej sali na ponad 2000 miejsc. Tam potrzebna jest potęga po prostu, to już musi być duży głos. Oczywiście akustyka jest wspaniała, bo to jest wszystko współcześnie budowane już pod kątem rozwiązań akustycznych jak najlepszych. Bardzo się przyjemnie śpiewało w tej sali, a publiczność bardzo owacyjnie przyjęła mój występ. Całe przedstawienie było przyjęte z bardzo dużym entuzjazmem i to było przyjemne.

Jest taki moment jeszcze po zaśpiewaniu arii... Najbardziej lubię ten moment kiedy widzę, że publiczność wstrzymuje oddech i jest cisza, koniec, i jest taka chwila ciszy, i ta cisza ma takie napięcie, i potem jest taki wybuch oklasków. To jest naprawdę bardzo przyjemne. To jest adrenalina na maxa. To właśnie ten sukces, który bardzo łechce moją próżność.

Mając taką skalę głosu jak Pani można sobie pozwolić na śmiałe eksperymenty, i z rockiem, i z jazzem, i z czym się chce.

No tak. Jednak każde doświadczenie innego typu, popowe, czy rockowe, utwierdza mnie w przekonaniu, że nie ma jak klasyka, nie ma jak opera i naprawdę najlepiej się czuję na scenie operowej, ale oczywiście jak mam wolne, to robię jakieś takie koncerty, też po to, żeby przybliżyć ludziom klasykę. Muszę pani powiedzieć, że największym moim sukcesem artystycznym jest zdobywanie dusz dla opery i mam bardzo wiele pozyskanych ludzi, w bardzo różnym wieku. Jednym z większych moich sukcesów artystycznych jest pozyskanie dla opery dziadka mojego męża w wieku lat dziewięćdziesięciu, który właśnie po raz pierwszy przyszedł na operę w czasie kiedy miałam przedstawienia w Londynie w Earls Cort. To było olbrzymie wystawienie "Aidy". Scena dwadzieścia metrów wysokości, czterdzieści szerokości z projekcjami z ksenonowych projektorów. I to jest taki właśnie rodzaj sztuki, która oddziałuje i dźwiękiem i obrazkiem i wszystko jest w najlepszym gatunku. W związku z tym dziadek był zachwycony i nawet mój mąż, który jest akustykiem siedział na tym przedstawieniu i nie mógł uwierzyć, żeby w takiej Sali można było osiągnąć tak wspaniały efekt dźwiękowy. I to był dla mnie największy sukces w propagowaniu opery.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji