Zabawa w okrucieństwo
Panuje moda żerowania na Szekspirze. To co Szekspir robił trawestując wedle swej woli utwory innych autorów dziś wyczynia się z samym Szekspirem. Tylko, że mistrz ze Stradtfordu wyrastał wysoko ponad swoich poprzedników, a jak jest z dzisiejszymi jego przerabiaczami? Nie ma sensu porównywać, w jakim stopniu powtarzają oni oryginał, w czym okazują się głębsi czy też raczej płytsi. Nie po to przecież sięgnęli po motywy Szekspirowskie, by zachować wobec nich wierność. Chcieli poprzez nie wyrazić współczesne niepokoje językiem współczesnej stylistyki teatralnej. Z góry zakładając, że nie są to nowe Szekspiry, trzeba te przeróbki traktować jako samoistne utwory i jako takie je oceniać, stwierdzając czy opłaciła się skórka za wyprawę.
W rzędzie przerabiaczy Szekspirowskich stanął też Edward Bond, pisarz wybitny, coraz szerzej podbijający sceny Europy. Jego "Lir" z pewnością ma wiele piękności, zawiera kilka scen mocnych, niepokoi pasją, z jaką autor chce przekazać wizje świata rządzonego prawem czy też bezprawiem okrucieństwa. W tej wizji, nie operującej żadna konkretną rzeczywistością, mieszczą się odpryski niedawnej historii aż do wojny wietnamskiej włącznie. Czy Bond zdołał nas tą wizją przerazić i porazić? Spójrzmy na tę sztukę poprzez przedstawienie w Teatrze Współczesnym, reżyserowane przez Erwina Axera, ukazane w świetnej konstelacji gwiazd aktorskich.
Lir Bonda to tyran, opętany obłąkańczą ideą budowy chińskiego muru, który ma oddzielać kraj od reszty świata i zapewnić ludowi pokój i szczęście. Lud, zagnany do ciągnącej się od lat pracy, cierpi, król znęca się nad nim, tropi sabotażystów i szpiegów, morduje. Lira gra Tadeusz Łomnicki. Gigantyczna rola najbardziej Szekspirowska w całym przedstawieniu, wymaga od aktora olbrzymiego wysiłku. Łomnicki nie oszczędza natężenia głosu, buduje postać z potężnej bryły, przejmuje zimną grozą, mistrzowsko wydobywa tony obłąkania by w końcu wznieść się na wyżyny swoistego tragizmu. Dwie córki Lira (STANISŁAWA CELIŃSKA i MARTA LIPIŃSKA) są z tej samej materii ukształtowane co ojciec: sadystki zbuntowane przeciw królowi będą prześladowały go i jego ludzi tak samo jak on prześladował innych. Z ich polecenia Oprawca (ANDRZEJ MAKOWIECKI) torturuje Lorda Warringtona (HENRYK BOROWSKI). Nasilenie zbrodni odbija się reakcją ludu, gwałt przeciska się gwałtem, wybucha rebelia. Na jej czele staje straszliwie skrzywdzona chłopka Kordelia, (gra ją sugestywnie MAJA KOMOROWSKA) oraz zakochany w niej Cieśla (JÓZEF NALBERCZAK). Rozpętuje się szaleństwo wojny domowej, więzienia zmieniają lokatorów, - mordy, rozstrzeliwania, terror, tym razem zwrócony w odwrotnym kierunku, przeciw dawnym władcom. Są i tacy, którzy zawsze lojalnie służą każdemu reżimowi: Stary Radca Dworu (WŁADYSŁAW KRASNOWIECKI) Stary Posługacz (EDMUND FIDLER). Zwycięzcy rebelianci, kiedy dochodzą do władzy, stają się takimi samymi tyranami, jak ich poprzednicy. Pasmo okrucieństw związanych z sobą na zasadzie akcji i reakcji ciągnie się dalej. Wśród tych wszystkich kreatur jeden tylko Młody, mąż Kordelii (pełen łagodnego uroku OLGIERD ŁUKASZEWICZ) zachowuje czyste uczucia ludzkie. Ale jemu łatwo, bo ginie już w części pierwszej przedstawienia, potem występuje w charakterze Ducha, by w końcu umrzeć po raz drugi.
Zawartość myślowa "Lira" Bonda jest dość uboga, mechanizm panokrucieństwa pokazany bardzo zewnętrznie. Sztuka, ma raczej wstrząsać uczuciowo drastycznością obrazu całości i poszczególnych scen. Czy wstrząsa? Osobiście nie poczułem się poruszony. Okrucieństwa nagromadzone tu są w pełnym komplecie, pokazane z naturalistyczną dosłownością,krwawo i prawdziwie. To znaczy, że leje się obficie czerwona farba. Lekarz (Wiesław Michnikowski) dokonuje autentycznej sekcji zwłok szmacianej kukły i wybebesza z niej plastykowe wnętrzności, wyłupione oczy Lira wpadają kolorowymi piłeczkami do słoików z wodą. Itd. Powstaje Grand Guignol, a raczej parodia Grand Guignolu. I jeżeli w najdrastyczniejszych momentach odzywa się śmiech na widowni, to jest to reakcja zdrowa i zrozumiała. Nie o to jednak chyba chodziło autorowi, sądząc po jego wynurzeniach cytowanych w programie, i reżyserowi, sądząc po idei całości spektaklu.
Na końcu (to pomysł reżyserski) powtarza się - bez potrzeby zresztą - scena początkowa sztuki. Można pomyśleć, że wszystko raz jeszcze to samo potoczy się od nowa. Byłoby to największe okrucieństwo w tym przedstawieniu. Wobec widzów.