Artykuły

Włoska przesada, polska rodzina

Produkcja oddaje komedii ważny głos i przywraca sens jej funkcjonowania - o "Espresso" w reż. Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie pisze Paulina Danecka z Nowej Siły Krytycznej.

"Espresso" to mocna komedia o zakorzenieniu i wyrastaniu, pobudzająca myśli, oddająca ciepło i ambiwalentność uczuć rodzinnych, opowiedziana na kilka głosów i z kilku perspektyw. Komedia otwierająca serię pytań i skojarzeń, którą można podawać za przykład realizatorom gatunku na deskach innych teatrów - podawać do skutku.

Skutki komedii i farsy na scenie polskiej bywają opłakane - aż nie chce się śmiać z byle jak pomyślanych fars, będących prędzej ekwiwalentem serialowej papki, niż dobrze napiętym dramatycznym konstruktem. Produkcja Teatru Powszechnego, w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej, stanowi repertuarowy wyłom w warszawskich praktykach scenicznych - oddaje komedii ważny głos i przywraca sens jej funkcjonowania.

Tym, co zwróciło komedii głos, okazała się znakomicie pomyślana i poprowadzona, obnażająca teatralność przedstawienia, narracja. W jednej z pierwszych scen aktor (Michał Napiątek) i aktorka (Eliza Borowska) umawiają się kto kogo zagra, komu która rola bardziej pasuje. Potem, poza własną wiodącą rolą, wcielają się w macochę, babkę, ciotkę, wujków, eks-narzeczonego, ojca i Chrystusa - podział ról pobocznych nie jest stały, co pozwala oddać prawdę postaci. Okazuje się że racje tej samej bohaterki brzmią inaczej w ustach mężczyzny i kobiety - inne można z nich wyprowadzić wnioski, że poprzez przepowiadanie roli ojca bądź męża, można go lepiej i pełniej zrozumieć, a poprzez powtarzanie dyskursu kobiecego, utrwala się stereotyp, który uaktywnia przemoc - taka narracja to bardzo dobrze pomyślany zabieg. Nie można tego jednak powiedzieć o pomyśle z Jezusem - pierwiastkiem duchowym na scenie, który miał więcej wspólnego z dialogami ekranizowanej komedii "Brusa Wszechmogącego" niż z zawartą w opisie spektaklu mistyką chrześcijańską. Ujmowanie przywołanej mistyki w ramy komedii jedynie ją ośmiesza, utrudnia dostęp do treści wypowiedzi postaci.

Wybór tekstu Lucii Frangione - kanadyjskiej Włoszki i wystawienie go na scenie polskiej, pozwala to, co szeptane w naszej kulturze, beztrosko wykrzyczeć po włosku. Mamma mia! Tekst, który nagminnie operuje stereotypowym opisem postaci, w ramach komedii obnaża ów stereotyp i poddaje go pod dyskusję - można się z niego śmiać, ale jednocześnie zmusza do myślenia.

Stereotyp włoskiej kultury pozwala przerysować zachowania postaci, które automatycznie stają się komediowe. Wszyscy znamy język włoski - nucimy włoskie piosenki, jemy pizzę i pastę, śnimy o włoskim kochanku, jednak o seksie rzadko rozmawiamy przy szpitalnym łóżku - to nas od Włochów odróżnia, to nas w nich bawi lub gorszy.

Treść spektaklu ogniskuje się na kilku wspólnych problemach (nie)świętych rodzin polskiej i włoskiej: zależnościach między tradycją, obyczajami i zmieniającą się moralnością, stereotypowymi rolami płci, rozumieniu miłości, przemocy pokoleniowej, starości.

Roza - trzydziestolatka, ukochana córka z Włocha i Brytyjki - dziewica z założenia babki i ojca, nie chciała życia, które przeleciało jej przed oczami: skoku z białego narzeczeństwa w matkowanie i asekurowanie mężczyzny w drodze z baru do sypialni. Nie chciała wejść we włoski schemat, choć tak dobrze wychodziło jej odgrywanie nany i drugiej żony ojca. Nie chciała popełnić błędu własnej matki, która żartowała, że gdyby miała wybór, to drugi raz nie zdecydowałaby się na dziecko z Włochem - albo nie żartowała.

Włoch to mężczyzna stereotypowy - z jednej strony macho i niestygnący kochanek, z drugiej wieczny synek włoskiej mamy, wychowany w jednoczesnym kulcie i pogardzie kobiety: czcić póki jest nietknięta, wychowywać córki w cnocie - aż do ślubu, po ślubie zaś ustawiać według modelu rodziny, w której mężczyzna jest ojcem, mężem i dzieckiem - trzy w jednym, a kobieta dwoi się i troi, by sprostać roli kochanki, kucharki, by dojrzeć do roli matki i zaskarbić sobie miłość mężczyzny, dla którego to matka jest najważniejszą kobietą - aż do śmierci.

Włoszka to przede wszystkim matka - od momentu, w którym się z tym pogodzi. Młoda Włoszka to pole bitwy staczanej przez kobiece i męskie projekcje - najłatwiej projektować na białej, czystej kartce. Polifonia spektaklowych kobiet uświadamia, że we włoskiej rodzinie są mocne - zwłaszcza w gębie, i że rosną w moc wraz z wiekiem. Słowo babki i wdowy jest święte. Wyjęta z ram seksualności, po raz pierwszy przemawia podmiotowo. Włoszka w średnim wieku może być tylko wieczną żałosną kokietką - pozbawiona oręża dziewictwa, ośmieszana przez teściową, chwyta się jak brzytwy blednących uroków swego ciała - jest gorąca i gotowa, zawsze piękna - póki może - taka jest druga żona bohatera.

Poza seksem i macierzyństwem jest jeszcze jedna funkcja i namiętność, którą podzielają obie płci - gotowanie! - łączy i godzi płci, To właśnie ojciec uczy Rozę gotować, jedzeniem próbują bohaterzy przebłagać śmierć, uspokoić skołatane nerwy, zrekompensować straty. Umiłowanie jedzenia niesie ze sobą pogodzenie z własnym ciałem - nie można być zbyt chudym - trzeba smakować życie. Tego w polskiej rzeczywistości ciągle brakuje - umiłowania uczt zmysłowych i słońca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji