Artykuły

Widz też chce mieć głos

Na marginesie prapremiery "komediodramy" Norwida - "Aktor" drukowaliśmy już na łamach "Dziennika Bałtyckiego" naszą recenzja pióra red. Marka Dulęby.

W niniejszym artykule ponownie powracamy do tego tematu w innej wersji. Chcemy w ten sposób dać wyraz niekrępowania dyskusji, do której zapraszamy czytelników.

RED.

OBEJMUJĄC 1. X. 1958 r. kierownictwo artystyczne teatru "Wybrzeże" dyr. Hubner stanął przed niełatwym zadaniem. Widz był zrażony do beznadziejnej nudy, ziejącej do niedawna ze sceny i zaczął zapełniać halę sportową na organizowanych przez Teatr Powszechny szmirowatych składankach oraz coraz bardziej psuł sobie smak, uczęszczając na operetkę. Toteż do teatru wracał ostrożnie, z namysłem. Ale wracał.

Wiele pouczających spostrzeżeń można poczynić, przeglądając statystykę biletów, sprzedanych na poszczególne sztuki. (Dane posiadani za czas od l. X. 58 do 1. X. 59). Pierwszą wystawioną za nowej dyrekcji sztukę "Nie będzie wojny trojańskiej" powtarzano 37 razy przy przeciętnej frekwencji 233 osób na przedstawieniu. Następna sztuka - "Niezastąpiony Crighton" doczekała się 31 powtórzeń, przy czym frekwencja wzrosła do 272 osób. "Poskromienia złośnicy" grano aż 41 razy przy przeciętnej 312 osób, rewelacja sezonu "Zbrodnia i kara" utrzymywała się na scenie przez 36 wieczorów dając średnią 317 osób, "Kapelusz pełen deszczu" grano 39 razy przy przeciętnej 470 widzów, zaś "Kordiana" 36 razy przy średniej frekwencji 526 osób.

Linia wstępująca jest zupełnie wyraźna. Dyr. Hubner mozolnie, ale konsekwentnie przywracał zaufanie widza do teatru. Jego konta nie obciąża to, że przejętą po poprzednim sezonie sztukę "Słonce krąży dokoła ziemi" grano przy przeciętnej wynoszącej zaledwie 172 osoby, ale że "Sierpniowa niedziela" gromadziła przeciętnie 188 widzów, a "Maszyna do liczenia" nawet 130 - to są minusy, które musimy postawić przy wysokim stopniu, na jaki u nas zasłużył swoją działalnością.

OSTATNIO w Gdyni odbyła się premiera (przepraszam, prapremiera!) "komediodramy" Norwida "Aktor". Sztuka, napisana przed stu niemal laty, nie była dotychczas nigdy grana. Żaden dyrektor teatru w ciągu stu niemal lat nie podjął się ryzyka wystawienia na scenie utworu tak niescenicznego i tak trudnego do zrozumienia. A przecież niejedna "niezrozumiała" sztuka ukazała się na scenie. Widocznie tu ryzyko było jeszcze większe, niż przy tamtych, jeszcze mniejsza szansa uzyskania jakiegoś, choćby minimalnego efektu.

Czyżby "Aktora" niesłusznie zapoznano? I czy chodziło tylko o znalezienie jej odkrywcy? Gdyby tak było, to kto powinien ją odkryć? Wydaje mi się, że powołane są do tego teatry. A raczej powołany do tego teatr. Ale koniecznie w stolicy. Jeden z kilkunastu tam istniejących. Niewielki kameralny teatr eksperymentalny. Przeznaczony dla niewielkiego grona uczonych norwidologów, lub smakoszów literackich, których w stolicy jest z pewnością niezliczenie więcej, niż w pozbawionym uniwersytetu Gdańsku.

Na premierze - zgromadzona była publiczność "premierowa", a więc bardziej z teatrem obyta, niż przeciętny mieszkaniec Wybrzeża. A trzeba było posłuchać rozmów kuluarowych. Dosłownie nikt z zapytywanych przeze mnie osób nie mógł stwierdzić, że rozumie o co chodzi, że sztukę "przeżył" lub odniósł jakieś wrażenie artystyczne. Owszem, podziwiał grę aktorów, chociaż nie bardzo się orientował w tym co mówią, podziwiał olbrzymi wkład ich pracy i współczuł im, bo przykro jest widzieć, jak czyjeś praca nie przynosi owoców.

W pewnym momencie zadałem sobie pytanie: co by było, gdybyśmy zapełnili widownię paru setkami stoczniowców? Czy zachęciłaby ich do chodzenia do teatru? Sądzę raczej, że skutek byłby przeciwny. Przedstawianie to wzmogłoby frekwencję na operetce i "składankach". A teatrowi "Wybrzeże" nie o to chyba chodzi!

Słabą pociechą jest, że na premierę sprzedano niewiele więcej ponad 100 biletów, więc niewiele osób przedstawienie od uczęszczania do teatru odstraszy. Ale spróbujmy jakoś zbilansować aktywa i pasywa tej imprezy. Po stronie ma widzimy - magiczne słówko "prapremiera" świadczące o odwadze kierownictwa i tyle tylko. Po stronie winien: zmarnowany wielki wysiłek reżysera i całego zespołu, zniechęcenie widzów do teatru i... dziurę w repertuarze. Bo skoro sztukę wystudiowano - trzeba ją grać choćby przy pustej widowni, bo innej w tym czasie przygotować nie można było.

CASUS "Aktora" jest niepokojący z innego jeszcze powodu. Wdaje mi się, że świadczy on o wypaczonym rozumieniu zadań teatru na Wybrzeżu. Chodzi tam przecież o to, aby krąg ludzi, dla których teatr staje się potrzebą dnia powszedniego, rozszerzał się, a nie zwężał. Trzeba więc dawać sztuki - dobre bez taryfy ulgowej! - które tę publiczność dla teatru są w stanie zwerbować. I tu wynika kwestia podstawowa - zagadnienie repertuaru.

Czyżby naprawdę był aż taki brak repertuaru klasycznego, że trzeba było sięgać po "Aktora"? Czyżby dla aktorów (przez małe a) nie byłoby dużą satysfakcją, dla widzów dużym przeżyciem zobaczenie sztuk Zapolskiej, Perzyńskiego, Rittnera, Bałuckiego? Czyżby nasz widz nie poszedł tłumnie na Moliera tak jak tłum nie szedł na Szekspira, jak tłumnie szedł na "Balladynę", czy "Cyrulika sewilskiego"? Czy sztuki Iwaszkiewicza nie zrobiłyby lepszej roboty, niż "Dominik"? Oczywiście jest to sprawa dyskusyjna. I o to właśnie chodzi, że widz chciałby również wziąć udział w tej [brak fragm. tekstu].

BYŁ w swoim czasie taki zapomniany dziś zwyczaj, że po premierze odbywała się bezpośrednio dyskusja. Dawało to dobre rezultaty. Może by tę praktykę wznowić? Nie wiem dokładnie czyja wola decyduje o wyborze tej czy innej sztuki dla teatru "Wybrzeża" - jednoosobowa dyrektora, czy zbiorowa rady artystycznej? Nie wiem również, czy taka rada jeszcze istnieje, bo wiem, że w swoim czasie istniała. Czy nie byłoby celowe reaktywowanie jej?

Rzucam tych kilka myśli nie jako krytyk teatralny, bo krytyką się nigdy zawodowo nie parałem, ale jako widz, uczęszczający chętnie do teatru i jako człowiek, któremu zależy na tym, aby te przeżycia, których mu teatr dostarczył, stały się udziałem jak największej ilości ludzi.

A działalność dyrektora Hubnera na stanowisku kierownika artystycznego teatru "Wybrzeże" oceniam bardzo wysoko. Jak już powiedziałem, postawiłem mu wysoką notę z minusami. Chciałbym te minusy jak najszybciej przekreślić pionową kreską. Byłaby piątka z plusami. Stopień, który jak wiadomo, w normalnej szkole można uzyskać tylko na lekcji religii. U nas u księdza, w innych szkołach od popa, czy pastora. Byłby to pierwszy wypadek postawienia takiej noty przez osobę jak najdalszą od problemów teologicznych.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji