Dawne czasy
,,Dawne czasy'' to sztuka, w której napięcie wytwarza przestrzeń między słowami. Wszystko rozgrywa się w czasie owych pauz, zawieszeń głosu, ciszy, będącej piekłem namiętności i wspomnień. Jeśli słowa precyzyjne i celne zastąpimy absolutną głuchotą językową tłumacza (B. Taborski); wolną przestrzeń wypełnimy tzw. znaczącymi spojrzeniami pań, by nawet debil nie miał wątpliwości, iż rzecz dotyczy spraw damsko-damskich, to i o ciszę możemy być niespokojni. Zaskrzypią krzesła na widowni, a wrażliwy recenzent p. Hausbrandt ścierpnie, że już, zaraz, za chwilę p. Mikołajska (Anna) rzuci się na p. Mrozowską (Kate) z okrzykiem: Daj buzi, Kasiu!
Cóż zostało z Pintera, cóż ocalało z jego intencji? Nic albo nic... Rozumiem, że specyfika u nas inna: wzajemne oddziaływanie na siebie obu pań należało silniej zaakcentować w Warszawie niż w Londynie. Chyba jednak nie w ten sposób i nie kosztem autora. Nonsensem jest również przypominanie sobie przez 40-letnich bohaterów piosenek z lat młodości. Okazało się, iż w latach pięćdziesiątych największymi szlagierami był ,,Mały gigolo" i pieśń "Mała kobietko, czy wiesz..." Mała kobietka może tego nie wiedzieć, ale kierownik muzyczny Teatru Współczesnego powinien ostrzec reżysera przed blamażem. A może to nie jest niedopatrzenie, tylko twórcze włączenie się Teatru Współczesnego w nurt eksperymentów? Jeśli tak, to wolałbym, aby ze sceny rozbrzmiewały ,,Wozy kolorowe". Też byłoby bez sensu, ale melodia żywsza.
Poza tym zobaczyliśmy wszystko ze znakiem Q. Grali świetni aktorzy, reżyserował Erwin Axer, scenografię zaprojektowała Ewa Starowieyska. Dlaczego więc impreza zakończyła się klęską? Podejrzewam, iż jest to kryzys pewnej formuły robienia przedstawień. Kryzys perfekcjonizmu. Kryzys teatru, który wypadł z rytmu swego czasu.
Ocalić teatr dawny, teatr ,,czysty" przed wpływami życia można tylko wtedy, gdy zamknie się go w szklanej kuli.
A kto dziś uwierzy, iż szklane kule służą sprawie przyszłości...