Artykuły

Tylko dla pań

LONDYŃSKA prapremiera "Do­zorcy", drugiej z kolei pełno-spektaklowej sztuki Harolda Pintera (w Warszawie wystawił ją teatr Ateneum z niezapomnia­nym Jackiem Woszczerowiczem w roli tytułowej), wzbudziła w środowi­skach artystycznych falę ożywionych dyskusji. I nic dziwnego, jako że wieloznaczna twórczość tego wybit­nego dramaturga, jednego z czoło­wych reprezentantów generacji "młodych i gniewnych", zawsze dawała pole różnorodnym interpretacjom, preteksty do sporów i okazje dla komentarzy. Dość, że gdy wszystkie co modniejsze systemy filozoficzne zo­stały już spożytkowane przez zabie­rających głos, a końca dyskusji o znaczeniu sztuki nie było widać, spotkał przypadkowo Pinter znanego dramaturga i scenarzystę - Terenca Rattigana. Oświadczył on Pinterowi, że rozszyfrował ukryty sens "Dozorcy" i wie już, że chodzi tu o Boga-Ojca, Ducha Świętego i Syna Bożego. Pinter spojrzał, zamyślił się chwil­kę i odrzekł: bardzo możliwe, cho­ciaż mnie się zdawało, że jest to historia o starym włóczędze i dwóch braciach.

Na scenie Teatru Współczesnego re­żyser znany z wnikliwych i subtelnych analiz tekstowych - Erwin Axer - wystawił ostatnie dzieło Harolda Pintera - "Dawne czasy". Sztukę poprzedziła fama londyńskiej prapremiery w Aldwych Theatre (reżyseria Peter Hall, w roli Anny wystąpiła żona autora, świetna aktorka Vivian Merchant) oraz bogate komentarze dotyczące subtelnych podtekstów i wnikliwych spostrzeżeń jakie zawarł w dramatycznym tekście autor z "młodego i gniewnego" daw­no wyrosły na gwiazdę pierwszej wielkości.

Recenzenci londyńscy wskazywali, że w "Dawnych czasach" do pełnego wy­razu dochodzi sprawa dwuznaczności pamięci, że Pinter ukazuje troje ludzi, których życie dawno zatrzymało się, a teraz szukają oni potwierdzenia do­świadczeń, które zwiędły, wspomnień sprowadzonych do banalnych szczegó­łów i pustki tego co zapomniane. Zresztą i tu jest wszystko - podobnie jak w innych dramatach tego autora - niepewne, względne. Nie wiadomo nawet, czy wizyta Anny u Kate i jej mę­ża dochodzi do skutku, czy jest to je­dynie wyobrażenie tej wizyty, marzenie o niej, nie wiadomo co łączyło ongiś te dwie kobiety, nie wiadomo nawet, czy Anna jeszcze żyje. Słowem, aneg­dota dramatu znajduje się w "stanie nieważkości", a w końcu idzie o to, co jest w człowieku, a nie wokół niego. To ostatnie jest bowiem o tyle ważne o ile wpływa na osobowość, na kształ­towanie się naszego "ja".

Być może, że przedstawienie "Daw­nych czasów" w teatrze Współcze­snym miało służyć rozważaniom na temat wartości kreacyjnej ludzkiej pamięci, a zarazem jej zwodniczej niedoskonałości. Być może, że chodzi­ło o myśli głębokie i niezwykle od­krywcze (poważną wskazówką jest w tym względzie program teatralny pe­łen takich sugestii), ale na scenie zo­baczyliśmy zupełnie coś innego. Na scenie były dwie panie, z których jedna wspominała czasy minionego wspólnego życia, dość natarczywie akcentując, że miałaby ochotę po­wrócić do onegdajszych intymności "między nami kobietami" oraz pan dość zazdrosny o lesbijską przeszłość swojej żony. To, co u Pintera za­znaczało się subtelnie między wier­szami dramatu - zostało obnażone i wyciągnięte na plan pierwszy. Aluzje zastąpiono dosłownością. Są sceny, w których ogarnia lęk czy już, zaraz, Anna (Halina Mikołajska), nie mo­gąc opanować swych brzydkich skłonności, nie rzuci się na Kate (Zofia Mrozowska) nie tylko na oczach jej męża - Deeley'a (Czesław Wołłejko), ale i 426 zgromadzonych na widowni warszawiaków. Można uważać, że skoro niejednokrotnie prezentowano nam w teatrach eroty­kę męsko-męską, dlaczegóż by nie miano pokazywać jej wariantu damsko-damskiego? Zwłaszcza w trosce: o pełne i ostateczne równouprawnie­nie kobiet. Tylko, że dla takiej "rewolucji seksualnej" nie trzeba sięgać po Pintera.

Trójka występujących aktorów za­prezentowała trzy rożne style gry. Zofia Mrozowska - tajemnicza, subtelna i skupiona, była najbliższa chyba bohaterki "Dawnych czasów ". Ta świetna aktorka miała przejmujące sceny (choćby wielki, końcowy monolog), cóż kiedy ze swoją rolą była sama. Opanowana histeryczną namiętnością Anna - Haliny Mikołajskiej przybyła tu z innego repertuaru, innego świata, innej konwencji. Miało się chwilami wrażenie, że nagle pojawił się ktoś ze Strindberga i nie bardzo wiadomo co z nim począć w pinterowskim świecie. Czesław Wołłejko potraktował swą rolę charakterystycznie na pograniczu komedii i byłby niewątpliwie świetny, gdyby działo się to w innej sztuce, a w każdym razie przy innym ustawieniu jego partnerek. Świetny reżyser, trójka znakomitych aktorów, wybitny scenograf, nie mówiąc już, że autor o renomie świa­towej, a w sumie niewypał! Jakąż loterią jest ten teatr, jakim hazardem, jaką wielką niewiadomą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji