Potęga ciemności
TYTUŁ sztuki Lwa Tołstoja "Włast` t'my" tłumaczony był u nas różnie: "Ciemna potęga", "Potęga ciemnoty" itp. Na
afisz warszawskiego Teatru Współczesnego sztuka trafiła jako "POTĘGA CIEMNOŚCI" . To wprawdzie "jeszcze nie to", ale znacznie bliżej idei utworu niż tytuły poprzednie. Pomocne winno być tu motto oryginału, zaczerpnięte z Ewangelii św. Mateusza "Jeśli oko twoje gorszy cię...". Nie chodzi oczywiście o jego dosłowność, lecz o to, że idea sztuki wyprowadzana jest właśnie z Ewangelii: Tołstoj ukazuje w tej ponurej tragedii chłopskiej najpierw dojrzewanie parobka Nikity do grzechu a potem jego dojrzewanie do pokuty. Jeszcze jeden wariant Niechludowa.
A więc nie - jak u Dostojewskiego - "Zbrodnia i kara", lecz "grzech i pokuta", upadek i zmartwychwstanie. Erwin Axer jest w realizacji "Potęgi ciemności" bardzo bliski, niekiedy wręcz wierny Tołstojowi. W klimacie przedstawienia, w jego nadrzędnej idei organizującej tworzywo dramatyczne - w aktorstwie, w muzyce, w scenografii wreszcie (dominujący akcent: obecna przez cały czas w centralnym punkcie sceny ikona z surową twarzą Chrystusa).
Tragedia liczy 5 aktów. Axer niewiele skreślił tekstu: przedstawienie trwa trzy godziny i kwadrans. W Teatrze Współczesnym można siedzieć całą noc. Każde dzieło reżyserskie Axera i aktorów jego teatru wpisuje się do dziejów powojennej sceny polskiej. A jednak konwencja współczesnej rekonstrukcji XIX-wiecznego rosyjskiego dramatu psychologicznego przy naturalistycznym niekiedy wygrywaniu wszystkich point psychologicznych i rodzajowych, pociągająca za sobą zwolnienie tempa - miejscami nuży. Nie wiem, czy można to grać inaczej, czy znalazłaby się jakaś formuła moralitetu współczesnego, Axer jest artystą mądrym i doświadczonym i nauczył nas, recenzentów, zaufania do siebie.
Nawet jeśli spektakl czasami nuży - satysfakcjonuje, obok jego wyrazistej idei, wirtuozeria większości wykonawców: Haliny Mikołajskiej (jeszcze jeden mistrzowski portret starej kobiety - tu: podżegającej do zbrodni, chciwej na pieniądze staruchy Matriony - skreślony oszczędnie a wyraziście, dojmujący w tej kwintesencji "ciemności"). Teresy Lipowskiej (debiut na scenie Teatru Współczesnego tej zbyt jednostronnie przez wiele lat ukazywanej artystki o dużej - jak się okazało w roli Anisji - skali dramatycznej wyrazistości, dyscyplinie, inteligencji), Tadeusza Łomnickiego (który co prawda niekiedy zbyt ostentacyjnie demonstruje swój mistrzowsko opanowany warsztat aktorski zwłaszcza w operowaniu głosem, w roli tytułowej parobka Nikity ukazuje wszystkie stopnie i odcienie jego drogi od lekkomyślności do zbrodni i od zbrodni do ekspiacji), Henryka Borowskiego (wzruszająca, chciałoby się powiedzieć "ewangeliczna" postać ojca Nikity, Akima, bezradnego pokornie i samotnego wśród tej "ciemności" i zwycięskiego jednak pod koniec w scenie pokajania się syna - w tej właśnie chyba postaci wyraziła się najpełniej ewangeliczna idea utworu), Józefa Nalberczaka (pełną gamą ostrych środków ekspresji ukazany dramat chorego, zdradzanego przez żonę gospodarza Piotra), Poli Raksy (dobrze wystudiowana, trudna postać 10-letniej jego córki Aniutki, która jak chybotliwy płomyczek rozjaśnia od czasu do czasu ponury klimat utworu i spektaklu, Barbary Sołtysik (z większą niż u innych wykonawców powściągliwością ukazuje dramat uwiedzionej przez Nikitę Maryny).
Geniusz Tołstoja, drążąc bezlitośnie i dociekliwie ludzkie wnętrza w głąb aż po najciemniejsze i najbardziej zawiłe kondygnacje, uratował temat przed piętnem kryminalnego kiczu z podwórkowej ballady; dostrzegł człowieka na dnie upadku i uwierzył w jego odrodzenie. Teatr uczynił bardzo wiele, by tę najważniejszą prawdę o ludzkim upadku i odrodzeniu, przywaloną całą tą rupieciarnią z rekwizytorni melodramatycznego "kryminału" - unieść wysoko jako rzecz zawsze cenną, rozświetlającą również ciemności naszego czasu.