Artykuły

Człowiek w czarnym borsalino

Tę łatwą do zapa­miętania twarz o wyrazistych, zde­cydowanie mę­skich rysach, zna cała telewizyjna Polska. Roman Wilhelmi - wzięty aktor warszawskiego Teatru "Ateneum" najczęściej jest obsadzany w rolach "czar­nych charakterów". Wielokrot­ny morderca i współuczestnik wielu przestępstw w dziesiąt­kach już chyba spektakli "Ko­bry" - obecnie, z woli Stefa­na Żeromskiego i reżysera fil­mowego Waleriana Borowczy­ka, dopuści się odrażających czynów jako nikczemny ban­dzior Pochroń w ekranizacji "Dziejów grzechu". A w po­niedziałkowym Teatrze TV udusił kochającą i wierną żo­nę jako szekspirowski Otello.

- Czy nie ma pan już dość tych wszystkich zbrodni, ja­kie każą panu popełniać reży­serzy teatralni, filmowi, tele­wizyjni? Czy nie jest panu ciasno w szufladce z etykietą "bohater negatywny"?

- Ależ to są świetne role. Z aktorskiego punktu widze­nia znacznie ciekawsze niż mdłe zazwyczaj postacie bohaterów pozytywnych. Może gdy­bym grał tylko w "Kobrach" stałoby się to w końcu nudne, chociaż nie powiem, że nudzi­łem się występując w serialach Durbridge'a czy widowiskach kryminalnych Quentina. Ale jest przecież także poniedział­kowy Teatr TV, w którym "zaliczyłem" m. in. atrakcyjne role w sztukach: "Miłość i gniew" Osborne`a, "Zamek w Szwecji" Saganki, "Czekając na Godota" Becketta. Udział w tych spektaklach dał mi wiele satysfakcji. Najważniej­szą rzeczą jest stanowić zde­cydowaną osobowość aktorską. Wiem coś o tym z własnego doświadczenia. Kiedy po ukoń­czeniu szkoły teatralnej rozpo­cząłem pracę w "Ateneum" - byłem nijaki. Ani młodzieżo­wiec, ani dorosły mężczyzna. Nie tak, jak Olbrychski... Sku­tek był taki, że chociaż dy­rekcję teatru objął wówczas mój profesor w warszawskiej PWST Bardini, który zaanga­żował cały rocznik absolwen­tów - "piekielnie utalentowa­nych", - jak twierdził - przez kilka sezonów grałem tylko nędzne epizody. Nawia­sem mówiąc z tego naszego roku "piekielnie utalentowa­nych", a było nas 23 osoby, czynnie pracuje do dziś w za­wodzie aktorskim tylko kilku kolegów - Józef Duryasz, Henryk Boukołowski, Henryk Bista, a nie została w teatrze ani jedna koleżanka.

- Mnóstwo młodych dziew­cząt i chłopców marzy o tym zawodzie. Może więc opowie pan o swojej drodze na sce­nę.

- I ja także marzyłem o zo­staniu aktorem jeszcze w la­tach szkolnych. Bardzo lubi­łem mówić wiersze. Wygrałem konkurs recytatorski w po­znańskim radiu (Poznań - to moje rodzinne miasto). Nie mając jeszcze matury, poszedłem do szkoły instruktorów ruchu amatorskiego, a po jej ukoń­czeniu postanowiłem stanąć do eliminacyjnego egzaminu kan­dydatów do szkoły aktorskiej, urządzonego w poznańskim Teatrze Polskim. Miałem wte­dy pecha, który prześladował mnie przez długi jeszcze czas. Na dzień przed egzaminem po­twornie spuchła mi gęba od bolącego zęba. Myślałem, że już wszystko przepadło, ale kiedy stanąłem przed komisją, w której zasiadał znakomity aktor - Henryk Borowski, dostałem "natchnienia bożego" i jakoś mi się ta spuchnięta gęba otworzyła. Kiedy szczę­śliwie wyrecytowałem "Grób Agamemnona" Borowski za­kwalifikował mnie na obóz przygotowawczy dla kandydatów na studia aktorskie. Dwa dni przed decydującym egzaminem opuchlizna zeszła. Zda­łem, zostałem przyjęty do PWST. Byłem jednak pechow­cem. Po pierwszym roku stu­diów, miałem w czasie waka­cji poważny wypadek drogowy na rowerze. Groziła mi ampu­tacja mocno potrzaskanej le­wej ręki. Pół roku przeleża­łem w szpitalu. Uratował mi tę nieszczęsną rękę, którą do dziś mogę podnieść tylko do wysokości barku, młody le­karz. Wróciłem na studia, ukończyłem je z dobrym wyni­kiem. Moją dyplomową pracą aktorską była główna rola mę­ska w szkolnym przedstawie­niu sztuki Williamsa "Tram­waj zwany pożądaniem"-rola Stanleya Kowalskiego. To był mój pierwszy negatywny bo­hater. Prymitywny brutal gwałcący siostrę własnej żo­ny. A potem "Ateneum" i długie czekanie; na znaczącą ro­lę - także po powrocie dy­rektora Warmińskiego. Kiedy ją wreszcie otrzymałem była to wielka wspaniała ro­la Murzyna-Wioski w sztuce Geneta "Murzyni", rola szalenie bogata, od śmiechu do płaczu - kiedy ukazały się świetne recenzje, przed­stawienie zeszło z afisza po kilku zaledwie prezentacjach. To był chyba również mój pech. Nareszcie jednak zosta­łem dostrzeżony w teatrze. Zacząłem grać. Dwie duże ro­le w sztukach Krzysztofa Choińskiego: "Krucjata" i "Nocna opowieść", znakomi­tą rolę Duperaisa w głośnej inscenizacji Konrada Swinarskiego sztuki Weissa "Marat-Sade" (pełna nazwa tego utworu jest bardzo długa), a nieja­ko ukoronowaniem moich osiągnięć scenicznych stało się powierzenie mi przez reżyse­ra Macieja Prusa tak odpo­wiedzialnego zadania, jak ty­tułowa rola w dramacie Ibse­na "Peer Gynt". Krytyka nie oszczędzała mnie. Ukazały się recenzje, które mnie nie­mal załamały. Ale, gdy za pół torą roku wystąpiliśmy z "Peer Gyntem" na międzyna­rodowym festiwalu w kraju autora - Norwegii, w mieście Bergen - otrzymałem znako­mitą prasę. Była nawet pro­pozycja, aby Prus zrealizował tę sztukę w jednym z norwe­skich teatrów z moim gościn­nym występem.

- Jaki jest pana stosunek do aktorstwa?

- Uważam, ze w aktor­stwie trzeba mieć przede wszystkim poczucie humoru na swój temat. Nie bać się swoich słabości, ułomności, wad. W pewnym momencie spojrzałem na siebie z boku i śmiać mi się teraz chce z moich dawnych egocentrycz­nych ambicji. Zrozumiałem, że nie tylko ja się liczę, ale także moi partnerzy, zespół. Największym niebezpieczeń­stwem, jakie grozi aktorowi, jest pycha. Jeśli uwierzy w swoje gwiazdorstwo - będzie to początkiem regresu.

Roman Wilhelmi w prywat­nym kontakcie jest zaprzecze­niem swojej aktorskiej oso­bowości. Cechuje go ujmu­jąca bezpośredniość. Gdy kończyliśmy prawie trzygodzin­ną rozmowę, powiedział: - To nieważne, czy pani coś o mnie napisze. Wystarcza, że się nam tak dobrze, i miło rozmawiało.

To, że Wilhelmi mało, jak z tego wynika, dba o publicyty - też coś mówi o tym aktorze, którego wszyscy chy­ba lubimy, chociaż grywa ty­py spod ciemnej gwiazdy, i to nad wyraz sugestywnie.

Jeśli będąc w Warszawie, spotkacie na ulicy mężczyznę w czarnym borsalino - może to być Roman Wilhelmi, który nosi taki właśnie kapelusz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji