Artykuły

Maria Stuart

Spektakl ten ma dwa wielkie walory: kreacje HALINY MIKOŁAJSKIEJ i ZOFII MROZOWSKIEJ oraz przekład WITOLDA WIRPSZY. Stare tłumacze­nia "Marii Stuart" bardzo się już zestarzały i właści­wie nie nadają się do gra­nia. Przekład Wirpszy wy­śmienity poetycko, świet­nie dźwięczący w ustach aktorów - na nowo przy­wraca polskiej scenie tę ro­mantyczną tragedię.

Reżyseria ERWINA AXERA oraz scenografia EWY STAROWIEYSKIEJ ogra­niczają się w gruncie rze­czy do stworzenia najlep­szych warunków dla uwy­puklenia dwóch prowadzą­cych ról - Marii i Elżbie­ty. Puste pudło sceny wy­łożone malowidłami przy­pominającymi stare gobe­liny, minimalna ilość rek­wizytów, nie narzucające się oku widza kostiumy ak­torów, i na tym stonowa­nym tle dwie rywalizujące królowe, pyszna, kolorowa jak wielka groźna papuga Elżbieta I i jej wspaniała przeciwniczka Maria Stu­art.

Tragedia Schillera dale­ka jest od precyzji history­cznej. To płomienna, peł­na patosu i wielosłowia pieśń o pięknej królowej Szkocji, która przegrała walkę o angielską koronę i po prawie dwudziestu la­tach więzienia została ska­zana na topór. Poeta nie­wiele uwagi poświęca ra­cjom politycznym obu przeciwniczek. Nie to jest ważne, lecz ich portrety psychologiczne (zresztą także niezbyt zgodne z oryginałami). Schillerowska Maria Stuart jest po prostu egzemplifikacją ro­mantycznego ideału kobie­ty - piękna, szlachetna, odważna, zakochana i nie­szczęśliwa; Elżbieta jest słaba, zazdrosna, mściwa, raczej sprytna niż mądra, nie umie zdecydować się na "tak" lub "nie", wiecz­nie odwołuje swoje decy­zje, wiecznie się waha, la­wiruje. W przedstawieniu w warszawskim Teatrze Współczesnym dzięki Hali­nie Mikołajskiej akcenty zostały przesunięte. Na pierwszy plan wysuwa się grana przez nią Elżbieta. Mikołajska dała swojej Elżbiecie takie bogactwo odcieni, tak wyraziście pokazała pokrętne wnętrze i kobiety i królowej, że rola jej zdecydowanie dominuje w spektaklu.

Z Schillerowską "Marią Stuart" dzieje się bowiem tak, że rywalizują w niej nie tylko dwie królowe lecz i dwie aktorki. Wydaje się, że Mikołajskiej przyszedł w sukurs także i czas, w którym niewiele zrozumie­nia znajdują przegrywające białe anielice. Skomplikowana, niejednoznaczna, pełna kompleksów Elżbie­ta wydaje się nam dziś bardziej interesująca niż skrojona na miarę roman­tycznych bohaterek Maria. Mrozowska jest świetną aktorką i to, co zostało po­wiedziane powyżej nie przynosi jej ujmy. Zagrała Marię Stuart czysto i pięk­nie; w drugim akcie, kie­dy nieszczęsna królowa Szkocji szykuje się do ostatniej drogi - ma akcen­ty przejmujące prawdzi­wie. Być może brak jej trochę tego wewnętrznego żaru, który daje blask ro­li i rozgrzewa widzów, re­kompensuje to jednak subtelnością rysunku psycho­logicznego i wielką kultu­rą aktorską.

Mikołajska stworzyła po­stać z pogranicza groteski. Jest brzydka, wspaniale i okropnie bez gustu ubrana, jakby cofnięta w siebie, z twarzą wyrażającą co naj­wyżej osłupienie rozmia­rem i zakresem komplika­cji, przed jakimi stawia ją zarówno władza jak i jej własny charakter; pozornie bezwolna lecz w rzeczywi­stości stale sprężona do skoku, do rzucenia się na ofiarę. Mikołajska kapital­nie pokazuje drapieżność Elżbiety i jej wysiłki, że­by to ukryć przed okiem otoczenia. Ręce jej drżą z powstrzymywanej ochoty pozbycia się Marii Stuart, ale boi się potępienia świa­ta i stąd tyle wahań, które mają uchodzić za konflikt sumienia z koniecznościami racji stanu. Natomiast sekretarza Davisona skazu­je za wykonanie swego rozkazu z jawną satysfak­cją. Sprawia jej to podwój­ną przyjemność - zrzuca z siebie odpowiedzialność za wykonanie wyroku na Marii i daje upust hamo­wanym instynktom. Jej Elżbieta to nieodrodna cór­ka krwawego Henryka VIII i awanturnicy, która skończyła pod toporem - Anny Boleyn.

Mikołajska buduje swoją Elżbietę środkami jakby z Witkacego czy Gombrowi­cza i zdumienie ogarnia, że mieści to wszystko w sztuce romantyka Schil­lera. Widzieliśmy wpraw­dzie podobne próby w "Fantazym" naszego włas­nego romantyka - Sło­wackiego. Hanuszkiewicz w Warszawie i Swinarski w Krakowie pogłębiali iro­niczną wymowę tego dzie­ła prowadząc aktorów na granicy groteski. Ale były to w określony sposób po­myślane całe spektakle. Mikołajska sama, w przed­stawieniu raczej tradycyj­nym, tworzy skomplikowa­ną, wieloznaczną konstruk­cję, daleką od tak zwanego "realistycznego" stylu gry aktorskiej i odnosi zwycię­stwo. To pięknie zagrana rola, chyba jedna z najcie­kawszych w jej dorobku aktorskim.

Prócz dwóch protagonistek mamy jeszcze do od­notowania kilka ciekawie zagranych ról - JAN KRECZMAR - interesują­cy George Talbot, HEN­RYK BOROWSKI - Wil­helm Cecil, JÓZEF NAL-BERCZAK (Paulet), CZE­SŁAW WOŁŁEJKO (zbyt ostentacyjnie nonszalancki Dudley), PIOTR FRON­CZEWSKI (Mortimer).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji