Artykuły

JARNUSZKIEWICZ rozmawia z Anną Schiller

MARCIN JARNUSZKIEWICZ: Czy Pani widziała "Balladynę"?

ANNA SCHILLER: Tak, dlaczego Pan pyta?

M. J.: Niedawno zgłosił się do mnie ktoś z prasy po wywiad, ale w trakcie rozmowy okazało się, że nie był na przedstawieniu. Wobec moich wątpliwości, stwierdził, że wcale mu to niepotrzebne.

A. S.: I co się stało - co się stało z tym "wywiadem"?

M. J.: Nie został wydrukowany, ale to już z innych względów.

A. S.: Nie zmartwiło to Pana? Na początku kariery reklama się przydaje.

M. J.: Reklama reklamą, ale jednocześnie trzeba z niej mieć też jakąś satysfakcję.

A. S.: Skąd się Pan wziął w Teatrze Narodowym?

M. J.: Wziąłem się stąd, że po prostu tam poszedłem i zaproponowałem realizację mojego dyplomu. Na Akademii zrobiłem dyplom "Wnętrze teatru jednego aktora". Było to coś w rodzaju maszyny do grania.

A. S.: Ale to nie zostało wykorzystane w "Balladynie".

M. J.: Nie zostało wvkorzystane dlatego, że nie to Hanuszkiewicza zainteresowało. Zainteresował go, jak sądzę, pewien typ myślenia scenograficznego.

A. S.: Jakby Pan scharakteryzował ten typ myślenia?

M. J.: Najprościej mówiąc chodziłoby mi o scenografię, która nie jest wartością sama dla siebie, która nie zdobi i której cechą nie jest ilustracyjność opisowa. Chodzi mi o znalezienie literackości niedosłownej która byłaby metaforą przestrzenną, istniejącą w ścisłym związku z funkcjonowaniem aktora. Scenografia, która określa nastroje a nie konkretność sytuacji. Z punktu widzenia reżysera można by to określić w ten sposób, że jest to scenografia, która nie istnieje niezależnie od inscenizacji i nie jest konkurencją dla aktorów.

A. S.: W "Balladynie" jednak ta scenografia czy też "architektura" wywołuje nastrój cyrkowej pustki. A efekt taki, że wielu widzów jest poszkodowanych, bo nie mogą wszystkiego zobaczyć.

M. J.: Owszem, najlepiej jest jak się widzi wszystko razem; to było możliwe z pierwszego balkonu. Ale ja uważam, ze widoczność była wszędzie dobra, tyle, że nie ta sama.

A. S.: Po co pan dorabia ideologię? "Balladyna" jest jednowymiarowa i wymaga scenografii demokratycznej, która by z optymalnej ilości miejsc zapewniała dobrą widoczność. Chyba, że było to Panu obojętne.

M. J.: Gdyby mi było obojętne, to ta scenografia inaczej by wyglądała. Moim zdaniem warunek dobrej widoczności jest dla większości widzów spełniony. Zresztą ja nie robię scenografii do tekstu, tylko do spektaklu.

A. S.: To znaczy, że nie czyta Pan sztuki, skoro reżyser przeczytał?

M. J.: Oczywiście, że czytam, i to nieraz. Ale czytam pod tym kątem...

A. S.: Pod jakim ustawił ją Panu reżyser?...

M. J.: ...czytam i uruchamiam wyobraźnię plastyczną w tym kierunku, w jakim on uruchomił swoją. Nie dzieje się to automatycznie, wymaga to porozumienia, do którego nie zawsze dochodzi od razu. Nie ma jednorodnego spektaklu, bez jednorodnej myśli w spektaklu.

A. S.: Podoba się Panu ten spektakl?

M. J: Podoba mi się.

A. S.: Dlaczego?

M. J.: I co ja mam Pani odpowiedzieć?

A. S.: Prawdę.

M. J.: Podoba mi się dlatego, że jest to dla mnie - jako dla widza - przedstawienie żywe, że ta realizacja jest przybliżeniem "Balladyny". Pani na przykład mi mówi, że wdowa jest wzorowana na Hance Bielickiej z "Podwieczorku przy mikrofonie". A ja uważam, że pokazano Wdowę nieźle. Przecież to jest osoba prymitywna, wulgarna, bez smaku, pazerna. To wszystko jest w tekście. I dlatego ta suknia, taka bazarowa, jest z sensem, jest współczesna - dla nas.

A. S.: Dla wielu widzów pierwsza część spektaklu jest śmieszna - druga po prostu nudna.

M. J.: I ja się spotkałem z opinią, że pierwsza część jest lepsza. Być może jest tak dlatego, że ludzie łatwiej przyjmują to, co śmieszne. I kiedy im się to zabiera, ciężko im się przestawić "na serio".

A. S.: A Pan cały czas był rozbawiony?

M. J.: Mówiłem już - mnie się podoba. Jest w "Balladynie" to, co uważam za największe zalety Hanuszkiewicza. Ma on niesłychaną wyobraźnię i inwencję w jej realizowaniu, a przy tym odwagę, brak w nim tego panicznego strachu przed pokazywaniem czegoś, co trąci grafomanią. A są przecież reżyserzy, którzy brak inwencji pokrywają niby-głębią, niby-wiernością dla tekstu.

A. S.: I z takim teatrem wyobraźni i inwencji chciałby się Pan związać na stałe?

M. J.: Przez związanie się z teatrem rozumie Pani przyjęcie jakiejś ideologii za wyłączną? Że mnie interesuje tylko jeden typ teatru i przez całe życie robiłbym ten sam typ scenografii? Przecież ja bym się zanudził!

A. S.: Nawet gdyby to była Pana własna ideologia?

M. J.: Pani chce, żebym Pani wymyślił coś, co jest wynikiem praktyki paru lat doświadczeń.

A. S.: A z kim by Pan chciał zdobywać dalsze doświadczenia?

M. J.: Z Hanuszkiewiczem, z Jarockim, ze Swinarskim marzyłbym, z Perytem, z Rozenem, chętnie zrobiłbym coś dla Grotowskiego. To oczywiście nie wszyscy.

A. S.: I wykonałby Pan ich zamówienia z takim samym zaangażowaniem jak przy "Balladynie"?

M. J.: Tak, bo mimo różnic formalnych u wszystkich tych twórców odnajduję coś wspólnego, to mianowicie, że każdy z nich szuka nowych rozwiązań, każdy z nich wnosi coś nowego i coś osobistego do teatru. I właśnie teatr poszukujący, niezależnie od tego, jaką stylistyką czy estetyką się posługuje, zawsze mnie będzie interesował.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji