Artykuły

[Są tacy jak my]

Są tacy jak my

Uważam, że Adam Hanuszkiewicz w tym przedstawieniu nie pokazał wyłącznie "Balladyny" Juliusza Słowackiego, ale również kawałki z Beniowskiego i innych utworów poety. To był dla mnie cały Słowacki. Ale najciekawsza wydaje mi się inscenizacja Hanuszkiewicza, fakt, że tak odległy dramat potrafił przenieść w naszą epokę. Nasz wiek charakteryzuje się przecież olbrzymim tempem życia, automatyką, techniką. Człowiek gubi się, zatraca pewne dobre cechy, jest zmęczony i ogłuszony. W "Balladynie" jest to bardzo sugestywnie pokazane. Młodzi aktorzy, tacy jak Anna Chodakowska, Bożena Dykiel, Halina Rowicka, Mieczysław Hryniewicz, Wiktor Zborowski wydają się naszymi rówieśnikami i może dlatego tak szybko ich akceptujemy. Są tacy jak my./Wanda Myśliwiec - Klasa IV/

Uniwersalna bajka

W czasie spektaklu czułam jakąś wewnętrzną radość. Nie potrafię powiedzieć teraz dlaczego tak się stało. Może to te Hondy, może to tempo, muzyka. Nie wiem, czy pan Hanuszkiewicz chciał trafić do takiego widza jak my. Ale stworzył z "Balladyny" jakąś fantastyczną, a przy tym uniwersalną, bajkę. /Elżbieta Zachorzewska - klasa IV/

W teatrze szukam spokoju

Cenię Adama Hanuszkiewicza jako aktora, jako reżysera. Wiem, jak wiele zrobił dla teatru. Ale wydaje mi się, że w "Balladynie" trochę przeholował. Wiemy, że ten nasz wiek XX to czas, gdzie ludzie czują się zagubieni, ogłuszeni, zmęczeni. A tutaj, w teatrze, który - moim zdaniem - powinien być jakąś oazą spokoju, ciszy, te Hondy, huki. Mam tego dosyć na co dzień. W teatrze chcę naturalnie coś przeżyć, ale także odetchnąć, oderwać się od codzienności. W "Balladynie" zobaczyłem to samo, co na ruchliwej ulicy. Motocykle, pijani, awantury. Nie tego oczekiwałem. /Mirosław Mikołajczuk - klasa IV/

Czułam niesmak

Chętnie chodzę do teatru Hanuszkiewicza, bo zawsze jestem czymś zaskakiwana, zawsze jest tam coś nowego. Po pierwszym akcie "Balladyny" wyszłam na przerwę z uczuciem niesmaku. To sprawił Siemion w roli Grabca - ciągle pijany, błaznujący, w koszulce z wydrukowanym Hendrixem, w apaszce; był odrażającym typem z marginesu społecznego. Takich pijanych widzimy codziennie na ulicy, po co pokazywać ich w teatrze? Moim zdaniem, nie powinno się też pokazywać tych scen łóżkowych pomiędzy Grabcem a Goplaną. Dla mnie to była bardzo niesmaczna scena. /Danuta Gujska - klasa II/

Balladyna-nowoczesna dziewczyna

Można czuć niesmak, uważać, że pijanych nie powinno się pokazywać na scenie, ale to jest przecież teatr, który pokazuje naszą współczesność, chociaż sztuka jest klasyczna. Jeżeli ma być to obraz prawdziwy, to muszą się w tym spektaklu znaleźć takie właśnie sceny. Balladyna to też bardzo nowoczesna dziewczyna, a nie tylko postać z dramatu Słowackiego. Ta dążność do zdobycia pieniędzy za wszelką cenę jest przecież cechą, która charakteryzuje wielu współczesnych ludzi. A stosunki rodzinne pomiędzy matką a córką, czy tak bardzo odbiegają od tego, co czytamy w gazetach, w sprawozdaniach z sądów?

Ile razy sama czytałam, że matkę wyrzuca się z domu, bo dzieci wstydzą się, że nie ma wykształcenia, a zapominają, że dzięki jej pracy oni to wykształcenie zdobyli. /Elżbieta Bocian - klasa II/

Tego nigdy nie widziałam w teatrze

Ja przede wszystkim zwróciłam uwagę na przestrzeń w teatrze Hanuszkiewicza. Na Balladynie zapomniałam, że scena to pudełko, które można zamknąć kurtyną. Pamiętacie przecież, że było właściwie w inscenizacji "Balladyny" parę scen, nie mówiąc już o pomostach, wchodzących półkoliście na widownię. Była więc estrada ze szklaną podłogą, potem scena z tymi olbrzymimi literami Balladyna, i dopiero dalej, jakby na horyzoncie, dekoracje - drzewa. Wspaniała, olbrzymia przestrzeń. Ale myślę, że najważniejszym w tej przestrzeni to było zmuszenie widza do ciągłej uwagi, napięcia, bo nigdy nie wiadomo było, w jakim miejscu zacznie się coś dziać i skąd wyjadą Hondy. Chodzę często do teatru, ale do tej pory sceny walk odbywały się za sceną. Słyszeliśmy huk zbroi, jęki ginących ludzi. Albo po prostu aktor wchodził na scenę i opowiadał, jak to było na wojnie. Tutaj na scenie pokazano walkę. Ogląda się tę wojnę jak gdyby z samolotu. Niesamowite wrażenie. /Grażyna Włodarek - klasa IV/

Lubię Słowackiego

Mam swój bardzo osobisty stosunek do Słowackiego, lubię go po prostu. A jednak podobał mi się także Słowacki w tej nowoczesnej oprawie w Teatrze Narodowym. Największe wrażenie zrobiła na mnie wojna pokazana przez Hanuszkiewicza. To był szok. Według mnie tylko w tym jednym momencie ten ogromny huk, który towarzyszy nam prawie bez przerwy przez cały spektakl, tutaj był uzasadniony. Po pierwszym akcie myślałam, że Hanuszkiewicz zrobił z "Balladyny" groteskę, ale już w drugim akcie był autentyczny dramat, tak jak u Słowackiego, i po prostu się wzruszyłam. Przejmująca była scena rozmowy wypędzonej oślepłej matki z Pustelnikiem. Nie podobała mi się jednak ta mieszanina groteski z dramatem. /Małgorzata Rutkowska - klasa I/

Czy to tylko moje odczucia?

Największe wrażenie zrobiła na mnie śmierć Balladyny. Widzieliśmy ją jakby w zwolnionym filmie. Powolne umieranie bohatera. Dawniej w teatrze aktor padał i wiadomo było, że nie poruszy się już, mogą go najwyżej wynieść ze sceny. U Hanuszkiewicza po tej przejmującej śmierci Balladyna po prostu wstaje. Śmierć Balladyny odczułam w ten sposób, że reżyser chce pokazać, że my umieramy też powoli. Wykańcza nas biologicznie zatrute powietrze, tempo życia. Wykańcza nas nasza cywilizacja. Ciekawa jestem, czy to tylko moje osobiste odczucia? /Ewa Jarosz - klasa IV/

Czarownica na Hondzie czy na miotle?

Słyszałam po spektaklu w Teatrze Narodowym jak jedna z nauczycielek powiedziała: Nie mogę sobie wyobrazić czarownicy na Hondzie. Mam brata, skończył cztery lata i jemu się mówi, bądź grzeczny, bo przyjedzie Baba Jaga. A on się pyta, czy przyjedzie na rowerze, a jak nie na rowerze to czy na motorze lub samochodem. W każdym razie, temu małemu chłopcu nie przyjdzie do głowy, by czarownica mogła jeździć na miotle. I dla mnie Goplana, żeby zrobić wrażenie mogła wjechać na scenę tylko na Hondzie, bo przecież WSK i Junaki widzimy codziennie, wiele razy, na ulicy. Byłam zaskoczona, gdy spokojnie podnosi się olbrzymia litera A z napisu Balladyna i nagle słychać przeraźliwy ryk motorów. Nie wiem dlaczego byłam bardzo zadowolona po tej scenie. Stworzył się jakiś niesamowity, ale przemiły nastrój. Co prawda przed spektaklem ciągle słyszałam o tych Hondach, mimo to cała ta scena była dla mnie zaskoczeniem i wprowadziła mnie w ten właśnie wspaniały nastrój. /Hanna Rozwarska - klasa IV/

Nowoczesna Balladyna

Powiedzmy sobie szczerze, gdyby w Teatrze Narodowym wystawiono "Balladynę" tradycyjnie, z chatą wiejską, czarownicami na miotłach i świeżymy malinami, to ten spektakl oglądałyby wycieczki szkolne, zmuszone do tego przez polonistów. Na "Balladynę" awangardową wszyscy chcą się dostać, a o bilety trudniej niż na osławione filmowe Konfrontacje. Jestem przekonany, że "Balladynę" będą oglądać ludzie, którzy raczej nie chodzą do teatru, bo to jest coś nowego. Sprawiła to symbioza awangardy z klasyką. Bo przecież nie zapominajmy, że jest to utwór napisany więcej niż sto lat temu. Tylko w takim teatrze klasyka ma szanse dotrzeć do wszystkich,

być oglądana i zrozumiana. Ja sam na pewno nie poszedłbym do teatru na "Balladynę", gdyby nie nowoczesna inscenizacja Hanuszkiewicza. Ale znam teatry, gdzie od widza żąda się jeszcze więcej. Zmusza się go do udziału w spektaklu. Mam na myśli "Replikę" Szajny, gdzie akcja sztuki rozgrywa się nie na scenie, czy też na pomostach nad widzami, ale wśród widzów. Tak dzieje się też na "Kartotece" Różewicza w Teatrze Małym, w reżyserii Siemiona. /Ryszard Kamiński - klasa III/

O NAJWIĘKSZEJ TAJEMNICY TEATRU MÓWI ADAM HANUSZKIEWICZ

To, co przeczytałem, te wypowiedzi, a właściwie recenzje uczniów szkół zawodowych, sprawiły mi olbrzymią radość. To nie jest w końcu istotne, czy młodzi ludzie akceptują spektakl i czy im się on podoba. Decydujące są argumenty, których używają podczas tej dyskusji. Ważne jest, jak uzasadniają swój punkt widzenia. Dla mnie te recenzje są potwierdzeniem tego, co wiem nie od dziś, że głównym odbiorcą naszego teatru jest nasza młoda inteligencja. To znaczy licealiści, studenci, że to jest właśnie nasza masowa elita, elita teatru. Jestem głęboko przekonany, że ta masowa elita młodzieżowa umożliwia nam robienie takiego właśnie teatru. Wiem, że gdyby nie oni nie byłoby tego teatru. Bo to są ludzie, którzy stają twardo przy nas, powodują zmianę stosunku krytyki do nowego teatru. Krytyka jest zawsze wtórna w dziedzinie teatru.

I to, że "Hamlet" jest utworem klasycznym i genialnym sprawiła publiczność. To potem dopiero krytycy zaczęli pisać swoje prace magisterskie i doktorskie, zapełniające całe pokoje biblioteczne tymi obszernymi wypracowaniami. Klasykę w żywym teatrze od setek lat robi właśnie publiczność, stale przychodząca na te przedstawienia i zachwycająca się tymi tekstami. To przecież publiczność, a nie krytycy, pierwsza zaczęła nazywać nowe teatry imionami tych, którzy te teatry robią. Krytycy za tą publicznością powtarzają, teatr Wajdy, Jarockiego, Swinarskiego. Teatry te działają na zasadzie "hic et nunc" - "tutaj i teraz", które jest fundamentalnym nie tylko prawem, ale oczywistością działania teatralnego. Nie można się odwoływać do jakiejś historycznej rekonstrukcji, albowiem wtedy trzeba by było również powołać historyczną publiczność, żeby to miało jakikolwiek sens.

Ja właściwie z każdej przeczytanej tu wypowiedzi mógłbym zacytować jakieś zdanie, fragment, który mnie uderza trafnością i sprawia mi radość taką samą, jak tej dziewczynie, która powiedziała: "Czułam się szczęśliwa, czułam się radosna". Mnie się wydaje, że to stwierdzenie dotyka samej istoty przeżycia artystycznego, teatralnego. To jedno niby banalne zdanie mówi wszystko. Bo obcowanie ze sztuką w istocie swojej daje coś w rodzaju dotknięcia szczęścia, szczęśliwości bycia, radość, że w czymś takim bierze się udział. To nieprawda, że tragedie działają na człowieka pesymistycznie, odwrotnie, przez witalność, przez odporność bohaterów, przez ich niezłomność otrzymujemy olbrzymi ładunek odporności na życie. Poprę to przykładem: po inscenizacji "Zbrodni i kary" Dostojewskiego przychodzili do mnie ludzie i pytali: jak to się dzieje, przyszedłem na to przedstawienie zmęczony, żona mnie zmusiła, cały dzień ciężko harowałem, a tu trzy godziny Dostojewskiego! I co się stało, że wychodzę po przedstawieniu odświeżony i naładowany? Jak to jest? A przecież obcowałem przez trzy godziny z czymś, co można fabularnie nazwać koszmarem.

To jest właśnie tajemnica teatru. To jest to, co powoduje, że żaden film, telewizja, żadne inne działanie parateatralne, teatru żywego nie zabije. Może go zabić tylko zły teatr.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji