Artykuły

Apaszka Otellowej

OTELLEGO znamy nie od dzisiaj i na wyrywki. Wszystkie teatra już go grali w Warszawie i na prowincji. Zwyczajnie, i ze śpiewami oraz tańcami i na migi.

To tyż z samej ciekawości poszliśmy z Gienią do Polskiego Teatru, żeby naocznie się przekonać, co można jeszcze z tej sztuki zrobić, od tyłu do początku ją zagrać, czy tyż przerobić nie do poznania?

Ale nic takiego nie zaszło. Otello był prawdziwy, tylko że bez mebli. Głupiego stołka na scenie nie ma. Także samo dekoracje nieobecne. Zamiast nich jeżdżą na sznurkach jakieś dziecinne latawce, nie latawce, pudełka do kapeluszy, nie pudełka. W te i nazad, a właściwie w górę i na dół przez całe przedstawienie, aż się publice kwadratowo w oczach robi.

No, ale faktycznie coś nowego trzeba było pokazać, skoro jeżeli wszyscy znają cały przebieg.

Ale się pokazało, że nie wszyscy. Pierwsza Gienia na widok tak zw. Jagona trąca mnie w kostkie i pyta się:

- Co tu robi Kloss?

- Jaki Kloss, gdzie tu masz Klossa, kochana?

- Co ty mnie trajlujesz. Kapita Klossa w piekle bym poznała, chociaż przebrany jest za pajaca.

- Gieniuchna nie bądź ciemna masa. Nie ma żadnego kapitana Klossa, jest tylko artysta, któren go dawniej w telewizji odgrywał. Dzisiej jest tu za podpułkownika ze sztabu gienieralnego gienierała Otella. I daj mnie święty spokój, nie utrudniaj obserwacji.

I faktycznie było co oglądać. Jest cała chwestia rasowa o tajny ślub Murzyna z blondyną Desdymoną. Jest szemrany kant z jej chusteczką, a właściwie apaszką w czerwone grochy, zgubioną na ulicy podczas nocnego rabanu w mieście Wenecji, gdzie jak wiadomo cała rzecz się rozgrywa.

Nie będziem tu nadmieniać, jak łachudra Jagon za pomocą tej apaszki w grochy, napuścił ciapciaka Otellego na Desdymonę i wpędził go w sercowe zazdrość, bo dzieci w szkołach się tego już uczą.

Musiem jednakowoż zaznaczyć tu, że artyści grają na tak zw. wysoki połysk, jak np. Otello, któren jest wysmarowany czarnem lakierem na Murzyna.

Niezależnie odgrywa prima, tak, że publika ma łzy w oczach, słuchając jak się męczy z tej danej zazdrości i złe są wszyscy na drania Jagona niemożebnie. Dopieru później cholera powolutku ich bierze na Otellego, jak on się zaczyna zabierać do uduszenia żony.

Kiedy zakłada białe niciane rękawiczki, pomyślałem sobie:

- Ocho, przerobili widocznie zakończenie! Będzie pryskał z miejsca zbrodni i rękawiczki są w celu nie zostawiania odcisków palców, dla tak zw. organów ścigania, czyli weneckich glin.

Ale nic takiego nie zaszło, udusił ją prawidłowo i nie nawiał. A rękawiczki byli tylko dlatego, żeby zaznaczyć, że był człowiekiem z wyższych sfer wojskowych.

Przed samem duszeniem cała publika się zastanawiała, jak on to zrobi. Łóżka, tapczanu, czy nawet chociażby marnej amerykanki na scenie nie widać. Czyżby zamiarował to zrobić na piechotę? Otóż więc nie. Otello odrywa od ściany parę pudełek, rzuca na to cienkie portiere, w której zresztą chodzi i na tem niewygodnem kanciastem posłaniu dusi nieboszczkie.

Dopieru wtenczas wpada na scene niejaka Emilcia żona Jagona i zasypuje męża w obecności całego towarzystwa. Murzynowi nie pozostaje nic innego, jak krótkiem bagnetem przybocznem, pozbawić życia Jagona, któren wpada między pudełka i o mały figiel nie zrywa całej instalacji. Ale się tylko wszystko zakotłowało. Poczem Otello starannie podrzyna sobie gardło. Następnie wnoszą kosze kwiatów.

Jednem słowem przedstawienie kończy się przyjemnie. Mam tylko drobne zastrzeżenie, co do samego Szekspira. Starszy pan Anglik, derektor podobnież teatru, a wyraża się jak wozak z placu Grzybowskiego. Nazywa Desdymone pewnem publicznem słowem, parę razy przed jej śmiercią użytem. Ale i panu Gogolewskiemu tyż się dziwie, że to powtarza. Przystojny, elegancki człowiek z takiem niegramatycznem słowem do małżonki? Nawet, o wiele zawiniła w ten deseń, jak się podejrzewało, można inaczej to ubrać, żeby nie naruszać salonowego alibi.

Gienia znowuż miała inszą pretensje:

- Nie spodziewałam się po Klossie czegoś podobnego, żeby to zrobił Brunner - rzecz druga!

Przez chwilkie przestałem się dziwić Otellemu.

POCZTA WIECHA

Pan Wątróbka w poprzednim felietonie pt. "Fanga w ambicję" popełnił grubą gafę. Otóż "Karczmy pod Kluką" wywodzą swój rodowód ze Słupska, nie zaś z Koszalina, jak nagadał p. Walery (a ja teraz muszę za niego świecić oczami). Ich twórcą jest dyrektor Słupskich Zakładów Gastronomicznych - p. Tadeusz Szołdra. Za tę nieścisłość dyr. Szołdrę, jak i wszystkich słupczan oraz wszystkie "Karczmy pod Kluką", na całym świecie, gdzie cieszą się zasłużoną sławą.

A swoją drogą muszę się wybrać do Słupska z p. Walerym, spróbować jak smakuje wołowina o smaku sarnim.

S.W.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji