Artykuły

Tele-impulsy

W telewizji znów dało o sobie znać prawo serii. Po telewizyjnej premierze sztuki Calderona "Życie jest snem" w realizacji kra­kowskiego Starego Teatru pod batutą reżyserską Jerzego Jarockiego, na poniedziałkowej scenie kolejny w nowym roku znakomity - choć o mniejszym ciężarze gatunkowym - spektakl, który można uznać za wydarzenie artystyczne. Tym większa zasługa Teatru TV, że był to jego własny spek­takl. Chodzi, oczywiście, o śkładający się na jeden wie­czór teatralny cykl jednoak­tówek, czy jak kto woli- miniatur dramatycznych Maria­na Hemara pod wspólnym tytułem "To, co najpiękniejsze", zgrabnie zrealizowanych reży­sersko przez Andrzeja Łapic­kiego.

Swoją ogromną popularność w dwudziestoleciu międzywo­jennym Hemar zyskał głów­nie jako autor szlagiero­wych piosenek, pisanych dla warszawskich teatrzyków rewiowych i kabaretów. Do te­go nurtu jego twórczości li­terackiej sięgnął niedawno stołeczny Teatr Ateneum w cie­szącym się niezwykłym powodzeniem widowisku muzycz­nym "Hemar", na które TV zrobiła widzom apetyt poka­zując fragmenty i które - miejmy nadzieję - zareje­struje, by - gdy zejdzie z afi­sza teatralnego pokazać w ca­łości. Marian Hemar, związany ze środowiskiem literackim "Skamandra", uprawiał także twórczość poetycką i scenopisarską, kontynuowaną na emigracji w Londynie, gdzie znalazł się w czasie wojny i zmarł w 1972 r. W latach po­wojennych odgrodzony od kraju, jak niemal wszyscy pisa­rze emigracyjni, murem mil­czenia - dopiero teraz odzyskują należne mu miejsce w polskiej kulturze. Miesięcznik "Dialog" opublikował, a teatry zaczynają wystawiać jego sztuki, które - przy dużym deficycie repertuaru komedio­wego - powinny trafić rów­nież na scenę telewizyjną. Jeśli dobrze pamiętam, jedną z nich, a mianowicie napisaną wspólnie z Tuwimem "Karie­rę Alfy Omegi" pokazał ileś lat temu Teatr TV.

Propagowaniem twórczości Hemara zajął się Wojciech Młynarski - współscenarzysta i reżyser spektaklu Ate­neum oraz współtwórca ostat­niej poniedziałkowej premie­ry. Jego bowiem znaleziskiem repertuarowym jest cykl jednoaktówek "To, co najpięk­niejsze", on napisał do nich słowo wiążące i wystąpił ja­ko narrator w przedstawie­niu, kończąc je swoją piosenką (muzyka Jerzego Derfla) zaadresowaną do Hemara, siedzącego gdzieś na chmurce przy partii brydża.

Co dla pisarza, który jak każdy emigrant tęsknił za krajem ojczystym, mogło być piękniejszego niż polska lite­ratura, muzyka? Bohaterami swoich czterech jednoaktówek uczynił Hemar wielkich twórców polskich: Jana Kochanowskiego ("Ostatni tren"), Igacego Krasickiego ("Fraszko­pis"), Aleksandra Fredrę ("Dawny spór"), Chopina i Norwida ("Kosmopolita"), a każdą z tych wierszowanych miniatur napisał w formie pastiszu, udatnie naśladując stylistykę występujących w nich poetów. Jest to inteli­gentna zabawa, w której chodzi o głębszy niżby się wy­dawało sens. Oto Kochanow­skiemu w czasie drzemki pod ukochaną lipą jawi się anioł poezji polskiej i oznajmiwszy panu Janowi, iż jego "Treny" są tej poezji początkiem, każe mu wybierać między powro­tem Urszulki do życia a dziełem, w którego strofach poeta opłakiwał jej śmierć. Anioł znika, nie czekając na odpowiedź. Może z góry ją zna?

Ignacy Krasicki w rozmo­wie z wielbicielką swego talentu, panią Rajecką, wychwalany przez nią za prostotą i jasność myśli jego fraszek, wyraża m. in. potwierdzającą się i dziś prawdę, że większym podziwem i szacunkiem cieszy się ten kto pisze języ­kiem niezrozumiałym rzeczy poważne, długie i nudne, niż autor piszący krótko, zrozu­miale i zabawnie, albowiem w powszechnej opinii, co. niezrozumiałe - to mądre.

W jednoaktówce "Dawny spór" ukazujący się Aleksandrowi Fredrze duch jego zmarłego zaciekłego anta­gonisty - Seweryna Goszczyńskiego - gromi autora "Ślubów panieńskich" za pisanie "francuskich" krotochwil w stylu Scribe'a i Musseta, gdy kraj jest pogrążony w smut­ku, lud cierpi ucisk pańszczyźniany i nędzę. "Nam potrzeba, wieszczów smutnych, odro­dzenia przez żałobę. Śmiech w czerep nas zmienia rubaszny i gubi!" - woła zjawa, która na końcu tej miniatury scenicznej Hemara widzi, jak Fredro wchodzi na cokół swe­go lwowskiego pomnika. Je­mu, więc w sporze z Goszczyńskim i innymi przeciwnikami potomni przyznali rację.

Najlepsza, najbogatsza bo­daj treściowo jest, moim zdaniem, ostatnia z przedstawio­nych jednoaktówek - dialog dwóch polskich geniuszy: Chopina i Norwida. Norwid opo­wiadając Chopinowi jak na pewnym zebraniu Mickiewicz krytykował jego muzykę, zgadza się z opinią autora "Dzia­dów", że powinien on pisać opery na wzór Meyerbeera. Marzeniem Norwida jest, że­by Chopin skomponował muzyke do napisanych właśnie przez niego dramatów o Kra­kusie i jego córce Wandzie. Fryderyk zastanawia się, czy rzeczywiście nie powinien na­pisać opery na narodowy te­mat - do tekstu "Dziadów", "Lilii Wenedy" albo mitów Norwida. Rzecz w tym, że nie wie, co to jest ta naro­dowa muzyka. Czy decydują o niej tytuły utworów? Dla niego muzyka znaczy tylko samą siebie. Każdy słuchacz podkłada pod nią własne treści. Jest jeszcze jeden po­wód tego, iż Chopin nie spełni marzenia swego przyjacie­la Norwida: nie starczy mu już czasu. Gdyby miał przed sobą jeszcze cztery, trzy, a choćby tylko dwa lata życia...

Doskonałym pomysłem in­scenizacyjnym Łapickiego by­ło zrobienie spektaklu w for­mie próby "Tego, co najpiękniejsze", odbywającej się w teatrzyku, klubie czy kanty­nie londyńskiej Polonii. Aktorzy schodzą się pojedynczo lub parami i w swoich zwy­kłych ubiorach wcielają się w odtwarzane postaci. Wykonawcy poszczególnych jednoaktó­wek, po spełnieniu wyznaczo­nych im przez reżysera zadań aktorskich, usuwają się na dalszy plan i obserwują grę koleżanek i kolegów, szeptem, wymieniając uwagi. Próba odbywa się w miłej, towarzyskiej atmosferze. Widać, że jest to wspólna zabawa tekstami Hemara, sprawiająca dużą frajdę wszystkim uczestni­kom. I tak chyba było na­prawdę w czasie prób i nagrań w studiu TV na Woro­nicza. Przypuszczam, że two­rzący iście gwiazdorską obsadę "Tego, co najpiękniejsze" znakomici aktorzy (m. in. Maja Komorowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Anna Seniuk, Gustaw Holoubek, Jerzy Kamas, Bronisław Pawlik, Mariusz Benoit) z przyjemnością wzięli udział w tym pysznym przedstawieniu, które przywodziło na myśl okres największej świetności Teatru TV. Szczególnie podobał mi się najmłodszy członek doborowe­go zespołu wykonawców - Piotr Bajor, który obsadzony w roli Chopina stworzył bardzo interesującą kreację. W jego grze był i smutek arty­sty, który ma już przeczucie zbliżającej się śmierci, i spokojna pewność własnych racji wobec stawianych mu zarzu­tów, i lekko ironiczny dys­tans. A poza tym - ta nie­banalnie piękna, jakby udu­chowiona twarz młodszego z braci Bajorów, z ogromnymi oczami, którymi umie on tak wiele wyrazić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji