Artykuły

Paradygmat

Jak dotąd w teatrze widziałem tylko jeden celny komentarz do zdarzeń wywołanych katastrofą samolotu pod Smoleńskiem. Była to etiuda Jana Klaty "Gdzie jest krzyż?" w jego wrocławskiej inscenizacji "Kazimierza i Karoliny" - pisze Rafał Węgrzyniak w miesięczniku Teatr.

Dlatego w "Didaskaliach" zaintrygowała mnie rozmowa z Dorotą Sajewską i Leszkiem Kolankiewiczem "Teatr po 10 kwietnia". Wprawdzie okazało się, że poświęcona jest właściwie wyłącznie przedstawieniu Pawła Miśkiewicza powstałemu w Dramatycznym w Warszawie, którego nie znam. Ale szereg sądów sformułowanych w tej debacie wprawiło mnie w konsternację.

W dwadzieścia lat po obwieszczeniu przez Marię Janion końca paradygmatu romantycznego Sajewska utrzymuje, że z powrotem "wszyscy jesteśmy pod presją" jego "oddziaływania". Precyzuje, że "śmierć Jana Pawła II" to było "mocne widowisko", które "na nowo uruchomiło paradygmat polsko-katolicki". Ponadto rok temu "wydarzenie z 10 kwietnia stało się jedynym wydarzeniem polskości, aktem założycielskim dla jej obrony". Wyjaśnia ona z pozycji dramaturga, że w "Klubie Polskim", aby ukazać reakcje na owo "widowisko" i "wydarzenie" jako pogłos mesjanistycznych rojeń i obnażyć ich groźne oblicze, pomiędzy teksty literackie i dokumenty z kręgu Wielkiej Emigracji wprowadzono przemówienie Władysława Gomułki wygłoszone 19 marca 1968 roku, skądinąd mające też uzasadnić zakaz grania "Dziadów" w inscenizacji Kazimierza Dejmka w Narodowym. Sajewska sugeruje bowiem, że w "Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego" otwiera się pole, w którym możliwy jest powrót Mickiewicza pod postacią Gomułkowskiej "mowy nienawiści". Na dodatek nagranie archiwalne ją "poraża najpierw poprzez aktualność obelg kierowanych pod adresem wrogów narodu polskiego" oraz "tego nieuctwa ludzi władzy, z jakim - mimo zmiany systemu - wciąż w Polsce mamy do czynienia". Właśnie romantyzm ma być odpowiedzialny "za taką polskość - antysemicką, brutalną, sprymitywizowaną".

Sajewska bodaj nie ma świadomości, że inwektywy Gomułki służące dyskredytowaniu opozycjonistów wywodzą się z "Historii WKP(b)" Stalina, a nie z poezji Mickiewicza, która inspirowała raczej poczynania kontestatorów. Podobnie ówczesny antysemityzm w PRL, oparty na tropieniu spisku syjonistycznego i proponujący Żydom emigrację do Izraela, bynajmniej nie miał lokalnego rodowodu, lecz stanowił kontynuację rasistowskich czystek w Związku Sowieckim i niemal całym obozie komunistycznym pod koniec okresu stalinowskiego, był zaś bezpośrednią konsekwencją poparcia państw arabskich w wojnie sześciodniowej z 1967 roku oraz walk frakcyjnych w PZPR.

Kolankiewicz przekonuje, że w spektaklu Dramatycznego "przekłuwa się jakiś ohydny ropień moralny przez Kościół katolicki w Polsce obłudnie ignorowany i wręcz przy ochoczym udziale niemałej części kleru powiększany". Domyślam się, że antropologa zbulwersowały uroczystości żałobne celebrowane na Krakowskim Przedmieściu, a szczególnie obrona krzyża. Opinia ta może dziwić czytelników jego "Dziadów". Teatru święta zmarłych. Kolankiewicz starał się przecież udowodnić w owej książce, że kult zmarłych jest rdzeniem polskiej kultury, w tym teatru. Wywodził go jednak z mitów i obrzędów słowiańskich, a więc trudno mu było zaakceptować czczenie ofiar katastrofy w duchu chrześcijaństwa. Od teatru zaś domaga się, by wreszcie oczyścił ów "olbrzymi ropień społeczny", jakim jest Polska. Ubolewa, że Krzysztof Warlikowski, który w "(A)polonii" "próbował eksploatować i temat stosunków polsko-żydowskich, i Mazurek Dąbrowskiego", działa "ostatnio ze słabnącym i chyba zanikającym odniesieniem do sacrum specyficznie polskiego", jakby reżyser ten konsekwentnie nie ignorował rodzimej tradycji. Żałuje, że Klata w "Trylogii" wprawdzie "bezlitośnie obśmiał" identyfikowanie się współczesnych Polaków z walecznymi przodkami sportretowanymi przez Sienkiewicza, lecz "pod sam koniec" spektaklu "skapitulował" i wprowadził "nieoczekiwane serio, jakieś nawiązania do Katynia, do schodzenia do kanałów w powstaniu warszawskim". Kolankiewicz znowu więc nie zauważył, że w przedstawieniach Klaty wartości chrześcijańskie i narodowe są bronione po poddaniu ich próbie szyderstwa.

Docenia natomiast dwa odwołania do inscenizacji Jerzego Grzegorzewskiego w "Klubie...", czyli epizody "z Jerzym Trelą (Adolf w "Dziadach - dwunastu improwizacjach") i z Teresą Budzisz-Krzyżanowską (Pani Rollison w tym samym spektaklu). Mają one świadczyć, że w Dramatycznym "serio i z przejęciem" - jak podkreśla Kolankiewicz niekoniunkturalnym" - "rozwija się pewne wątki kultury polskiej". Oczywiście Budzisz-Krzyżanowska wcieliła się w Rollison w Dziadach - improwizacjach w warszawskim Studio, a nie w Starym w Krakowie. Ale ponieważ kiedyś Miśkiewicz przyznał mi się, że Dziadów - dwunastu improwizacji nie rozumiał i nie znosił w nich grać członka Chóru, podejrzewam, iż wykorzystanie przez niego ról z obu realizacji Grzegorzewskiego było w istocie manipulacją.

Rafał Węgrzyniak - historyk teatru, krytyk; autor Encyklopedii "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego (2001).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji