Artykuły

Z perspektywy antyświata

Myślę, że Ionesco dobrze się bawił pisząc "Pieszo w powie­trzu", choć pisał sztukę jak najbardziej serio. Popuścił wodze teatralnej fantazji w granicach zakreślonych jedynie przez techniczne możliwości sceny. Chciał być czarodziejem, sztukmistrzem, żonglerem, któ­ry przedstawienie zamienia w cyrkową feerię, bohater chodzi "pieszo w powietrzu" i unosi się w "niewidzialny" sposób w zaświaty, drzewa i kolumny nagle wyrastają to znów za­padają się w ziemię, przesuwa­ją się dziwne krajobrazy zawisają nie istniejące mosty, wyska­kują tajemnicze postacie itd. A wszystko to dla znalezienia ję­zyka jak najbardziej teatral­nego, wymownego przede wszystkim przez konkretne znaki działania, mniej przez słowo i dyskusję. Ten pisarz, z któ­rym zwykło się łączyć pojęcie "antyteatru", jest w swych sztukach niesłychanie teatral­ny.

Myślę, że Erwin Axer dobrze się bawił reżyserując "Pieszo w powietrzu", choć był to rów­nocześnie ciężki trud w spraw­nym uruchomieniu skomplikowanych ewolucji i nadaniu ca­łemu przedstawieniu i grze aktorów jednolitego tonu i cha­rakteru. A przy tym robił to niejako wbrew swojej naturze, bo przecież przylgnęła do niego sława reżysera dbającego prze­de wszystkim o słowo, o wy­dobycie zeń wszystkich podtek­stów i treści dramatycznych. Tutaj akurat jest na odwrót, najważniejsze są obrazy, a sło­wo - tam gdzie dochodzi do głosu - zamienia się nieraz w namaszczoną - i nudnawą - deklamację. Ale ta odmienność materiału mogła być dla Axera właśnie urozmaiceniem w pracy, choć sztuka dość da­leka jest od doskonałości, ma sporo dłużyzn i załamań, upro­szczeń i spłyceń.

Myślę też, że Ewa Starowiey­ska dobrze się bawiła, przygo­towując scenografię zgodnie z ścisłymi wskazówkami autora i wyposażając ją we wdzięk, dowcip i grozę, tam gdzie po­trzeba - a przy tym bardzo piękną kolorystycznie. Sceno­grafia w tym przedstawieniu odgrywa dużą rolę, narzuca się szczególnie mocno uwadze wi­dza. Ma ona w sobie coś z malarskiego prymitywu, coś z twórczości dzieci i dla dzieci, coś z układu gier i zabaw. A także coś z poetyki i fantazji snu.

Bo "Pieszo w powietrzu" utrzymane jest w konwencji snu. Jak we śnie myśl zamienia się tu od razu w obraz. Beranger, którego znamy z trzech innych sztuk Ionesco, lata w powie­trzu jak Ikar i dosłownie buja w wyobraźni; głupi ludzie otrzymują gęsie głowy; pomyślany most przybiera konkretne kształ­ty; uczucie grozy wyraża się przez koszmarne kukły itd. Ze snu wynikają też olśnienia fi­lozoficzne. Beranger jest pisa­rzem jak Ionesco i jak on po­rażony jest myślą o śmierci, zgrozą i gniewem, że śmierć jest nieuchronna. Beranger szuka prawdy, unosi się jako "an­tymateria" w "antyświat", by z tej perspektywy zobaczyć świat, który Ionesco przedsta­wia tu i raz jeszcze wyśmiewa w skostniałym i pustym żargo­nie codzienności życia Angli­ków. Ale Beranger nie znaj­duje nic czy też znajduje tyl­ko nicość poza straszliwą wizją Apokalipsy. Ta obsesja śmier­ci wynika z ogromnej witalności, z przywiązania do życia i chęci życia, tak jak potrzeba miłości spowodowana jest istnieniem nienawiści. Życie i mi­łość oto najwyższe dobra czło­wieka.

Wszystkie ta myśli pokaza­ne - właśnie pokazane - są w sztuce Ionesco jakby w strzępach, szybko gasnących błys­kach, często niedokończone i niezupełnie jasne w parabolach i alegoriach. Widz czasem błą­dzi po omacku. I wyznaję, że "Pieszo w powietrzu" nie po­trafiło mnie wzruszyć ani gro­zą wizji, ani swą filozofią, ani losem Berangera i jego rodzi­ny.

Rodzina ta składa się z trzech osób. Berangera gra Bronisław Pawlik - cyrkowo przy­gotowany do wszystkich karko­łomnych wyczynów, znakomi­cie daje sobie radę z niezwykłymi technicznymi trudnościami roli. Grają - jak zresztą wszyscy aktorzy w tym przed­stawieniu - z sennym tłumi­kiem. Renata Kossobudzka ja­ko jego żona doskonale utrzy­muje się w charakterze roli bez popadania w potoczny realizm. Ich młodocianą córką jest Ire­na Szczurowska, bardzo dziew­częca i naturalna. Reszta to tyl­ko tło angielskiego towarzy­stwa. Dwie kapitalne stare Angielki: Aleksandra Leszczyń­ska i Zofia Barwińska, świet­nie zsyntetyzowany John Bull - Janusz Bylczyński, typowi Anglicy, z których jeden Szkot: Stanisław Jaśkiewicz i Piotr Pawłowski, ich żony: Eugenia Herman i Alina Świderska, dziennikarz Krzysztof Kumor, poza tym Tadeusz Kondrat, Leon Pietraszkiewicz i inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji