Artykuły

Kłopot z Arystofanesem

Na początku minionego dziesięciolecia, w okresie największych sukcesów scenicznych Friedricha Durrenmatta, chętnie cytowano jego powiedzenie, że naszej współczesności przystoi już tylko komedia. Sam Durrenmatt przedstawiał się jako wyznawca Arystofanesa i dawał niedwuznacznie do zrozumienia, że przedłużeniem arystofanejskiej komedii świata - będącej przeciwieństwem komedii charakterów - jest w czasach dzisiejszych jego własna twórczość. Tymczasem Durrenmatt zamilkł jako dramatopisarz, a twórcy nowego teatru zaczęli interesować się mitem i tragedią (Richard Schechner, Luca Ronconi, Peter Stein). Nie należy się okłamywać: arystofanejska komedia świata nie znalazła miejsca w teatrze współczesnym. Liczne przeróbki "Lizystraty" i od kilku lat grany z powodzeniem przez berliński Deutsches Theater "Pokój" w reżyserii Benno Bessona nie zmieniają sytuacji.

Zapewne nie wynika to ze szczególnego uprzedzenia teatru do autora. Dzieło Arystofanesa budzi wciąż podziw - tylko że przedmiotem podziwu jest raczej funkcja, jaką swego czasu spełniało to dzieło w społeczeństwie, niż jego konkretne treści, raczej siła wszech obejmującego śmiechu, niż sytuacje kiedyś ów śmiech wyzwalające. Wystawić dziś Arystofanesa to znaczy chcieć przekonać o oczyszczającym i twórczym działaniu śmiechu, lub mieć do powiedzenia przy pomocy jego słów coś bardzo własnego. W obu wypadkach na początku musi być idea - może dlatego Arystofanes tak rzadko pojawia się na scenie? Ale poza ideą potrzeba jeszcze pomysłu. Niektóre sprawy, te w komedii świata najbardziej konkretne, załatwia dziś kabaret. Nie jest to fakt teatralnie obojętny.

Jaki pomysł na "Ptaki" miał Ryszard Major, odkrywa w przedstawieniu warszawskiego Teatru Powszechnego dopiero finał. Na scenie siedzą w czarnych ubraniach Kaczor i Pieczka - tak mogliby wystąpić w "Kondukcie" Drozdowskiego - pożywiają się chlebem i kiełbasą. Są zadziorni i śmieszni. Tu zostaje przełamana obojętność i nawiązany kontakt, zgodny z zasadami kabaretu. Już na krótką chwilę. Aktorzy dziwiąc się dalej, zwijają manatki i wychodzą. Można by to uważać za podsumowanie tematu "nasi w Kukułczynie Chmurnym", gdyby taki temat był na początku równie wyraźnie zaproponowany. Nie tylko akcentem scenograficznym - odwróconą iglicą w dół, wieżą Pałacu Kultury - lecz także, tym samym co w zakończeniu, sposobem ustawienia postaci w stosunku do widza.

Jasno czy mniej jasno sformułowane założenie wstępne nie rozwiązuje jednak sprawy. Pieczka (Pistetajros) i Kaczor (Euelpides) opuszczają swoje domostwa na ziemi, bo im tam życie zbrzydło. Są dość sprytni, by opanować podniebną krainę ptaków. Zakładają ptasie państwo. Czy to coś w ogóle znaczy? Czego szukają ziemscy plebejusze w chmurach? Czy realizując jakieś marzenia, próbują tworzyć idealne państwo, którego zalety są rekompensatą błędów, znanych im z rzeczywistości i ocenianych z satyryczną ostrością? Czy wykorzystują sytuację we własnym interesie, ujawniając przede wszystkim własne ziemskie słabości? Czy starają się wykazać wyższość zdrowego chłopskiego rozumu nad zmistyfikowanym światem bogów i ludzi? Przedstawienie Ryszarda Majora nie odpowiada na żadne z tych pytań. W momencie połączenia się obu uciekinierów ze społecznością ptaków zaczyna się wspólna zabawa w robienie czegoś nieokreślonego. Chór ptaków jest bardzo kolorowy, ruchliwy, sprawny. Jest czystą ozdobą - pozwala wprowadzić w widowisko elementy baletowe, musicalowe, pantomimiczne, nawiązać do stylu piosenkarskich zespołów młodzieżowych. Poza tym nie gra żadnej roli.

Trudno w tym przedstawieniu ładnym i gładkim, będącym warszawskim debiutem Ryszarda Majora, rozpoznać jego samego: twórcę Pleonazmusa, reżysera "Teatru osobnego" Białoszewskiego. "Ptaki" świadczą o dużej sprawności technicznej, o znajomości roboty zespołowej , muzykalności, umiejętności komponowania grupy. Dziwią brakiem konsekwencji w wygrywaniu własnych pomysłów (skoro wszystko jest do góry nogami, bogini iryda mogłaby być wyciągana z zapadni). Rozczarowują niezobowiązującym tonem pogodnie rozćwierkanego snu o Kukułczynie Chmurnym; tym, że dają się polecić jedynie jako tak zwana kulturalna rozrywka.

Wszystko to nie przeszkadza, oczywiście, zaprezentowaniu przez wykonawców bardzo dobrego aktorstwa. Siłą komiczną wybija się na czoło Bronisław Pawlik, który gra ukrywającego się pod czarnym parasolem Prometeusza. Franciszek Pieczka ma typową dla siebie rolę plebejską. Radosna chytrość charakteryzuje Kazimierza Kaczora i Gustawa Lutkiewicza. Wśród ptaków rodzaju żeńskiego wyróżnia się Joanna Żółkowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji