Artykuły

51 ról Renée Fleming

Amerykańska sopranistka Renée Fleming nie tylko należy do najwybitniejszych współczesnych śpiewaczek, ale jak mało która potrafi dbać o swój wizerunek - jej imieniem nazwano perfumy, deser czekoladowy i odmianę irysa - pisze Bartosz Kamiński w Gazecie Wyborczej.

Rozmawiał Bartosz Kamiński

Śpiewa w operach całego świata, ale nagrywa też płyty jazzowe i z muzyką pop, prowadzi transmisje telewizyjne z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, a ostatnio została doradcą artystycznym opery w Chicago.

Bartosz Kamiński: Dlaczego w programie pani recitalu w Warszawie znalazła się przede wszystkim muzyka z przełomu XIX i XX w.?

Renée Fleming: Mój ulubiony kompozytor to Ryszard Strauss, stąd w programie znalazły się jego pieśni. Jego muzyka to dwa żywioły: lirycznego uniesienia i deklamacji. W pieśniach przede wszystkim mamy pierwszy - długie frazy rozpięte na szerokich łukach. W jego operach dochodzi do głosu drugi żywioł. Tekst, a jest go dużo, musi być zrozumiały. Wymaga od śpiewaka subtelnych środków wyrazu i doskonałej pamięci.

W kwietniu śpiewała pani w nowojorskiej Metropolitan Opera rolę Hrabiny w ostatniej operze Straussa, "Capricciu". W przyszłym sezonie w Operze Paryskiej powróci pani do tytułowej roli w "Arabelli". To pani ulubiona rola straussowska?

- Z racji wieku i doświadczenia najbliższa jest mi jednak Marszałkowa w "Kawalerze srebrnej róży". W sumie te trzy role to trzy spojrzenia na kobietę na różnych etapach życia. Każda z nich jest silna i psychologiczne złożona. Strauss świetnie rozumiał kobiecą naturę i jak mało kto potrafił to oddać w muzyce. W przyszłym sezonie zaśpiewam także tytułową rolę w jego "Ariadnie na Naxos", pierwszy raz w karierze.

A poza Straussem?

- Ostatnio śpiewałam w Berlinie arie i duety z "Wesołej wdówki" Lehara. Myślę, że będzie to kolejna nowa rola, dosyć nietypowa, bo w operetce. Rzadziej sięgam po nowe role z kilku powodów. Mam różnorodny repertuar - 51 ról. Wielu z nich już nie śpiewam, np. w operach Mozarta, w których zaczynałam karierę. Od ponad dziesięciu lat staram się zachować równowagę między występami w operze a recitalami. Ograniczyłam angaże operowe do kilku rocznie ze względu na moje córki, bo praca w teatrze łączy się z długą nieobecnością w domu. Kiedy były małe, często podróżowały ze mną, potem stało się to uciążliwe, miały obowiązki w szkole. A rola matki jest najważniejsza w moim życiu.

Jednak jest jeszcze inny powód. Jest tyle miejsc, które chcę zobaczyć. Koncerty pozwalają mi na to. Gdybym występowała jedynie w operze, mogłabym zaśpiewać najwyżej w pięciu, sześciu miastach rocznie.

Na koncertach często śpiewa pani arie z dzieł, których współcześnie się nie wystawia, jak choćby arie z włoskich oper werystycznych, które umieściła pani w programie koncertu w Warszawie, a kilka lat temu nagrała na płytę "Verismo".

- Słuchacze kochają operę włoską, a ja nie śpiewam na scenie słynnych ról Pucciniego i Verdiego poza "Traviatą". Korzystam więc z okazji i włączam tę muzykę do programów koncertów. Ale przy okazji proponuję słuchaczom arie z oper niemal całkiem zapomnianych. Zawsze miałam temperament odkrywcy.

Metropolitan Opera specjalnie dla pani sięgnęła niegdyś po rzadko przedstawianą operę "Pirat" Belliniego, a niedawno - po równie mało znaną "Armidę" Rossiniego...

- Opery Leoncavalla i Zandonaia, których fragmenty znalazły się na płycie "Verismo" oraz w programie recitalu w Polsce, zniknęły ze scen z rozmaitych powodów - nie wszystkie są na tyle wybitne i ciekawe, by przypominać je w całości na scenie.

Czy jako doradca artystyczny jednej z czołowych amerykańskich scen - Lyric Opera w Chicago - będzie pani doradzać wystawianie dzieł zapomnianych lub lekceważonych?

- Doradzać mogę, ale mój kontrakt opiewa na razie na pięć lat, które w całości są już zaplanowane. Moja rola jest inna: wspieranie programów edukacyjnych i promocyjnych zespołu.

Jest pani często gospodarzem transmisji przedstawień z Metropolitan Opera do kin na całym świecie, wprowadza pani widzów za kulisy, w przerwach przedstawienia rozmawia z artystami...

- Można oglądać te transmisje w Polsce?

W filharmonii w Łodzi. Kilka lat temu także w Warszawie.

- To wspaniałe, jak współczesna technologia służy promocji sztuki operowej. Telewizyjne i kinowe transmisje na żywo to najdonioślejsza rzecz, jaka zdarzyła się w operze, odkąd w teatrach pojawiły się symultaniczne napisy z tłumaczeniem śpiewanego tekstu. Dzięki transmisjom ludzie na całym świecie mogą oglądać na żywo spektakle z jednego z najlepszych teatrów operowych. Nie mówię tego dlatego, że tam właśnie występuję najczęściej. Obecnie widzowie, którzy nie mogli wybrać się do opery, bo mieszkają zbyt daleko albo nie było ich na to stać, dzięki takim inicjatywom mogą obcować ze sztuką operową na najwyższym poziomie. Bez wahania przyjęłam propozycję prowadzenia transmisji.

A skąd pomysł, by nagrywać płyty jazzowe, jak "Haunted Heart", a nawet popowe, jak "Dark Hope" z piosenkami Petera Gabriela czy Tears For Fears?

- To margines mojej działalności. Każdy projekt może być rozwijający, jeśli podejdzie się do niego z miłością, a nie jedynie z powodów komercyjnych. W szkole średniej przez ponad dwa lata występowałam z zespołem jazzowym. Lubię wracać do jazzu, stąd nie tylko płyta "Haunted Heart", ale również współpraca z Bradem Mehldau, który napisał dla mnie szereg pieśni, na wpół klasycznych, na wpół jazzowych. Takie przekraczanie muzycznych granic ma zatem swoje źródło w mojej biografii, a także w mojej ciekawości świata i nowego repertuaru. Chyba łatwiej przychodzi to Amerykanom niż Europejczykom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji