Artykuły

Rozsypać 1000 stron i złożyć trzy akty

Jan Englert w roli Krzysztofa J.

Na prawdziwą sensację w dziejach recepcji "Obłędu" dopiero się jednak zanosi. Za 3 dni 24 marca, warszawski Teatr Polski występuje z premierą "Obłędu". Tysiącstronicowa, trzytomowa powieść zamknięta zostanie w trzyaktowym spektaklu. Bierze w nim udział 60-osobowy zespół. Rolę główną, Krzysztofa J. gra Jan Englert, choć w tym wypadku - jak mówi reżyser Jerzy Rakowiecki - określenie "rola główna" jest zbyt ubogie w stosunku do funkcji, jaką postać Krzysztofa J. spełnia w materiale dramaturgicznym, gdyż jest on - de facto - głównym animatorem przedstawienia, co należy szczególnie podkreślić w podkreślić w odniesieniu do prapremierowego wykonawcy tej roli w Teatrze Polskim.

Autorem scenariusza teatralnego jest pisarz, dramaturg Janusz Krasiński. Poprosiliśmy go o rozmowę na temat pracy nad tym fascynującym tekstem.

Rozmawiamy z Januszem Krasińskim, autorem scenicznej wersji "Obłędu"

- Podjęcie się adaptacji 1000-stronicowej powieści to akt nie lada odwagi...

- Przede wszystkim nie chciałbym tego, co zrobiłem, nazywać adaptacją. W naszej praktyce teatralnej adaptacja kojarzy się z nożyczkami i klejem, z przycinaniem i dopasowywaniem do siebie fragmentów. Celują w tych poczynaniach reżyserzy, bo to oni, a nie jakby nakazywała logika - pisarze, dokonują adaptacji. Tymczasem przeniesienie utworu na scenę, powieści czy reportażu, oznaczą ponowne napisanie go. Praca nad "Obłędem" oznaczała dla mnie rozsypanie tych 1000 stron na elementy i stworzenie z nich na nowo całości.

- Udramatyzowanie "Obłędu" było według mnie zajęciem karkołomnym nie tylko ze względu na wielkość powieści, ale i na fakt, że rzecz rozgrywa się wewnątrz psychiki bohatera. Jak pokazać świadomość na scenie?

- Książka jest ogromnym monologiem wewnętrznym, w który wdziera się rzeczywistość; atakuje jaźń ze wszystkich stron. Przekładając powieść na język teatru, musiałem dla Krzysztofa J. znaleźć partnerów. Skąd ich wziąć? To był główny problem. Początkowo myślałem o wprowadzeniu postaci diabła - alter ego bohatera, ale zaniechałem tego rozwiązania. W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że Krzysztof J. widzi rozmówce w każdym, z kim jest się w stanie skontaktować, nie w rzeczywistym, ale urojonym świecie napotkany przez Krzysztofa człowiek przestaje być na chwilę sobą, stając się wyimaginowanym rozmówcą To był główny pomysł na udramatyzowanie powieści.

- Premiera odbędzie się blisko w rok po śmierci autora. Czy Jerzy Krzysztoń wiedział o zamiarze przeniesienia na scenę jego powieści?

- Byliśmy zaprzyjaźnieni od lat. Na krótko przed śmiercią zapytał, czy nie podjąłbym się uscenicznienia "Obłędu". Był wtedy po rozmowach z Jerzym Rakowieckim. Nie mogłem odpowiedzieć natychmiast, prosiłem o czas do namysłu. Czas mijał, Jurek nalegał, ponawiał propozycje. Zgodziłem się, szczerze mówiąc, trochę na wyrost, bo nie miałem jeszcze wtedy pomysłu, jak to zrobić. Po jego śmierci czułem się jeszcze bardziej zobowiązany do dotrzymania słowa.

- Pisał Pan dla konkretnego reżysera i teatru. To rzadkość u nas.

- Moja współpraca z Teatrem Polskim, a konkretnie z dyrektorem Dejmkiem, to osobny rozdział. Dosłownie zdejmował mi z maszyny po kilkanaście stron, czytał, dzielił się uwagami, umawiał na następny termin, pamiętał o nim i dopingował.

- Jednym słowem - naciskał?

- Tak, ale to jest właśnie niezbędne dramaturgowi: mieć zamówienie i czuć się potrzebnym.

Rozmawiała: Ewa Zielińska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji