Artykuły

Seks postkolonialny

"Seks polski" w wyk. Rafała Rutkowskiego z Teatru Montownia w Teatrze Studio Buffo w Warszawie. Pisze Andrzej Horubała w Uważam Rze.

"Seks polski" Rafała Rutkowskiego w teatrze Buffo to pusty śmiech ze Smoleńskiem w tle.

Zbyt długo na odwłokach autobusów w Warszawie jeździły irytujące plakaty zapraszające na spektakl "Seks polski" w wykonaniu Rafała Rutkowskiego, bym wiedziony ciekawością nie zjawił się w teatrze Buffo i sprawdził, cóż tam wypichcili reformatorzy naszej moralności.

Owszem, ogólny pogląd na ten temat mogłem sobie wyrobić na podstawie plakatu z Rafałem Rutkowskim w stringach i z przerzedzonymi husarskimi skrzydłami przypiętymi do pleców. Wiedziałem: czekają mnie ataki na katolicką moralność i na narodową martyrologię. Wiedziałem: husarskie skrzydła nie odniosą nas do zwycięstwa Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i jego intrygującego związku z Marysieńką, tylko będą znakiem naszych klęsk i nieudacznictwa.

A więc kolejny spektakl będący samoponiżaniem się Polaków. Ludek tubylców będzie wypierał się własnej tradycji, szydził z niej i udawał wielkich panów Europejczyków.

Tak, to było przewidywalne, ale mnie ciekawiło raczej, jaki stand--up jest możliwy w dzisiejszej Polsce, gdzie funkcję irytujących osobników, zastrzeżoną w innych krajach dla komediantów właśnie, przejęli czołowi politycy i poważne media. W dzisiejszej Polsce, gdzie konflikt, przekraczanie dobrych obyczajów i jątrzenie wpisane są w społeczny dyskurs...

Usiadłem w którymś z tylnych rzędów, by uniknąć wyciągnięcia na scenę, by nie być zaczepianym choćby wzrokiem przez monologistę, bo mogłoby skończyć się to źle dla nas obu. Siedziałem, uśmiechałem się... Takie są prawa kamuflażu.

Zaproszenie do świntuszenia

"Seks polski" - któż chodzi na tak zatytułowany spektakl? Przecież jest to ewidentne zaproszenie do poświntuszenia, więc wykupie -nie biletu jest jak wejście w wypożyczalni wideo do sektora z porno. Wchodzisz - znaczy nie kwestionujesz podstawowych założeń gry.

Dla Rafała Rutkowskiego katastrofa smoleńska jest jedynie nowym materiałem do zabawy.

W wypadku spektaklu "Seks polski" tym założeniem jest, jak rozumiem, negacja katolickiej nauki w zakresie spraw intymnych, umiarkowana akceptacja dla cudzołóstwa, nie mówiąc już o traktowaniu czystości jako wynaturzenia. I oczywiście śmiech z polskości. No dobrze, to jest karnawał, normy zostają zawieszone... Rozglądam się po sali - są przede wszystkim pary, jest grupka młodzieży dość niepewnie rozglądająca się po sobie, jest jedno małżeństwo w podeszłym wieku i grono przyjaciół po pięćdziesiątce. I ja - agent katol, starający się wyglądać na lubieżnego luźniachę.

Spektakl spina rama smoleńska. Gdy po wstępnych dowcipach o Banderasie utrzymanych na poziomie żenująco gimnazjalnym Rutkowski przechodzi do właściwego monologu, zaczyna tak:

"Kiedy patrzę tu po waszych twarzach, to widzę, że przyszliście tu, bo Polska nie jest wam obojętna (wybuch śmiechu, skowyt prawie). W ostatnim czasie obserwuję wzrost troski o nasze państwo, pogłębienie zadumy, refleksji nad tym, dokąd zmierza nasz kraj. Po katastrofie w Smoleńsku jesteśmy może bardziej podzieleni, ale bardziej przejęci, przejęci losem naszej ojczyzny.

Proszę państwa! Tak nigdy nie wolno zaczynać podrywu!" - apeluje Rutkowski, widownia śmieje się, oddycha z ulgą, ale właśnie staje się jasne, że Smoleńsk i narodowa żałoba w poważnym stopniu kwestionują założenia stand-upu. Bo Rutkowski może dwoić się i troić, szydzić z narodowej martyrologii (Polska z ciągle krwawiącą raną, a więc przeżywająca wieczny okres), wiązać ją ze sprawami naszych seksualnych problemów, ale nie przebije bluźnierstw, jakie padły przed Pałacem Prezydenckim, parę kilometrów od teatru Buffo, w ową szatańską sierpniową noc, gdy w estetyce love paradę, wykonując obsceniczne tańce, profanowano krzyż, odprawiając wyuzdane bachanalie.

Łączenie przez Rutkowskiego stosunków płciowych z kolędami czy frywolnym rozważaniem dotyczącym Świętej Rodziny, owszem, może i byłyby prowokacyjne, ale przecież nie dla ludzi, którzy pod powiekami mają obrazy z Krakowskiego Przedmieścia.

Parę razy Rutkowski rzuca ostrzeżenia, by nie podrywać kobiet na Smoleńsk, ale nawet bez tych wspomnień cały spektakl rozgrywa się w żałobnej ramie.

Wykpiwanie polskości, ta postkolonialna szydera w niecały rok po tym, jak nasi przedstawiciele, przedstawiciele także tej publiczności, zginęli w Rosji, gdy nagle obnażona została słabość i samotność Polski, jej żałość, brzmi pusto.

I cóż z tego, że spektakl ma swoje zabawne momenty, skoro jest widowiskiem rozgrywanym z tłumikiem, bo gdzieś na dnie wszystkiego czają się rozpacz i strach?

Męski model waginy

Czym jest dojrzały stand-up? Jazdą samotnego monologisty bez trzymanki, scenicznym roller-coasterem, który prowokuje widza do protestu, operując najobrzydliwszymi skojarzeniami, by później po mistrzowsku, przejmując może na siebie odium i przyznając się do jakiejś słabości, uciec przed gniewem publiki, rozgrzawszy ją wcześniej do białości. Jest sondowaniem naszego poczucia humoru, próbą rozśmieszenia wbrew naszym chęciom i wbrew naszemu smakowi... Jest igraniem z gniewem widowni, którą aktywizuje się, prowokuje, obraża.

A "Seks polski"? To raczej niespójny konglomerat różnych rodzajów monodramatycznych: od występu kabaretowego, okraszonego piosenką, przez elementy rozgrywane z udziałem wyciągniętych na scenę widzów, aż do przezabawnej etiudy baletowo-pantomimicznej, gdy przy dźwiękach poloneza nagi aktor podsumowuje swój wykład.

Co wywołuje największy entuzjazm publiczności? Chyba właśnie element rozgrywany z udziałem dwóch ochotników z widowni, kiedy to Rutkowski objaśnia, na czym polega seks oralny. Przekomarzanie się, który z widzów ma być "dawcą", a który "biorcą", kto ma klęknąć, jak to technicznie rozgrywać, z jakim dystansem, powoduje prawdziwe huragany śmiechu. Późniejsze wygięcie się obu panów, by zaprezentować model waginy, rozgrywa się już wobec absolutnie rozbawionej publiki. I, bardzo szybko wycofane, zaproszenie kolejnych czterech panów na scenę, by zaprezentować model odbytu, wcale nie zdaje się przekroczeniem...

Ale w zasadzie poza tym fragmentem spektaklu widzowie zaczepiani są dość ogólnikowo i bezpiecznie.

Pewnie, że jest to celebrowanie zepsucia. Publiczne ogrywanie tego rodzaju żartów może być czymś gorszącym. Na swój użytek wymianę ekstremalnych dowcipów o tej sferze życia ludzkiego ograniczam do grona przyjaciół, tylko że z racji wieloletniej współpracy z Kabaretem Moralnego Niepokoju mam dość luksusową sytuację i dostęp do niezwykłych rarytasów...

Związany z seksualiami humor serwowany przez Rutkowskiego jest zróżnicowany: od sztubackiej - po mistrzowsku zagranej - sceny "przelecenia" mapy Polski, która ma kształt pączucha i tak podniecające miejsca jak Ustka, Cyców, Włochy, Rowy i gdybyż jeszcze ten Hel do góry podnieść... gdzie Rutkowski podaje tekst z autoironicznym dystansem, przez opowieść z czasów PRL o miłości w kwaterunkowym lokalu, po szarżę pokazującą, jak dziki Mieszko próbuje wyryćkać na pogański sposób Dobrawę, a ta, uciekając, pokrzykuje po czesku.

Są też bardziej wyrafinowane formy, gdy na zasadzie kontrastu w piosence śpiewanej z przedwojenną manierą zaciągający wokal wśród konwencjonalnych pochwał urody partnerki objawia nagle, że "płonie moje krocze, plonie mój nabrzmiały członek...". I to są naprawdę wesołe fragmenty, podbite uwagą Rutkowskiego, że podmiot liryczny za bardzo jest chyba skoncentrowany na sobie i swoich przeżyciach.

Są elementy irytujące, pokazujące ignorancję dramaturga -Macieja Łubieńskiego, gdy ten żali się na niemożność uprawiania seksu w warunkach wojennych, jakby nieświadom niezwykłego rozkwitu uczuć w powstańczej Warszawie, w obliczu śmierci...

Sporo autoironii w monologach i naukach Rutkowskiego. Gdy tłumaczy, jak nakręcić amatorski film porno, i przestrzega, że oddanie kamery partnerce grozi nagraniem naszych idiotycznych min, czy gdy analizuje rolnicze tropy w słownictwie tyczącym się uprawiania seksu...

Ale to wszystko tylko żartobliwe. Puste.

Śmiech, którego się wstydzi

Czego się więc spodziewałem, idąc na przeszpiegi do teatru Buffo? Cóż, prawdę mówiąc, od lat śledzę polskie próby instalowania stand-upu i łudziłem się, że uderzając tak frontalnie, panowie spowodują konfuzję publiczności, wstręt do samych siebie, że zmuszą widownię do śmiechu, którego się nie chce, którego się wstydzi... do śmiechu niesłusznego, niesmacznego, bezsensownego.

Blisko takiego humoru jest na polskiej scenie Kacper Ruciński, czy to proponując katolikom nowe obrzydliwe formy pokuty, czy też szydząc ze starych kobiet w supermarketach, które nazywa stonkami, bo niszczą warzywa, i pokazuje, jak je macają, obracają w starczych dłoniach, wąchają, ich próbują, pocierają, znów niuchają... Rzeczywiście swoimi występami burzy spokój spragnionej, łatwej rozrywki widowni.

W wykonaniu Rutkowskiego dostajemy natomiast spektakl obliczony na mieszczaństwo spod znaku PO, godzące się z niską samooceną Polaków, sądzące, że modernizacja i otwarcie na Europę spowoduje powszechną szczęśliwość i seksualne spełnienie.

Katastrofa smoleńska dla tych ludzi to coś, co dostarcza nowego materiału do zabawy. Gdy Rutkowski szaleje, opowiadając na koniec o wabikach erotycznych, jakie posiadają księża, głos zza kurtyny nawołuje go do porządku, krzycząc: "puli up puli up terrain ahead terrain ahead". Publiczność ryje, bo przecież w ich świecie Smoleńsk to element do obśmiania, a dźwięki z systemu ostrzegania TAWS nie kojarzą się ze śmiercią, tylko z natręctwami jakichś moherów czy innych zacofańców.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji