Artykuły

Obłęd

Bodajże dwa czy trzy lata temu redakcja "Polityki" opublikowała wywiad z lekarzem psychiatrą, ordynatorem jednego ze szpitali dla psychicznie i nerwowo chorych. Mówiąc o syndromie chorób psychicznych, lekarz - dokumentując fakt konkretnymi przykładami - stwierdził, iż największa ilość tego typu zachorowań przypada na tzw. przełomowe okresy życia politycznego.

Prapremiera "Obłędu" w Teatrze Polskim w Warszawie odbyła się 24 marca 1983, książka Jerzego Krzysztonia, na podstawie której J. Krasiński dokonał scenicznej, adaptacji, została wydana w roku 1980. Daty te przytaczam jednak wyłącznie gwoli dokumentacji. Zarówno bowiem książka zanim została wydana musiała powstać w zamyśle, doświadczeniu, przeżyciu autora jak i sztuka teatralna narodziła się z niej w wyniku głębokich przemyśleń. Przemyśleń polegających nie tylko na dostosowaniu słowa pisanego, prozy do potrzeb i wymogów sceny, ale - co było, jak sądzę, ważniejsze - na zachowaniu takiej interpretacji świata i stanu ducha głównego bohatera jaką przekazywał czytelnikom w swojej książce Jerzy Krzysztoń.

A jest ona rodzajem klinicznego zapisu powstawania, rozwoju, wreszcie, przezwyciężania choroby psychicznej dokonywanym niejako od wewnątrz: w relacji istoty jej poddanej. Choroba ta ma podłoże bardzo konkretne: powstaje w wyniku uświadomienia sobie przez człowieka, że nie może czuć się bezpieczny w świecie, w którym wszystko stało się polityką - że światu, a więc i poszczególnym jednostkom ludzkim grozi katastrofa.

Różnica między ludźmi "normalnymi", a "szaleńcami" polega na tym, ze przystosowują się i walczą jedynie o zachowanie siebie, drudzy gotowi są siebie poświęcić dla zachowania społeczeństwa. Jednocześnie świat ludzi rażonych obłędem to świat fikcji, gdzie żyje się wyłącznie przeszłością - pozbawiony teraźniejszości i przyszłości. A więc także ucieczka. Uświadomienie sobie tego stwarza szansę na wrócenie do rzeczywistości. Ale czy do "normalności", z rządzącymi nią prawami?

Krzysztoń wyraził w swojej książce wiarę w możliwość takiego powrotu, a nawet nadzieje, że człowiek bogatszy o doświadczenie Hadesu może być dla społeczeństwa cenny.

W chwili, gdy dokonywano adaptacji nie żył już. Zmarł 16.V.1982 r - w trzy miesiące po rozmowie z Januszem Krasińskim, w której prosił go o dokonanie sceniczne adaptacji "Obłędu". Ustalono wtedy zaledwie główne wątki scenariusza: Krzysztoniowi zależało wówczas na ocaleniu trzeciego tomu, będącego owym powrotem do normalności, na podkreśleniu, że jest to możliwe.

Od tej rozmowy do premiery w Teatrze Polskim minęło kilkanaście miesięcy. Miesięcy bogatszych o nowe doświadczenia, a także o pamięć śmierci autora "Obłędu".

W adaptacji skrócono "Obłęd" do jednej dwunastej w porównaniu z oryginałem. Musiano oczywiście zrezygnować z wielu sytuacji i postaci.

"Jeśli ktoś chciałby mi zarzucić, że pominąłem coś bardzo ważnego dla istoty książki - co jest wielce prawdopodobne - niechaj najpierw mi wskaże scenę w dramacie, którą zdecydowałby się usunąć, aby w jej miejsce wstawić co innego - mówi autor adaptacji. Janusz Krasiński - Wybierałem to, co wydawało się mi najistotniejsze dla poglądów autora. (...) wielki dialog o świecie - o tym, który minął, a żyje wśród nas i tym, co żyje obecnie, lecz na krawędzi katastrofy - miał być główną treścią sztuki".

"Obłęd" jest sztuką o ludziach - chorych a raczej przegranych uciekających w chorobę przed zdarzeniami, którym już nie mogą, nie są w stanie się przeciwstawić.

Głównego bohatera, Krzysztofa J., dziennikarza, poznajemy w momencie, kiedy choroba już go dosięgnęła. Czując się osaczony i zagrożony postanawia walczyć ze źródłem zagrożenia, jego szaleństwo ma rodowód romantyczny - oznacza przekraczającą granice zakreślone przez zdrowy rozsądek zdolność do absolutnego poświęcenia siebie dla rodziny, ojczyzny, świata. Wszyscy są zagrożeni - on jeden czuje się wybranym na Chrystusa Prometeusza, zbawcę...

W drugim akcie widzimy go w szpitalu spętanego - ukrzyżowanego: to apogeum - "nazywam się milion, bo za miliony kocham i cierpię katusze" mógłby powiedzieć, gdyby żył sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Dziś prawie pod koniec wieku XX, widzi w swoich towarzyszach wielki trust mózgów który może przynieść ocalenie: Książę Józef, jenerał Sowiński, Dziadek, Dmowski, cała polska historia...

Niepokój i napięcie psychiczne Krzysztofa wyzwala w pozostałych pacjentach szaleństwo. Niesamowita, wywołująca ciarki na plecach jest scena, w której wszyscy - uspokojeni przedtem, a teraz na powrót przywołani do wspomnień, powodujących obłęd - w niesłychanym natężeniu i napięciu śpiewają Rotę. Tylko Jenerał próbuje się przebić z piosenką o Oce, co płynie jak Wisła szeroka. Do sali wpadają sanitariusze - gwizdki, tupot, szukanie sprawców niepokoju. Jeszcze tylko pytanie, kto doniesie na Krzysztofa - ten szpital wszak musi się rządzić "normalnymi" prawami: dyscyplina, kary, nagrody.

Więc jak "Lot nad kukułczym gniazdem"? Tak, tyle że "Lot" pisał Amerykanin, zatem powody szaleństwa dyktowała tam inna specyfika, miało inne podłoże. W "Obłędzie" wszyscy są chorzy na Polskę; Dziadek był w Legionach, Sowiński walczył o Polskę w I Armii, Książę Józef był akowcem, Dmowski trafił do szpitala, kiedy był studentem w roku 1968.

Krzysztof w trzecim i ostatnim akcie wychodzi "na wolność". Zatem zwycięstwo człowieka nad sobą?... Jerzy Rakowiecki, reżyser spektaklu, bogatszy o te kilka lat, o wspomnienie śmierci Krzysztonia, sugeruje raczej jeszcze jedno doświadczenie Hioba. Zamknięte dotąd drzwi górne otwierają się - za nimi rozdarty biały żagiel? Flaga poddania się losowi?...

A Krzysztof przed odejściem zwraca się do nas, do widowni: "Tak kończy się obłęd mój drodzy bracia i siostry, a zaczyna się wasz, który będzie trwać przez pokolenia. Nadszedł kres moich wyznań, nic więcej nie powiem".

Krzysztofa J. gra Jan Englert. Jest to bodaj najtrudniejsza rola w całym obecnym repertuarze teatralnym - cały czas nie tylko na scenie, ale na pierwszym planie, kiedy każdy gest, ruch, spojrzenie przekazywać mają stan rozchwianej i pełnej dramatycznej walki wewnętrznej psychiki człowieczej. Krzysztof Englerta ani przez chwilę nie jest zełgany, nieprawdziwy, przesadny. Gra go bardzo oszczędnymi środkami wyrazu, a jednocześnie w wielkim romantycznym stylu. I kiedy w "Wyzwoleniu" był jednym z nas, człowiekiem współczesnym, w "Obłędzie" wywodzi swoją rolę prosto z dramatów Mickiewicza i Słowackiego.

Jerzy Rakowiecki niezwykle konsekwentnie skonstruował ten spektakl: utrzymywanie napięcia, odmierzanie efektów i w zasadzie ani chwili wytchnienia. Osaczenie widza wydaje się totalne, zwłaszcza że brak tu katharsis, i że spektakl ten trwa w człowieku bardzo długo jeszcze po wyjściu z teatru.

Przyczynia się do tego także niewątpliwie bardzo dobra gra całego zespołu - skupionego, czujnego, poddającego się wadze sytuacji, o jakiej opowiadają, choć przecież wszystkie pozostałe, poza Krzysztofem, role są jakby dopełniające tylko i w końcu epizodyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji