Artykuły

"Scat" - szkoda słów?

"Scat, czyli od pucybuta do milionera" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Recenzja Stanisława Rogóża na www.polskanoc.pl

Teatr w naszym kraju jest wciąż uważany za tak zwaną "sztukę wysoką" w czasach zalewającej nas "popkultury" często nie ma z nią niestety zbyt wiele wspólnego, stając się najzwyczajniejszym w świecie towarem, "igrzyskami" na okrasę "chleba naszego powszedniego". Analogie pomiędzy "rzymskim cyrkiem" a współczesną "sztuką" narzucają się aż nazbyt ostro. Teatr dla ludu nie powinien być nadto ambitny (lud jaki jest każdy widzi), zapotrzebowanie jest raczej na "dzieła" łatwe, lekkie i najlepiej przyjemne, jeśli chce się zatrzymać widza na dłużej, sukces gwarantuje dobra promocja.

Najnowszy musical Capitolu szumnie reklamowany jako: "pierwszy na świecie musical bez słów", intrygował pomysłem wykorzystania techniki jazzowej zamiast słów, za którym szły sława oraz niekwestionowany talent kompozytora Leszka Możdżera. Idea atrakcyjna, ocenę pozostawiam widzowi, niestety dla mnie osobiście okazała się niesprawdzona, stając się z czasem męczącym, monotonnym a "po prawdzie pisząc" za głośnym sposobem przekazu treści widzowi.

Pomysłem może być pocięcie spektaklu, a raczej wyrzucenie zaburzających główny wątek (przez co prosta treść staje się zaburzona, efekt - całość niepotrzebnie dłuży się) nadmiernie rozbudowanych motywów pobocznych. Lepiej raz a dobrze, gdyż nie zawsze za ilością musi iść jakość, w tym wypadku stajemy się świadkami ewidentnego przerostu formy nad treścią...

Muzyka to bez wątpienia najmocniejsza strona przedstawienia (o ile wcześniej nie zirytował nas sam scat) - ogrom muzycznych skojarzeń i nawiązań ukazanych w krzywym zwierciadle nut pióra wspomnianego Leszka Możdżera bawi, ich realizacja zasługuje na pochwałę. Aktorzy Teatru Muzycznego świetnie opanowali skomplikowaną technikę scatowania, muzycy odznaczyli się prawdziwym jazzowym kunsztem, jedyne co mogło irytować w warstwie muzycznej (poza scatem) to dźwięki odtwarzane "z taśmy".

Celowe przerysowanie kostiumów podobno było uzasadnione jednowymiarowością postaci, okazało się specyficzną formą ekspresji trafiającą w nieliczne gusta. Generalizując scenografia, równie oryginalna jak kiczowata ("gdyby róża inne miała imię, czy wciąż pachniała by tak samo..?")

Humor nawiązujący do tradycji niemych filmów w zamierzeniu zabawny, pasował do konwencji całości, niestety okazał się całkowicie nieśmiesznym. Dziś widzów nie bawią wszędobylskie muchy czy klej łączący w cudowny sposób całą obsadę. W XXI wieku prawo do takich dowcipów, podobnie jak do ślizgania się na skórce od banana, pozostało tylko samemu Ch. Chaplin'owi.

Najśmieszniejsze w całym spektaklu okazuje się to, że. jest skazany na sukces! Świetna reklama, błyskotliwa promocja, masa patronatów medialnych a nawet spoty przed filmami w kinach całego kraju, to wszystko powoduje, że niewybredny lub pragnący pozornie "ukulturalnić się" powędruje do teatru niczym niegdyś plebs na igrzyska. Tym oto sposobem stajemy się świadkami jak naprawdę z pucybuta można zrobić milionera, symbolicznym pucybutem jest w tym wypadku spektakl, a na kim zostaną zbite miliony?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji