Artykuły

Rozprawa trwa

W nowojorskim parku w nocy znaleziono trupa młodej stenotypistki, Wadowskiej. Ostatnią osobą widzianą w to­warzystwie zamordowanej był robotnik Frank Johson. Na niego zwracają się podejrzenia policji. W toku śledztwa wychodzą na jaw pewne okoliczności obcią­żające. Następuje rozprawa sądowa. Prokurator żąda kary śmierci, cho­ciaż oskarżenie opiera się tylko na poszlakach, obrona wnosi o unie­winnienie, argumentując brakiem wyraźnych dowodów winy oskarżo­nego. Ława przysięgłych ma zde­cydować o krześle elektrycznym lub wypuszczeniu Johsona na wol­ność.

Wszystko to razem wydaje się być zwykłą sprawą kryminalną z rzędu tych, jakie lubi rozdmuchi­wać prasa brukowa w krajach burżuazyjnych.

Opisane wypadki rozegrały się przed odsłonięciem kurtyny teat­ralnej. Sztuka Adama Tarna: "Zwykła sprawa" rozpoczyna się właśnie w chwili otwarcia posie­dzenia sądu przysięgłych. Tajna rozprawa trwa przez całą noc, uczestnikom nie wolno opuszczać gmachu sądu ani komunikować się z kimkolwiek z zewnątrz przed po­wzięciem decyzji. Wraz z upływają­cymi godzinami rośnie zmęczenie sędziów, a zarazem wzmaga się zdenerwowanie i napięcie dramaty­czne sesji. Wśród przemówień i w postronnych rozmowach podczas przerw - wyłania się stopniowo rzeczywiste tło procesu: Ową Wa­dowską - komunistkę - zamor­dowało dla swych celów będące u władzy reakcyjne stronnictwo poli­tyczne, robotnik - również komu­nista - jest zręcznie uwikłaną ofia­rą, policja współdziała w cynicznej inscenizacji. W dwunastoosobowym ciele sędziowskim zaledwie dwu ludzi zna dokładnie rzeczywisty przebieg tej zwykłej amerykańskiej sprawy; to przedsiębiorca Rogers i niejaki Lewis - "nie wiadomo kto". Tych dwu wystarczy jednak, aby uzyskać większość, szantażem i groźbą "wyperswadować" wąt­piącym ich wahania, złamać prze­ciwników dla uzyskania wyroku skazującego. Presji ulegnie zaszczu­ty dziennikarz Carter, choć zdaje sobie sprawę z właściwego charak­teru rozgrywki, ulegnie też entuz­jastyczna obrończyni Johsona - nauczycielka Hotchkiss.

Jest jednak ktoś, kto mimo gróźb nie sprzeda na śmierć niewinnego człowieka, kto przejrzawszy ciem­ne machinacje polityczne, twardo wyrąbie Rogersowi i Lewisowi pra­wdę w oczy. To prosty amerykań­ski człowiek - tokarz Malley. Do niego będzie należało w przyszło­ści ostatnie słowo.

Nowa sztuka polska, debiut sce­niczny Adama Tarna, uderza świa­domością roboty dramatycznej, umiejętnością wydobycia efektu tea­tralnego. Akt drugi jest ciekawszy od pierwszego, a trzeci od drugiego. Idealna jedność czasu, miejsca i akcji służy spotęgowaniu nastroju i napięcia.

Sceneria utworu przypomina ty­py niejednej tzw. "bomby teatral­nej". Były już sztuki rozgrywające się na sali sądowej, zgęszczoną at­mosferą grupy ludzi odciętych od świata posługiwało się wiele dra­matów sensacyjnych. W tym wy­padku jednak autor pogłębił i uszlachetnił wybrane przez siebie tło. Zwykła sprawa powoli odsła­nia swoje kulisy, a zakończenie rozwala symbolicznie ściany sali posiedzeń, otwiera perspektywy na zasadnicze zagadnienia obecnej amerykańskiej "wolności" i "sprawiedliwości", staje się sądem nad Ameryką rządzoną przez bankie­rów i ich policjantów.

Toteż sztuka Tarna należy do cennego gatunku utworów demas­katorskich, takich jak "Głos Ame­ryki" Ławreniewa, czy "Śnieżek" Lubimowej. Charakterem swego konfliktu "Zwykła sprawa" przy­pomina najbardziej (jednak nie w sensie jakichkolwiek zapożyczeń li­terackich) sztukę Simonowa: "Za­gadnienie rosyjskie" (która szła również pt.. "Harry Smith odkry­wa Amerykę"). Tarn w obrazie zewnętrznym posługuje się swobod­nie realiami zza oceanu, unika sztampowych chwytów i ogranych karykaturalnych cech Yankesów. Sztuka jest słusznym i ostrym oskarżeniem zbójeckich metod w są­downictwie, kryjących się za szyl­dem amerykańskiego "liberalizmu". Ale... najcięższe argumenty autora pochodzą jakby ze składu ideałów abstrakcyjnej sprawiedliwości. Zde­maskowano polityczny charakter procedury, może jednak za mało wyraźnie podkreślono jej sens kla­sowy, kto tu z kim walczy i o co.

Wiąże się to ze sprawą rysunku postaci. Tarn jak gdyby dla scenicz­nego efektu zaintrygowania widza operuje niedomówieniami, zaciera szczegóły centralnych figur nega­tywnych. Postać Lewisa pozostaje nazbyt "tajemnicza". Pewne za­strzeżenia budzić też może postać pozytywnego bohatera, wyrastającego w zakończeniu na reprezentanta ludowej Ameryki. Malley nie jest robotnikiem; przed wojną brał co prawda udział w strajkach, za to właśnie wysłano go na najcięższy front - na Okinawę, ale wróciwszy cało kupił z uciułanych pieniędzy taksówkę, aby stać się "przedsiębiorcą handlowym" - mówi ironicznie jeden z partnerów - i przestał się interesować polityką. Malley'owi dopiero w trakcie rozprawy sądowej otwierają się czy i to z naiwnością niegodną prześladowanego od dawna uczestnika akcji strajkowych.

Trzeba jednak przyznać, że uwagi te poczynione przy lekturze bledną w teatrze. Słuszny postulat, aby sztuki debiutujących autorów pol­skich wzmocnić możliwie najlepszym wykonaniem, nareszcie został spełniony. "Zwykłą sprawę" wystawił warszawski Teatr Współczesny w reżyserii Erwina Axera przy współpracy dramaturgicznej Je­rzego Kreczmara, osiągając szczyt swojego dotychczasowego dorobku w zakresie roboty scenicznej. Teatr wydobył ze sztuki maksimum jej wartości, dokonał celnych acz nie­wielkich i niegodzących w intencje autora skreśleń, trafnie i twórczo przekomponował szereg sytuacji przez autora zaproponowanych. W sumie zobaczyliśmy frapujące przedstawienie, trzymające w napięciu obie strony rampy i mocno punktujące ideowy rozwój utworu aż do sugestywnego politycznie za­kończenia.

Można by dyskutować z reżyserem pewne sprawy kompozycyjne. Wydaje się, że w egzemplarzu pierwszy akt wypełnia raczej "akadmicka" dyskusja, panuje tu początkowo rzeczywiście atmosfera "zwy­kłej sprawy". Dopiero w obrazie drugim ujawniają się powoli sprężyny akcji, napięcie stopniowo wzrasta i przygotowuje rozgrywkę ostatniego aktu. Axer natomiast już od pierwszej sceny wprowadził nastrój ciężki i niepokojący, podkreś­lił atmosferę koterii i zakulisowej gry. Może to lepiej. Ale wyraźny

sprzeciw budzi ustawienie roli Murzyna, nawiązujące jak gdyby do zakorzenionego na naszych scenach zwyczaju ośmieszania "kolorowych". Windziarz Bill jest tu figurą stoją­cą na najniższym stopniu społecz­nym, ale to nie dowodzi przecież jego niższości ludzkiej. Mówi on rzeczy niewątpliwie śmieszne; przy lekturze utworu odnosi się wszela­ko wrażenie, że trzeba by je poda­wać z podtekstem ironicznym.

Nie zupełnie też zrozumiało prze­prowadzona jest postać Cartera. W pierwszym akcie dziennikarz swoim spokojem i pewnością ciosu robi wrażenie równorzędnego part­nera Rogersa. Stąd w trzecim akcie jego lęk przed Lewisem od pierw­szej chwili rozmowy - nie jest do­statecznie przygotowany. Zmarno­wano tu możliwości dane przez au­tora w akcie drugim; w teatrze w scenie z Malley'em Carter jest w dalszym ciągu nieodgadniony, jak­by prowadził na własną rękę jakąś grę, podczas gdy w sztuce zaczyna on tchórzyć już tutaj.

Mimo tych zastrzeżeń przedsta­wienie stało na wyjątkowo wyso­kim poziomie aktorskim. Był to prawdziwy popis wyrównanej gry

zespołowej, tak różny od denerwu­jącego gwiazdorstwa rozpanoszone­go na innych scenach warszaw­skich. Z sylwetek zarysowanych przez autora teatr wydobył galerię żywych postaci przemawiających do widza i czytelnych. Narzucają­cym się przykładem jest postać Le­wisa. W granicach danych przez autora - Henryk Borowski stwo­rzył niezwykle wyrazistą, dramaty­czną i konsekwentnie przeprowa­dzoną figurę. Obok niego wyrazy podziwu należą się przede wszystkim Adamowi Mikołajewskiemu. Bardzo prawdziwa, zdobywająca współdźwięk z widownią sylwetka Malley'a. Przejmująca scena osa­czenia przez Rogersa i Lewisa a potem przejścia do ataku. Tyradę publicystyczną, stanowiącą literac­ką piętę achillesową trzeciego aktu, Mikołajewski wypowiedział z pro­stotą i siłą przekonania, czym moc­no ustawił finał sztuki Michał Melina wygrał do najdrobniejszych szczegółów charakterystycznych po­stać kapitalisty Rogersa, interesu­jąco wydobył kontrasty tej roli. Kossobudzka jako Miss Hotchkiss stworzyła postać z nie mniejszym realizmem określoną społecznie, prawdziwie żywą i ludzką.

Trzeba zresztą przepisać cały afisz: Jaroń - Carter, Pągowski - Papa, Łapicki - Simpson, Tatar­ski - Hanson, Wasilewski - Pometti, Bielicka - Miss Roberts, Du­szyński - Schneider i Baczyński - Bill.

Oszczędna plastycznie i poważna dekoracja Otto Axera stanowiła właściwe tło dla wydarzeń scenicz­nych, dobrze współgrała z intencja­mi reżyserskimi. Świetny pomysł odwrócenia dekoracji w akcie dru­gim - logiczny kompozycyjnie i wzbogacający efekt widowiskowy. Mniej natomiast udał się makieto­wy krajobraz nowojorski za oknem.

Prapremiera "Zwykłej sprawy" odbyła się w przeddzień Sylwestra. Teatry warszawskie godnie pożeg­nały 1950 rok - jednym z jego lepszych przedstawień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji