Artykuły

Poszukiwania w sosie absurdu

- Główny bohater nie ma ręki i szuka jej od 27 lat. Chociaż sam mówi, że jak ją znajdzie, to ona mu się do niczego nie przyda, ale uważa, że jest jego, i chce ją mieć - mówi tuż przed polską premierą "Jednorękiego ze Spokane" Martina McDonagha reżyserka Katarzyna Deszcz w Gazecie Wyborczej - Radom.

Karolina Stasiak: Gdy rozmawiałyśmy półtora roku temu, trwały próby do "Romea i Julii" w pani reżyserii. Teraz przygotowuje pani współczesny tekst McDonagha "Jednoręki ze Spokane". Co jest bliższe Katarzynie Deszcz? Klasyka czy dramat współczesny?

Katarzyna Deszcz: Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, w której z tych materii lepiej się odnajduję. Lubię jedno i drugie. Martin McDonagh i jego dramaturgia są mi bliscy w obszarze dramatu współczesnego, podobnie jak Szekspir w klasyce.

Co zdecydowało o wyborze akurat tej sztuki?

- Kilka tekstów tego autora już reżyserowałam, za każdym razem z dużą przyjemnością i satysfakcją oraz z bardzo dobrym skutkiem, mam na myśli reakcje publiczności, recenzje itd. I to oczywiste, że kiedy autor publikuje kolejną sztukę, to interesujący się nim reżyser jest nią zaintrygowany. Tekst "Jednorękiego ze Spokane" spodobał mi się. Będzie to pierwsze wystawienie w naszym kraju, jeśli w ogóle nie w Europie. To nietypowa sztuka dla tego irlandzkiego autora, gdyż napisana na rynek amerykański. Była wystawiana w Nowym Jorku bodaj rok temu i ostatnio czytałam w internecie, że także w Melbourne.

O tej sztuce mówi się, że zawiera w sobie czarny humor, groteskę, dużo refleksyjności. Czy pani kładzie akcent na któryś z tych elementów?

- Na pewno nie zależy mi na tym, aby była to wyłącznie komedia. Z tymi określeniami to jest tak, że my jesteśmy społeczeństwem, które uwielbia klasyfikować; musi wiedzieć, czy coś jest komedią, groteską, czy farsą. Jak wiemy, to czujemy się pewniej. McDonagh wymyka się łatwym klasyfikacjom. Zawiera on w swojej sztuce wszystkie te elementy, o których pani wspomniała. Ja, obcując już ładnych parę lat z tym autorem, miałabym problem z prostym zdefiniowaniem tego tekstu. W rzeczywistości jest to zaś bardzo wnikliwa opowieść o ludziach. Rzecz dzieje się w jednym pokoju hotelowym, właściwie przedstawione jest jedno zdarzenie z ich życia. Natomiast sami bohaterowie są dosyć oryginalni.

Co widzowi zostanie w głowie, gdy wyjdzie ze spektaklu?

- Ja nie mogę odpowiadać za wszystkich widzów i proszę mnie nie obciążać takim obowiązkiem. Warunkiem każdego spektaklu, zainteresowania reżysera tekstem, jest znalezienie w nim czegoś, co dotyka go osobiście. A co za tym idzie zależy mu, aby "dotknął" on również widza. Oczywiście, nie pozbawiając dramatu tego, co autor w nim zawarł, choćby bardzo silnej warstwy dowcipu. Humor u McDonagha polega na przerysowaniu ludzkich cech, które wzbudzają śmiech. Potem orientujemy się, że my także jesteśmy nimi obdarzeni. A trywialnie rzecz ujmując, jest to opowieść o szukaniu celu w życiu, a to dotyczy przecież nas wszystkich. Bohaterowie nie są jacyś wybitni, nie jest to arystokracja, królowie. Czwórka szeregowych ludzi, z których każdy ma jakąś traumę.

Przedstawienie warto obejrzeć choćby dla samego autora, bo to bardzo ciekawa, choć kontrowersyjna postać. Podobno lubi szokować. Pani też chce zaszokować radomskich widzów?

- Ja nie chcę nikogo szokować dla samej zasady szokowania. Chcę stworzyć intrygujący, mądry, atrakcyjny spektakl. Mnie śmieszy takie myślenie reżyserów "o, to teraz zaszokuję publiczność". A co to właściwie znaczy?

To znaczy, że widz się spotka z czymś, czego się nie spodziewał, czego do tej pory w teatrze nie widział... - Już w samej fabule jest zawarte coś, czego widz się nie spodziewa. Główny bohater nie ma ręki i szuka jej od 27 lat. Chociaż sam mówi, że jak ją znajdzie, to ona mu się do niczego nie przyda, ale uważa, że jest jego i chce ją mieć. Sam pomysł może wydać się idiotyczny, prawda? Ale gdy zaczęłam zgłębiać temat, okazało się, że jest na świecie bardzo duża grupa ludzi, która uważa, że jedna z ich kończyn nie należy do nich i pozbywają się jej w bardzo różny sposób. Ja wcześniej o tym nie słyszałam. Cała czwórka bohaterów jest ostro, charakterystycznie sportretowana. Na przykład portier, który nie mogąc sobie poradzić z samotnością i tym, że się kochał w małpie, która umarła, ucieka w wyimaginowany świat. Mamy dwójkę dilerów narkotyków - dziewczynę i chłopaka. Niewiele wiemy o ich przeszłości. Żyją w przekonaniu, że jak ktoś się zachowuje dziwnie, to jest "psychol" i łatwo go oszukać. Autor dodał do tej galerii ludzkich postaci kryminalną fabułę. Spektakl będzie swoistym koktajlem składającym się z wielu elementów. Dla mnie najważniejsza jest prawda tych ludzi i ich osobisty dramat. A opowieść jest osadzona w sosie absurdu, sensacji i czarnego humoru z nutą melancholii.

Akcja dzieje się w amerykańskiej rzeczywistości, próbowała pani ją przenieść na polski grunt?

- Uciekałam od dosłowności realiów amerykańskich, ale nie na siłę, bo nie traktuję widzów jak idiotów. Małe hoteliki przydrożne są wszędzie, tak samo jak ludzie samotni ze swoimi problemami. Jedynym kłopotem był fakt, że w oryginale jest postać czarnoskórego mężczyzny i ma to swoje konsekwencje w sztuce. Ja za zgodą autora zbudowałam bohatera o odmiennym kolorze skóry ze wskazaniem na kogoś romskiego pochodzenia. McDonagh się na to zgodził, bo nie kolor skóry jest najważniejszy, ale fakt inności.

Polska premiera "Jednorękiego ze Spokane" odbędzie się w 14 maja o godz. 18 w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu na scenie kameralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji