Artykuły

Heroina z Teatru Polskiego

To nieprawda, że czas niszczy wszystko na swojej drodze. Bywa również łaskawy, niektórych zdaje się omijać. Ich późne lata opromienia legendą. Nina Andrycz należy do tych właśnie szczęśliwych wybrańców losu, wobec których czas nie posługuje się chyba swoimi atrybutami - kalendarzem i zegarem. Aż trudno uwierzyć, że do Teatru Polskiego na 19.00 regularnie od 65 lat przychodzi wciąż artystka, o której pisali literaci tej miary co Wierzyński, Słonimski i Boy, która swoja karierę zaczęła od grania z Marią Przybyłko-Potocką!

W iluminowanym odświętnie Teatrze Polskim zebrana na widowni publiczność mogła poczuć na sobie tchnienie historii. Nina Andrycz święciła swój artystyczny jubileusz. Na scenie pojawiły się kosze kwiatów: od prezydenta, od sejmiku wojewódzkiego (który doprowadził ostatnio do katastrofy finansowej Teatru Polskiego), a także wiązanka od Związku Artystów Scen Polskich. I ona właśnie, a raczej jej skromny rozmiar i nieobecność władz ZASP-u wzbudziła zdziwienie. Jubileusz Niny Andrycz jest przecież nie tylko uroczystością tej aktorki. Sobotni wieczór był także chwilą pamięci o wielkiej tradycji polskiego teatru. Na swój jubileusz Nina Andrycz wybrała dwie sztuki pod wspólnym tytułem "Lustro". Drugą część wieczoru wypełniła napisana dla artystki jednoaktówka Andrzeja Kondratiuka "Lustro królowej". Jubilatka zarzeka się często, że skończyła już z graniem ról wielkich heroin, że nie włoży już nigdy korony. Sztuka Kondratiuka stała się w interpretacji Niny Andrycz rozliczeniem z życiem, chwilą zdziwienia i ironicznym autokomentarzem do lat spędzonych na scenie, do legendarnej urody i słynnej autodyscypliny, która pozwoliła Ninie Andrycz zachować wieczną młodość. Potem aktorka przypomniała swoje ostatnie role: Klarę Zachanassian z "Wizyty starszej pani", Ją z "Krzeseł", a także swoje wcześniejsze wcielenia. I w tej właśnie drugiej części przedstawienia dwa razy zdarzył się teatralny cud. Przez chwilę obcowaliśmy z wielkim aktorstwem. Aktorka, która wcielała się w Lady Milford, Reganę, Balladynę, Kassandrę, Marię Stuart, królową Elżbietę i wiele innych heroin, przypomniała nagle fragment słynnego monologu Lady Makbet, próbującej wytrzeć splamione krwią ręce. Jak silny może być sceniczny gest, który dyktuje wypowiadana fraza! Ten obsesyjny ruch pocierania rąk płynął z rytmu Szekspirowskiego wiersza. Dziś nikt nie potrafi już zastosować tego niezwykle efektownego, a prostego przecież scenicznego efektu. O jego sile niech świadczy cisza, która zapanowała na widowni.

I drugi moment, tuż przed końcem spektaklu. Chwila, gdy Nina Andrycz dokonuje niezwykłej transformacji. Aktorka, do tej pory siedząca przed lustrem, już w sukni, w której przed kilku laty zagrała carycę Katarzynę, w koronie na głowie, odmienia się na oczach widzów. Inny gest, inny chód. To już nie jest wybitna aktorka. To prawdziwa królowa. Te dwie chwile były przypomnieniem legendy Teatru Polskiego i... polskiego teatru. Pierwszą część przedstawienia (niecałą), podobnie jak przemowy państwowych urzędników i niezbyt fortunny sposób manifestowania przez Jubilatkę jej politycznych sympatii, wyrzućmy z pamięci. Niech pozostanie w niej Nina Andrycz - prawdziwa Królowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji