Artykuły

"Aida" na proscenium

To nie brak miejsca na wielkiej scenie Teatru Wielkiego w Warszawie, a dalekowzroczna przezorność; przy wyruszeniu szlakiem zaplanowanych zagranicznych sukcesów łatwiej będzie zabrać się z zamykającą proscenium przegrodą. Resztę, wypełnią rozświetlające siną dal oczy makrokocura czy - bardziej z egipska - sfinksa.

W retransmisji telewizyjnej mocno skróconej wersji "Aidy" w wywiadach próbowano narzucić tezę, że nowoczesna inscenizacja opery wysuwa na plan pierwszy nie muzykę lecz wizję. Istotnie na premierze było na co patrzeć i to z rozdziawionymi ze zdumienia buziami.

Wolno każdemu zachwycać się czy oburzać na to, co arcykapłani inscenizacji: reżyser Marek Grzesiński i scenograf Andrzej Majewski zaserwowali. Obawiam się, że wpatrując się w zwierciadło swych - jak o tym mówili w wywiadach - "egiptologicznych" wizji - ulegli obydwaj... egipskiemu zapaleniu oczu. Bo nawet przy pozostawieniu szerokiego marginesu dla twórczej swobody inscenizatorów trudno nie dojść do wniosku, że w całości i w szczegółach więcej tu było, efekciarstwa i nuworyszowskiego blichtru, niż inwencji i kultury.

MOŻNA więc było w świątyni zastąpić "święty taniec kapłanek" aktem seksualnym (raczej niezbyt unowocześnionym, choć może staroegipskim). Można zastąpić miecz Radamesa kopią. Można faraona zamknąć żywcem (sadyzm!) w sarkofagu spływającym (pokaz szczytowej techniki) z wysokości powracającym tą samą drogą. Można w arcysławnej scenie z marszem triumfalnym usunąć marsz, a Radamesa na początku tej sceny usadowić obok (już nie mumii) faraona, co nie przeszkodziło władcy uroczyście przywitać młodego wodza dopiero po 10 minutach. Może Radames w zgodzie z librettem prosić o przywołanie jeńców etiopskich mimo że ci od dawna leżą już pokotem przed tronem królewskim i nawet (znów porcja sadyzmu) zwycięscy wojownicy dodźgali ich kopiami.

Można - w skądinąd w artystycznie i akustycznie znakomicie rozwiązanej scenie sądu - dodać osłupiający efekt wyniesienia ciała Radamesa na noszach, mimo że powróci on za chwilę zdrów i cały udając się do grobowca na spotkanie z ukrytą w sarkofagu mumii Aidą. Można to wszystko - ale po co?

Czy unowocześnienie polegać ma na gromadzeniu nonsensów?

A strona muzyczna? Tej, jak nas usiłowano przekonać mniej istotnej sprawie w unowocześnionej inscenizacji tradycyjnej opery nie warto chyba poświęcać większej uwagi. Nie było tu nonsensów, a raczej - niedomogi głosowe. Bezapelacyjne sukcesy odniosły obie panie: w partii tytułowej omotania w biskupie fiolety Barbara Zagórzanka i jej królewska rywalka Krystyna Szostek-Radkowa. Chóry brzmiały wspaniale. Orkiestra, pożar, niewielu solistycznymi usterkami wypadła dobrze.

Młodemu dyrygentowi, Bogdanowi Hoffmannowi należą się serdeczne słowa uznania za ocalenie muzycznego sensu całości.

A swoją drogą przy wytyczaniu szlaku triumfów obecnej warszawskiej "Aidy" radzę szczerze pominąć teatry w ojczyźnie Verdiego nie wyłączając mediolańskiej La Scali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji