Artykuły

"Aida" w blasku złota

DZIWNIE się czasem układają losy dzieł, jak też całych kierunków artystycznych. Gatunek romantycznej "wielkiej opery" np. powstał i rozwinął się we Francji; tak się jednak osobliwie złożyło, że spośród licznych bardzo dzieł gatunek ten reprezentujących, najznakomitsze chyba, a w każdym razie jedyne, jakie po dzień dzisiejszy zachowały pełną żywotność, wyszły spod pióra włoskiego kompozytora Giuseppe Verdiego.

Jednym z nich jest oczywiście "Aida", której popularność wśród masowej publiczności jest tak ogromna, że każdy niemal teatr operowy chce mieć ją w swym stałym repertuarze (choć na pewno nie każdy ma po temu odpowiednie możliwości sceniczne i obsadowe). Zrozumiałe więc, że również warszawski Teatr Wielki, po latach przerwy, zapragnął znowu wprowadzić "Aidę" na swą scenę.

NOWA inscenizacja opery Verdiego, będąca dziełem Marka Grzesińskiego (reżyseria) i Andrzeja Majewskiego (scenografia) przynosi, przyznać trzeba, niemało momentów oryginalnych i fascynujących. Duże wrażenie wywiera bogactwo malarskiej wyobraźni, przepych barw - z przewagą wszelkich odcieni złota, wspaniałość kostiumów, efektowność rekwizytów, słowem wizja plastyczna, która zdecydowanie dominuje nad innymi walorami tego przedstawienia.

"Wystawność" spektaklu, zgodna z tradycjami scenicznymi tego dzieła i wzmacniająca jednocześnie właściwy dlań klimat, nie jest przecież jedyną zaletą nowej realizacji "Aidy". Jej koncepcja reżyserska, choć celowo pozostawia bohaterów na typowych operowych koturnach, silnie akcentuje psychologiczne motywy ich działania, podkreśla dramatyzm konfliktu między racjami osobistymi z patriotycznymi i logicznie pokazuje wewnętrzną przemianę protagonistów. I nie przeszkadza tu chyba wcale słuchaczom włoski tekst libretta (dzieło przygotowano w oryginalnej wersji językowej), z pomocą w odbiorze przychodzi symbolika rozwiązań scenograficznych. Pomysłowe i doskonale wtopione w całość akcji są układy choreograficzne Witolda Grucy, wyjąwszy może taniec wojowników egipskich w finale II aktu.

Pod urokiem niezaprzeczalnego piękna licznych scen tego spektaklu można by ostatecznie darować pewne "przedobrzenia" w udziwniających efektach; nie da się jednak pominąć faktu, że w teatralnym kształcie tej monumentalnej w zamierzeniu "Aidy" są fragmenty mocno kontrowersyjne. Jeden z centralnych muzycznie i widowiskowo - punktów dzieła, druga odsłona II aktu, rozegrana została na dość ciasnym skrawku ogromnej sceny TW (o jakiej marzy tylu realizatorów tego "wielkiego finału"); nie ma więc triumfalnego pochodu wojsk i wejścia zwycięskiego Radamesa, który od początku stoi w wąskich (nieodparte wrażenie ciasnoty - przy takim rozmachu inscenizacyjnym!) drzwiach świątyni razem z faraonem i arcykapłanem, którzy mają go uroczyście witać. Ogromna zaś ściana tej świątyni całkowicie zamyka przestrzeń sceniczną; zbudowano ją przy tym z interesująco skądinąd zaprojektowanych złocistych "sarkofagów", za którymi, od parteru po wysokość trzeciego piętra, ukryto chórzystów. Pomysł ciekawy, lecz w rezultacie brzmienie chóru ulega rozproszeniu i cały ów słynny "wielki finał" w muzycznej warstwie zatraca swą potęgę i "ciężar gatunkowy".

Skoro zaś już o muzycznej warstwie mowa: Bogdan Hofmann dzierżył dyrygencką batutę pewnie i sprawnie, niektórym jednak zbiorowym partiom dzieła brakowało trochę polotu, a i tempa wydawały się chwilami zbyt ospałe. Z trzech różniących się obsad solistów, które tym razem skrupulatnie i zarazem z przyjemnością obejrzałam, najgorętsze pochwały zaskarbili sobie, jak myślę: Barbara Zagórzanka, prześlicznie śpiewająca partię tytułową (zdumiewająca doprawdy jest wszechstronność tej artystki), obdarzona wspaniałym mezzosopranem Wanda Bargiełowska (Amneris) oraz znajdujący się w świetnej formie wokalnej i rozporządzający do tego rzadkimi wśród tenorów warunkami zewnętrznymi Henryk Kłosiński (Radames). Ciekawe były odmienne zupełnie ujęcia roli ojca Aidy przez Jerzego Artysza i Bronisława Pekowskiego. Budziła uznanie rutyna i niezawodna pewność Romana Węgrzyna, imponowały niezwykłe możliwości głosowe (choć jeszcze bez opanowania technicznego) Józefa Stępnia, także śpiewających Radamesa.

MAMY więc w Teatrze Wielkim przedstawienie ciekawe i oryginalne. A że przy tym kontrowersyjne i pozostawiające wrażenie pewnego niedosytu, to już inna sprawa...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji